Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

O tym, jak obejrzałem mecz

77 936  
470   50  
i10 pisze: Ostatnio musiałem zrobić jakiś dobry uczynek, a Pan Bóg nie potrafi złamać hasła do dysku na którym trzymam porno, bo wysłuchał moich cowieczornych modlitw. Jednak będąc specjalistą od zarządzania (no ba, któż jak nie On?), zamiast ryby dał mi wędkę, dość ironicznie, przecież widzi, że jestem na pustyni i nawet trawler by mnie nie urządzał.
Rolę wędki w tym przypadku odegrało zaproszenie na rozmowę w sprawie pracy. Na piątek.
W piątek rano obudził mnie śpiew ptaków. Niebieskich za ścianą. Śpiewali „Wiła wianki i rzucała je do falującej wody”. Trzech Tenorów, Henio Tenor i jego dwaj synowie, mieszkańcy klatki obok, nasi sąsiedzi przez ścianę, dający częste recitale, choć zazwyczaj występują w godzinach popołudniowych. Zastanawialiśmy się nawet ostatnio z miłą, czy jakoś ich nie nazwać.
Przedmiot moich szczerych uczuć też już nie spał, tylko stał pod oknem, obwąchując swój ogon. A najmilsza stała obok okna kreśląc coś na swojej desce.
Podszedłem bliżej, kroiła wędlinę.
- Dzień dobry kochanie, co czynisz? – zapytałem całując ją w czubek głowy.
- Czynię kanapki  – odparła i popatrzyła na mnie – ukochany, byś z głodu nie dostał halucynacji. Zejdź  z krzesła, bo się złamie – odwróciła się do mnie i najwidoczniej coś jej się przypomniało, bo uniosła nóż wskazując sufit. Siedząca tam mucha przestraszyła się i odleciała - i10, a weź no powiedz, gdzie schowałeś pilot do telewizora?
Poprzedniego wieczoru schowałem przed nią pilota do telewizora, chcąc przed dzisiejszym meczem uniknąć dyskusji „Kto i jaki program zaczął oglądać pierwszy”. Na wynik tego meczu może mieć wpływ druga z moich modlitw. Najmilsza żyje w przekonaniu, że nasz telewizor nie da się uruchomić bez pilota, a ja, zgodnie z duchem ekumenizmu, szanuję tę jej wiarę i nie próbuję jej podważać.
- Powiem ci po meczu.
- Idziesz dzisiaj na rozmowę? – zmieniła temat zaś zza ściany rozległo się ”ooo, ona tu jeeest, i taaańczy dla mnie”.
- Idę – odpowiedziałem wchodząc do łazienki.
- Jako kto?
Podnoszę deskę*.
- Myślałem o Świętym Mikołaju, ale chyba dzisiaj pójdę jako ja.
Opuszczam deskę*.
- Do pracy jako kto? Co to za praca?
Patrzę w lustro z powątpiewającą miną, powinienem się  ogolić się czy iść z zarostem?
- Jako przedstawiciel. Golić się, czy iść zarośnięty? - szczotka, pasta. Od Dnia Kiedy Zostawiłem Niezakręconą Pastę Wyciekającą Na Półkę, Której Przecież Nie Sprzątam zawsze sprawdzam czy zakręciłem pastę.
- Golić, z zarostem nie wypada.
Niech tak będzie.
- i10, a co to za firma?
Sz-sz, sz-sz, sz-sz, szz-sz.
- i10, słyszysz?
- Agegee!
- Jaka?!
Sz-sz sz, i wypluć.
- A nie wiem – podejrzliwie przyglądam się  jednorazówce do golenia. Wiele przeszła, ale czy jeszcze jeden raz wytrzyma? Kij z nią, czy ja wytrzymam?
- Nie wiesz gdzie idziesz?
- Wiem, gdzie idę, nie wiem co to za firma – wykrzywiam gębę i staram się zminimalizować zacięcia, jednorazówki po piątym użyciu robią się tępe, straszny szajs. – To jest agencja jakiegoś pośrednictwa.
Psikam się wodą kolońską, której głupia reklama próbuje mi wmówić, że śmierdzieć koniem jest cool.  Lubię ten zapach, ale uważam „ludzie, którzy chcą śmierdzieć koniem” to dość wąska grupa docelowa. Węższa niż „ludzie, którzy chcą śmierdzieć motocyklem”. Albo jachtem.
- Nie powiedzieli, dla kogo szukają. Praca przedstawiciela handlowego.
Czajnik zaczął gwizdać, gdy wychodziłem z łazienki. W samą porę.
- Kochanie, chcesz kawę? – zapytałem.
Najmilsza weszła do kuchni i popatrzyła na mnie.
- Poproszę. Słuchaj i10, a robiłeś to już kiedyś?
- Tak. Wystarczy wiedzieć, ile nasypać i kiedy nalać wodę. Mogę pokazać.
- Przestań, wiesz, że nie o to pytam,  byłeś kiedyś przedstawicielem handlowym?
- Jeszcze nie, ale nie ma problemu.
Co może być trudnego w pracy przedstawiciela? Trzeba jeździć do firm i nie popełniać błędów podczas spisywania zamówień, też mi filozofia. 
No, to czas się stroić.
- Nie wiesz, gdzie jest jakiś garnitur?
- Może wisieć w miejscu, w którym wieszasz garnitury – wzięła swoją kawę – ale może nie wisieć. Musisz sprawdzić  – i przy dobiegającej zza ściany radosnej melodii „Szładzieweczki” usiadła w fotelu.

Podpowiedź była trafna, wyjąłem ubranie.
- Koszulę mam nieuprasowaną – dokonałem odkrycia i odstawiłem kawę. - Nie chciałabyś może powiedzieć czegoś w rodzaju „Wiesz co, kochany i10? Ja ci uprasuję koszulę, a ty sobie usiądź i napij się spokojnie kawki?”.
Spojrzała na mnie tak, jakbym zaproponował, żebyśmy oblali mieszkanie benzyną i podpalili.
- Gdzie jest pilot?
- Nie chcesz to nie, sam sobie uprasuję.
- Spotkałam rano sąsiada z naprzeciwka – kontynuowała najmilsza, gdy ja zastanawiałem się, na którą kropkę nastawić żelazko – powiedział, że złodzieje grasują.
- Gdzie?
- Na korytarzu – stwierdziła z satysfakcją.
- Nie gdzie rozmawiałaś, złodzieje gdzie grasują?
- Mówił, że w piwnicy. Na przykład ten spod piątki.
- To złodziej?
- Katecheta. – zachichotała – Ale podobno kłódkę mu ktoś zapchał i wezwał policję. Nie ten co zapchał wezwał, nie szczerz się – uprzedziła moje pytanie.
Katecheta  spod piątki ma lekkie odchyły, powiedział mi kiedyś, że Jezus jest odpowiedzią na wszystkie pytania, ponieważ jednak moje pytanie nie brzmiało "Kto jest odpowiedzią na wszystkie pytania?" tylko "Czy listonosz już chodził?", uznałem go za szurniętego. Ciekawe, co powie policjantom, gdy zapytają, kto mu zapchał kłódkę? 
Skończyłem prasować i na spotkanie będę musiał pójść w innej koszuli, bo rękaw na którym testowałem pięć kropek zrobił się nieco krótszy.

W drodze na spotkanie utknąłem w utrudnieniach na skrzyżowaniu Kilińskiego z Piłsudskiego, co postanowili wykorzystać roznosiciele gazet, roznosiciele ulotek i roznosiciele alkomatu. Dwie ostatnie funkcje pełniła ta sama para policjantów, a wręczona przez nich ulotka zachęcała mnie do udziału w Akcji Trzeźwy Weekend. Pożyjemy, zobaczymy. Trzeźwy, zaopatrzony w prasę i materiały reklamowe, lecz nieco spóźniony wydostałem się w końcu z korka.

Agencja pośrednictwa miała siedzibę w kamienicy przy Piotrkowskiej, nad ogródkiem piwnym jakiejś knajpki.  Firma brała swój początek w sekretariacie, gdzie sekretarka o figurze mającej przypominać, jak wielką tragedią dla ludzkości był holocaust,  poprosiła mnie abym „spoczął i poczekał”. Usiadłem spoglądając wprost na bardzo przystojnego mężczyznę przede mną. „Tak cię widzi pracodawca” – wieścił napis nad głową gościa. „Tak wygląda lustro” – byłby równie subtelny.  Ale poprawiłem krawat i pokazałem swojemu odbiciu język.
Po kilku sekundach sekretarka odebrała telefon, wyrzęziła coś do słuchawki i powiedziała, że jestem proszony do środka. Biedna, ale dzielna kobieta.

W pomieszczeniu były już cztery osoby. Prowadząca spotkanie i trzech kandydatów. Przyszła mi do głowy nieco paranoiczna myśl, że w czasie, gdy ja czekałem na zewnątrz, oni się na mnie namawiali, uspokoiłem się zauważywszy, że lustro do którego wystawiałem jęzor jest od tej strony przezroczyste, czyli nie mam paranoi, a podpis nad lustrem nie był taki całkiem bez sensu.
Przeprosiłem za spóźnienie i usiadłem.
- Jak przed chwilą opowiadałam – zwróciła się do mnie prowadząca, dość sympatyczna ruda dziewczyna – spotkaliśmy się, aby ocenić panów kompetencje na stanowisku przedstawiciela handlowego.
Rozdała kartki.
- To są przygotowane przez firmę ankiety, które pozwolą nam zweryfikować umiejętności panów. Czy ktoś potrzebuje długopis? Nie? Doskonale. To zaczynamy i proszę nie opuszczać żadnej rubryki.
Ankieta zawierała miejsce na imię, nazwisko, telefon, później zadawała kilka głupich pytań, na przykład o ulubiony film, po co to komu? o zainteresowania, uczelnię, pracę, kilka pytań w których należało zaznaczyć wybraną kratkę i ni stąd, ni zowąd kończyła się rubryką zatytułowaną „z czym się panu/pani kojarzy słowo koncentrat?”
Wpisałem „mewy” i zajrzałem w kartkę sąsiada. Z pomidorami mu się kojarzy, też ładnie.
Sąsiad zauważył, że patrzę i całym ciałem zasłonił swoją kartkę z ankietą. „Głupi kujon - pomyślałem. – Chowaj sobie, chowaj, jakbym miał ściągać to na pewno nie od ciebie. ”
Po kilku minutach prowadząca zebrała kartki, powiedziała, że kolejny etap rozmowy będzie się odbywał w innym pokoju i mówiąc:
- Niech panowie poczekają, będziemy wzywać indywidualnie - wyszła.
Użyła mniej znanego znaczenia słowa „indywidualnie”, bo po kilku minutach, na kolejny etap  rozmowy wezwali mnie i Głupiego Kujona razem.

Pomieszczenie było urządzone zdecydowanie tematycznie. Przez wielbiciela filmów. Konkretnie sześciu filmów, wszystkich o tym samym tytule.
Na ścianach  wisiały oprawione plakaty, Luke z Vaderem, Luke z Chewbaccą, Vader z Planetą Śmierci i Leia solo. W kącie zauważyłem kosz przerobiony na R2D2 lub R2D2 przerobiony na kosz.
”Użyj mocy, i10 – pomyślałem sobie – będziesz sprzedawać miecze świetlne. Ale wpisanie "HotShots" w rubryce ulubiony film mogło być błędem.”

Na fotelu wyrwanym z Sokoła Milenium siedział niski, szczupły koleś koło czterdziestki. „Gdyby założył hełm, maskę i płaszcz Vadera, wyglądałby trochę jak Vader” – pomyślałem.
Facet miał laptopa i katar.
Kichnął, wytarł nos, usiadł i wskazał nam ręką byśmy też usiedli.
 
Ruda zabrała głos.
- Pan Dibbler** jest dyrektorem firmy GardłoSobiePodrzynam** kom, dla której szukamy pracowników. Niestety, jak panowie widzą, pana Dibblera złapało ogromne przeziębienie, dlatego musimy skrócić interwiu – powiedziała a jednocześnie pan Dibbler pokazał palcem na swój nos, po czym rozłożył ręce i wzruszył ramionami. Wyglądał jak mim, albo tłumacz języka migowego.
„Może gość jest niemową?– pomyślałem. – Przy słowie skrócić powinien chyba wykonać dłonią gest opadającego topora, przekrzywić głowę i wystawić język”.

Nie był niemową. Postukał chwilę długopisem w stojącą na biurku przed nim figurkę małego Yody z wielką główką i zaczął od pytania skierowanego do mnie:
- Panie i10, w rupryce pytajoncej o skojaszenie wpisał pan – przetarł chusteczką nos i spojrzał na kartkę – mefy. Tlaczeko?
- Bo pani poprosiła, żeby nie opuszczać żadnej rubryki – uśmiechnąłem się do rudej.
- Tak, tak, oczyfiście, nie choci mi o to tlaczeko pan napisał, tylko skont takie skojaszenie?
- Więc – zrobiłem z rąk piramidę żeby wyglądać na mędrca (ten trik działa, zróbcie „piramidę” czytając dalszy tekst) – na studiach mieliśmy w akademiku kolegę ze Szczecina, Emila:
- Nazywał się  Emil Maślak, ale mówiliśmy na niego Koncentrat***. I pewnego razu wybraliśmy się do Koncentrata do domu, wiecie państwo, jak to studenci, żeby uczcić koniec sesji. A tam, przez cztery dni, non-stop było słychać krzyki mew, co nas przyjezdnych odrobinę, rozumiecie państwo, zaskakiwało, ponieważ Szczecin nad morzem nie leży – zwróciłem uwagę słuchaczy na swoją znajomością geografii. - No i te mewy Koncentrata utkwiły mi w pamięci – zakończyłem. – Bardzo. Stąd skojarzenie.

Popatrzyłem na Głupiego Kujona, no to teraz wal chłopie o swoich pomidorach. Ale kolejne pytanie było również do mnie.
- Dobrze  – tym razem pytała ruda – Co uważa pan za swoją największą umiejętność?
- Umiejętność mówienia.
- Ale osobistą. Wszyscy potrafią mówić.
- Tak pani uważa? - zdziwiłem się uprzejmie
Zastanowili się chwilę. Sympatyczna napisała coś w notesie  i pokazała Dibblerowi. On też coś napisał, pokazał jej i pokręcił głową. Pewnie zapytała, czy chce z nią chodzić, a on odpisał, że niestety, ale ma już w swoim profilu na fejsbuku ustawiony profil „w związku”  z tą anorektyczką z sekretariatu.
- Co chciałby pan znaleźć w firmie – ruda spojrzała na dyrektora i dokończyła – nowego pracodawcy? 
Dibbler kichnął i przeprosił.
- Na zdrowie – powiedział Głupi Kujon.
- Pieniądze – powiedziałem ja.
- Cienkuje – podziękował Dibbler i postukał długopisem w figurkę Yody.
- Słucham? – straciła wątek ruda. Popatrzyła na mnie zdziwiona – pieniądze?
- W tej pracy zależy mi przede wszystkim na zarobkach. Oczywiście nie mam nic przeciwko rozwijaniu swoich umiejętności, uczeniu nowych rzeczy, i zdobywaniu doświadczeń, jednak przede wszystkim chciałbym zarabiać pieniądze.
Kurczę, chyba zbyt wprost to powiedziałem – pomyślałem sobie. Może powinienem powiedzieć, że kij z pieniędzmi, chcę zdobywać przyjaźnie i pracować w nowocześnie urządzonych wnętrzach?
Coś sobie zanotowali w swoich notesach. On pewnie napisał „chciwy” a ona „anorektyczka się puszcza”.

Przed kolejnym pytaniem Dibbler stuknął Yodę długopisem i go przewrócił, na co Kujon parsknął tłumiąc śmiech. Oboje gospodarze starannie omijali figurkę wzrokiem starając się sprawić wrażenie, że przewracanie zabawek było potrzebną i zaplanowaną częścią tej rozmowy.
- To ciekafe, co pan pofieciał. Jak sie pan czuje pentonc czenściom krupy?
- Częścią grupy – podpowiada ruda, Dibbler pokiwał głową, czuli „topsze potpofieciała”.
Raczej nie bywam częścią grupy, niebycie częścią grupy podnosząc niekiedy do rangi sztuki. W czasach szkolnych ta moja zaleta była częstym przyczynkiem dla wielu kształcących i poszerzających horyzonty rozmów z panią pedagog, która mimo to jednak pozostała w swoich wąskich horyzontach corocznie obniżając mi ocenę ze sprawowania.
- Grupy mnie uwielbiają, a ja uwielbiam grupy – mówię.
Teraz zakatarzony pokazał swoją kartkę rudej. „a skont wiesz”?
- Panie Głupi Kujonie**** – teraz ruda zwróciła się do mojego sąsiada – co pana zdaniem jest w życiu najważniejsze?
- Rodzina – powiedział Głupi Kujon tonem, jakby oznajmiał, że niestety pół godziny temu całą jego najważniejszą w życiu rodzinę wciągnęło do wielkiego leja krasowego. Następnie poprawił krawat i dodał: – W życiu najważniejsze są dla mnie żona i dzieci.
Tani chwyt, ale chyba skuteczny, bo przesłuchujący rozpierają się wygodniej w krzesłach a to jest oznaką, że odpowiedź im się spodobała. Więc kiwam głową minimalnie krzywiąc usta, żeby wyglądało, że myślę „No tak, rodzina jest bardzo ważna, ale wszyscy chyba wiemy, że można to było powiedzieć w inny sposób” albo „Może jest w tym trochę racji, jednak przecież, no halo! są ludzie, którzy żon i dzieci nie mają”. Tak naprawdę myślę: „Głupi Kujon”.
- Uważa pan, że w pensji ważniejsza jest stała podstawa, czy premia zależna od efektów pana pracy? – zmieniając temat ruda uśmiecha się do Kujona.
- Premia, którą mogę sobie sam wypracować.
Świetna odpowiedź, informująca pracodawcę, że kandydat jest ambitny, że pokłada wiarę we własne siły i możliwości, oraz że będzie pracował za jedzenie. Przyjmą jego.
Pytanie zresztą było w ankiecie, zaznaczyłem kratkę przy tej samej odpowiedzi „premia zależna bla, bla, bla”. Może Kujon nic nie zaznaczył?
Ruda pokazała dyrektorowi, gdzie miała jednomasztowce. On pokazał jej swoją kartkę, na pewno z wiszącą na szubienicy pozbawioną połowy nogi postacią. Albo z serduszkiem naokoło napisu „anorektyczka”
Dopisała coś na jego kartce. Dorysowała strzałę?
Dibbler wytarł nos i oświadczył:
- Saproponujemy grrrrh, APSIK!!, przepraszam, zaproponujemy panom, podkreślam, obu panom okres próbny, dwumiesięczny. Praca na umowę o dzieło, wynagrodzenie przez pierwszy miesiąc prowizyjne w wysokości pięciu procent. Po tym czasie najlepsi otrzymają umowę o pracę.
- Pięciu procent od czego? – zainteresował się Kujon.
- Od ilości sprzedanych koncentratów – poinformowała go ruda.
- Koncentratów czego? – teraz ja się zaciekawiłem.
- Barwników spożywczych. Firma GardłoSobiePodrzynam kom – skinęła głową w stronę Dibblera – w związku z planami wejścia na rynek detaliczny, tworzy ogólnopolską sieć sprzedaży koncentratów barwników spożywczych – zakończyła z nieuzasadnioną dumą. Przecież to jego firma, nie jej.
Zadałem kluczowe pytanie:
- A, przepraszam bardzo, co to jest koncentrat barwników spożywczych?

Więc opowiedzieli nam o przemyśle barwników spożywczych, o kolorowych wypiekach, wacie cukrowej, kisielu, cukierkach, serkach i o alkoholach.  Roztoczyli okrutną wizję świata czarno-białego jedzenia. Wizję, przed którą ocalić świat, a konkretnie region łódzki mogą tylko osoby zgromadzone w tym pokoju. A konkretnie ja z Kujonem. I nasz telefon.
- Jaki telefon? – ubiegł moje pytanie Kujon.
- Zgodnie z umową – ruda otworzyła teczkę – zleceniodawca – pokazała palcem na Dibblera, który chyba chciał niepostrzeżenie przywrócić Yodę do pionu, bo natychmiast cofnął rękę – zapewni przedstawicielom handlowym służbowy telefon, w siedzibie firmy. Przedstawiciele dzwonią do osób z książki telefonicznej. Praca pięć dni w tygodniu, od dziesiątej do osiemnastej.
- Brukowa szesnaście – powiedział przewracacz zabawek, pokraśniał i podnosząc się zakończył – i jak mówiłem, do naszej grupy przyjmę obu panów.

Radość z odniesionego sukcesu i ogarniające całe ciało, od dużego palca u stopy, po czubek głowy uczucie tryumfu, były silnymi wrażeniami, których w tym momencie zdecydowanie nie odczuwałem.
Kujon też raczej nie.
Wstał, sięgnął po leżącego Yodę, postawił go pionowo, powiedział:
- Ja nie skorzystam, do widzenia – i skierował się do wyjścia.
- Ja też tym razem podziękuję – podniosłem się. - Ale w razie innej pracy- zwróciłem się do rudej - proszę dzwonić, macie państwo moje CV.
Życzyłem jeszcze powodzenia wchodzącej po nas dwójce kandydatów i wyszedłem.

Wychodząc natknąłem się na Kujona, siedział w ogródku z piwem, zaproponował, bym się przyłączył, skorzystałem z zaproszenia i zamówiłem kawę.
Ponarzekaliśmy z Kujonem trochę na „skurwysyńskich wyzyskiwaczy”, pośmialiśmy się z figurki Yody, przyznaliśmy wysokie noty cyckom rudej i uroniliśmy łzę nad przyszłością kraju, który nie daje pracy tak fantastycznym osobom jak nasze. Potem okazało się też, że w życiu Kujona raczej nie jest najważniejsza rodzina, ponieważ zamówił flaszkę i oświadczył, że czas rozejrzeć się za damskim towarzystwem.
Doszedłem  do wniosku, że w sumie facet ma rację, zostawiłem go tam, by się rozglądał a sam wróciłem do swojego damskiego towarzystwa, do domu.

A wieczorem wyciągnąłem zza żelazka pilot od telewizora i razem z najmilszą obejrzeliśmy wyczyn naszej reprezentacji w meczu z Mołdawią. Byliśmy zawinięci w koce i zasmarkani, bo przywlokłem katar od Dibblera, dyrektora firmy GardłoSobiePodrzynam kom, niech moc będzie z nimi. Wynik meczu wskazywał, że hasło do mojego dysku zostało złamane.
 
 
* jaskrawy przykład fikcji literackiej
**jeśli muszę tłumaczyć, to nie wiem, czy powinienem współczuć, czy zazdrościć, że wszystko, co najlepsze jeszcze przed Tobą
*** - przypuszczam, że Emil i jego podprowadzane ze stoczni dwudziestolitrowe baniaki alkoholowego rozpuszczalnika do lakierów są na łódzkich mityngach AA wspominaną z rozrzewnieniem legendą
**** - tak naprawdę gość się nazywał jakoś inaczej, ale niestety nie zapamiętałem jak

Oglądany: 77936x | Komentarzy: 50 | Okejek: 470 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.04

18.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało