Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Wielka księga zabaw traumatycznych CXC

29 354  
64   3  
Kliknij i zobacz więcej!Dziś kolejna porcja rozciętych paluchów, spuchniętych łuków brwiowych i pościeranych kolan. Brakuje tylko jednego. Zawalonych szop, spalonych stodół, pobojowiska w kuchni po wystrzale weków... Szkoda.

Nie powtarzajmy tego! Nigdy! Osobom, których psychika nie jest wypaczona stanowczo odradzamy lekturę, pozostałych zapraszamy, im i tak jest wszystko jedno...

POSKAKAŁ SOBIE


Pewnego razu, gdy lat miałem 4, odkryłem świetną zabawę w domu mojej babci. Polegała na skakaniu ze schodów (bez barierki) na tapczan w kuchni (wysoce sprężynujący), odbijaniu się "wysokooo" i lądowaniu na kafelkowanej posadzce. Za każdym skokiem wchodziłem o jeden stopień wyżej, tak że około 10 skoku byłem na wysokości mniej więcej 2 metrów, gdy już zabierałem się za skakanie, weszła akurat moja mamusia i kompletnie mnie zdekoncentrowała, przez co nie zamortyzowałem odbicia od tapczanu i wyleciałem twarzą na wprost do przodu.
Wierzcie lub nie, ale do dziś pamiętam widok zbliżającej się posadzki i widok ciurka krwi, lecącego wprost z mojego nosa. Efekt : wtedy operacja nosa natychmiast, 12 lat później operacja przegrody nosowej.

by walczaqp @

* * * * *

DELIKATNE POTKNIĘCIE

Lat miałem osiem. Przechadzałem się u babci na wsi po ogrodzie. Nagle naszło mnie, by przejść sobie po murku ze metalowymi, zaostrzonymi słupkami, niższymi ode mnie o dwie głowy. Był to niedokończony płot. Idę więc sobie od słupka do słupka, dopóki się nie potknąłem. Chciałem ominąć słupek poprzez odskoczenie, ale nie wymierzyłem i wylądowałem wprost na nim. Wisiałem sobie na tym słupku częściowo na skórze okalającej żebra, częściowo na koszulce, dopóki nie zauważyła mnie koleżanka z domu obok. Pomogła mi się wydostać i biegiem do domu. Strach, płacz i woda utleniona. (sami wiecie, kwas dzieciństwa) Obeszło się bez szwów, ale została blizna długa na jakieś 5-6 cm.

by FOZyLKO

* * * * *

RINGO

Dnia pewnego i pięknego w cudownym wieku sześciu lat wraz ze wszystkimi dzieciakami z bloku wyszedłem na dwór. Jeden z kolegów miał dwa ringa (takie kółka gumowe) i bardzo chciałem sobie z nim porzucać. Rzucaliśmy sobie w najlepsze, aż ringo nie wpadło pod huśtawkę (taką starą, kanciastą i całą metalową). Na huśtawce była spora koleżanka, ja stwierdziłem, że zdążę dobiec, zabrać szybko zabawkę i wrócić do gry. Oberwałem kantem huśtawki w łuk brwiowy. Trochę mnie zamroczyło. Gdy zamroczenie przeszło, ujrzałem przerażonych kolegów, pytających czy nic mi nie jest. Ich przerażenie zwiększyło się, gdy po parunastu sekundach brew urosła mi tak, że opadła prawie do kości policzkowej. Nawet nie płakałem. Czym prędzej zostałem dowleczony do domu, a stamtąd do szpitala. Tydzień w bandażu i dwa miesiące z obwisłym łukiem brwiowym. Widzieć zacząłem po paru tygodniach. Koleżanki nie widziałem przez parę miesięcy.

by FOZyLKO

* * * * *

PRZYSPIESZYŁ WYJMOWANIE LODU Z FOREMKI

W czasie kiedy byłem 7-letnim słodkim gówniarzem, niezwykle fascynował mnie jakże trywialny proces przejścia fazowego wody w stan stały, popularnie zwany zamarzaniem. W produkcji lodu doszedłem do niemałego mistrzostwa, tworząc w plastikowych formach kostki lodu, w których samym środku "hibernowały" biedronki, muchy, pająki czy inne parszystwa czy ludziki Lego. Pewnego razu, kiedy starałem się wyjąć jeden ze swoich cudów, stwierdziłem w przebłysku swej genialności i ułańskiej fantazji, że po co czekać aż lód się odrobinę rozmrozi i sam wyjdzie z foremki, skoro można go wygrzebać nożem. O ile noże w naszym domu zawsze były tępe, o tyle dziadek akurat dzień wcześniej naostrzył wszystkie w takim stopniu, że wytwórcy żyletek mogliby popaść w konsternację. Nic więc raczej dziwnego, że kiedy na siłę wbiłem nóż w brzeg foremki, przeszedł on na wylot, w pięknym stylu rozcinając palec u ręki, którym ową foremkę trzymałem. Jakież było wielkie moje zdziwienie, kiedy w dość głębokim rozcięciu ujrzałem dziwną, białą rzecz. Pobiegłem przerażony i solidnie zakrwawiony do babci. Okazało się, że nóż przeciął ścięgna, żyłę i zatrzymał się dopiero na kości. Cóż babcia w tej sytuacji miała zrobić: założyła plasterek i opierniczyła mnie, a potem dziadka za to, że naostrzył noże... Do dzisiaj mam piękną pamiątkę, mianowicie nieruchomy palec, na domiar złego jest to palec środkowy, więc o publicznym zaciskaniu dłoni w pięść nie ma mowy.

ZAKLEPAŁ (NO PRAWIE)

Blizna na palcu jest tylko jedną z mojej wielkiej kolekcji blin mniejszych i większych. Bliznę największą, około 16-centymetrową, zdobyłem na wycieczce szkolnej w gimnazjum. Byliśmy wtedy bardzo grzeczną młodzieżą, stroniącą od alkoholu i innych używek, nic więc dziwnego, że nam się nudziło cholernie. Zaczęliśmy więc bawić się w chowanego na wielkim placu przed naszym Hotelo-DomemPielgrzyma-czy BógWieCzym. Akurat byłem szukającym i odkryłem w krzakach skrywającego się kolegę. Mój instynkt szukającego powiedział: "Biegnij, zaklep, wygraj!". Więc zacząłem biec. Niestety, mój prawie nieomylny instynkt szukającego nie przewidział słupa, który niepozornie stał za gęstwiną wysokich krzaczorów. Nic więc dziwnego (przynajmniej ja tak uważam), że spotkałem się z nim, w sposób na tyle gwałtowny, że od siły uderzania pękła mi skóra od czoła do czubka głowy, odsłaniając fragment czaszki. Niestety, w tym przypadku plasterek nie pomógł. Szpital, 18 szwów i blizna a la Harry Potter do dziś.

by Antrov


* * * * *

DOJECHAŁ

Jako może trzyletni bąbel byłem posiadaczem zawodowego ścigacza w postaci trójkołowego rowerka w kolorze zielony metalik. Tym to rowerkiem, mieszkając jeszcze na wsi, wyczyniałem na podwórku różne cuda, polegające głównie na jak największym rozpędzeniu się. Trzeba wspomnieć, że rowerek napędzany pedałami, z łańcuchem, ale bez piast, łańcuch założony był na zębatkę na tylnej ośce rowerka, więc hamowanie polegało na pedałowaniu wstecznym i w tym właśnie był cały problem. Otóż pewnego dnia pobiłem sam siebie, tak mocno rozpędzając rowerek, że nie dałem rady wyhamować, więc z głośnym krzykiem odbyłem szybki rajd przez podwórko, zakończony widowiskowym zderzeniem mojego czoła ze ścianą domu, wytynkowaną paskudnie chropawym tynkiem. Nie pamiętam dokładnie, ale dziadek dość długo czyścił mi czoło z jego kawałków.

I PO PTOKACH

Znów ja, znów podwórko u dziadków. Tym razem indyki, które to dziadek namiętnie hodował razem z kurami i kaczkami. Jednak o ile z tymi ostatnimi nie było problemów, to indyki wręcz pasjami uwielbiały zabawę polegającą na skubaniu mnie po nogach i rękach. Ja, jako wciąż trzyletni bachor, w starciu z nimi nie miałem żadnych szans. W wyniku ich nachalności wykonałem parę rundek wkoło podwórka, zaliczyłem parę widowiskowych koziołków i wywrotek, po czym skończyłem stojąc na środku studni (miała jakieś pół metra wysokości, na szczęście przykryta klapą) i oganiając się od nich jakimś patykiem i krzycząc o pomoc. Oczywiście sytuację uratował superdziadek.

PASAŻER


Tym razem jechaliśmy z dziadkiem gdzieś, po coś na rowerze. Ja oczywiście na bagażniku, trzymając się dzielnie dziadka. Jednak zafascynowały mnie cienie szprych, migoczące szybko w czasie jazdy, i coraz bardziej wychylając się w prawo, usiłowałem je obserwować. Skończyło się to szybko tym, że moja prawa stopa skończyła między szprychami, ja za pomocą tychże zleciałem z bagażnika, i jeszcze ze dwa metry z rozpędu poryłem twarzą po ulicy, zanim rower na dobre wyhamował, a na nodze, w miejscu gdzie spotkała się z łańcuchem, powstał piękny tatuaż ze smaru i brudu.

by appan

* * * * *

POTERKOTAŁ

Miałem ja wtedy jakieś 4 latka, mieszkaliśmy jeszcze na wsi. Do miasteczka było jakieś 8 km, nie było za dużo kasy w domu, więc chcąc nie chcąc, lato, jesień, zima i wiosna - do miasta rowerami. Będąc takim malcem chodziłem ja do przedszkola, a do owego przedszkola woziła mnie mama rowerem, gdyż sam nie umiałem jeszcze jeździć. Między siodełkiem a kierownicą na składaku mamy było zamontowane takie fajne siodełeczko, w sam raz pod pupcię 4-latka. No i poczciwa matula woziła mnie tak do tego przedszkola, aż pewnego razu, gdy już było bardzo ciepło (maj może...) jakieś 2 km od domu zafascynowało mnie nieziemsko przednie koło i jego szprychy, które tak fajnie pomykały. W głowie myśl - a może uda się fajnie "poterkotać" nóżką o te szprychy? Jak pomyślałem tak zrobiłem. Jednak bucik trochę za mocno wsadziłem, a że miałem sandałki, to bardziej w sumie palce. Efektem tego wyczynu (nie wiem jakim cudem) było to, że razem z mamą przelecieliśmy przez kierownicę. I tutaj znowu nie wiem jakim cudem, ale prawie nic mi się nie stało. Poza ogólnym bólem i zadrapaniami od asfaltu. Więcej tak nie eksperymentowałem, do czasu, gdy sam zacząłem jeździć.

FAJNIE BRZĘCZY

Miałem już jakieś 7-8 lat. Ta sama trasa, z tym że całą rodzinką każdy na swoim już. Jechaliśmy w szyku bojowym: tata, ja i mama. Zawsze miałem jakieś takie zacięcie wyścigowe i do robienia "pit-stopów". Już wyjaśniam o co chodzi, bo ten pit-stop był niechcący - otóż fascynowało mnie wtedy to, jaki dźwięk wydają opony, kiedy opona moja przednia zetknie się z oponą tylną innego roweru. Fajnie to brzęczy. Jednak wszystko jest piękne i fajne, dopóki udaje się trafiać tak prosto - gorzej, jak się machnie kierownicą i uderzy w koło od boku. Efekt: na środku drogi kraksa rowerowa - cudem mama w nas nie wjechała - obydwaj z tatulem leżymy, ja poobdzierany i jeszcze zdrowy opieprz dostałem... Więcej tak nie robiłem.
Rodzicom oczywiście.

POŁOWIŁ KIJANKI

Cały czas jakieś 7-8 lat. Jako że mieszkałem cały czas jeszcze na wsi, to wakacje całymi dniami spędzałem z sąsiadami, młodszymi ode mnie o parę lat - ano bida na wsi i tylko jedna rówieśniczka była (ich siostra), ale nieważne. Jak to na maleńkiej wsi (8 domów), był staw przeciwpożarowy. Pozostał on sobą już wtedy tylko z nazwy, ponieważ wody (tak nam się wydawało) było niewiele, zarośnięty był trzciną, oponami, torebkami, butelkami i inną charakterystyczną roślinnością dla polskich zbiorników wodnych. Oprócz roślinności były i żyjątka! A jak! Pijawki, żabki i... kijanki! Z sąsiadami pewnego razu mieliśmy pomysł, żeby złowić kijanki. Ale wsadzając rękę uciekały. Przyniosłem więc z podwórka wiaderko z sitkiem w dnie. Wszystko pięknie ładnie, ale brzeg stromy i śliski. W pewnym momencie, kiedy chciałem tak sięgnąć lepiej, wpadłem w wodę... a raczej w to śmierdzące bagno, po szyję. Szybko się wygramoliłem jakoś i pędzę do domu. Matula w kuchni pranie robiła akurat, na co ja wchodzę - brązowy, śmierdzący i kapie ze mnie na podłogę. Do tego jeszcze zapłakany, na wszelki wypadek, żeby nie oberwać. A mama jedyne co zrobiła to zaczęła się śmiać, wygoniła mnie na podwórko i zrobiła mi pranie wstępne szlauchem ogrodowym.

NA STOJAKA

Zamieszkałem w mieście. 11-12 lat (nie potrafię dokładnie określić niestety). Zima. Jak wygląda zima w mieście i miejskie górki każdy wie - zawsze pełno tam dzieci na sankach i nie tylko. W miejscach gdzie "stok" jest bardziej uczęszczany, śnieg się rozpuszcza i robi się piękny lód. Tak było i w parku koło mojej podstawówki. Po lekcjach z kolegami poszliśmy na górkę (a miałem grzecznie zaraz po szkole iść do domu). Zjeżdżamy na tyłkach po lodzie, na plecakach - ogólnie fajna zabawa. Aż tu nagle patrzymy na chłopaków z liceum, jak to na stojąco jadą. Pomyśleliśmy, że przecież i my tak na pewno umiemy! Więc zaczęliśmy próbować. Pamiętam wielki podziw, kiedy udawało nam się całą trasę zjechać na stojąco... Pamiętam ten wielki śmiech, na widok mnie lecącego na twarz na lód... Pamiętam te gwiazdy przed oczami i ból na prawym łuku brwiowym... Szybko wróciłem do domu, familia spożywała już obiad. W obawie przed opieprzem powiedziałem, że się poślizgnąłem i przewróciłem. I wtedy nastąpiło zdjęcie czapki. Zaraz dostałem mięso z zamrażalnika, ale na nic się już to nie zdało. Efektem zabawy był wielki krwiak nad okiem, który następnego dnia zszedł na powiekę, tak że oka nie otwierałem. Przez tydzień ładnie kolory zmieniał nawet. Urazu do ślizgawek nie miałem, więc historia się jeszcze powtórzyła nieraz...

by MegaWacjech

Traumatycy i wszyscy inni przeżywające mrożące krew w żyłach przygody! To seria o Was i dla Was! Klikaj w ten link i pisz! Opisz naprawdę traumatyczną historię, która zagości na stronie głównej i którą przeczytają tysiące ludzi! W tytule maila wpisz WKZT, to mi bardzo ułatwi zbieranie opowiadań.

UWAGA! Znaczek @ występuje przy nickach osób, które nie założyły sobie (jeszcze) konta na najlepszej stronie z humorem na świecie!

Oglądany: 29354x | Komentarzy: 3 | Okejek: 64 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

24.04

23.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało