Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Lansky: Wspomnienia kierownika wesołej budowy VII

58 507  
128   29  
A takie chatki widzieliscie?Dziś o tym, jak łatwo i skutecznie urozmaicić wykwintne przyjęcie oraz o tym, że proste rozwiązania wcale nie zawsze są najlepsze...

Na zakończenie większych budów organizowaliśmy zwykle tzw. "elegancki raut dla dystyngowanej elyty", co w języku ogólnobudowlanym oznaczało: totalne ścięcie białka przez Czerwone Brygady w towarzystwie lokalnego sołtysa, proboszcza i dyrektora naszej grupy robót. Na ten cel szła z reguły cała wygospodarowana na budowie "lewizna", pewna dotacja od prezesa oraz niebagatelna nieraz kwota, uzyskana przez Czerwone Brygady drogą zwrotu opakowań szklanych.
Tym razem było tak samo. Zakupiłem świnię oraz symboliczną ilość wódki (resztę potrzeb zabezpieczała produkcja własna), a mistrzem ceremonii uczyniłem stróża - tubylca. Za niewielką opłatą wynajął nam on sporą wiatę, pod którą zwykle trzymał ciągnik, i załatwił ubój świniaka. Pani stróżowa z kolei zaoferowała się skrzyknąć parę sąsiadek i całą tę padlinę odpowiednio przyrządzić. No i zapowiadało się ciekawie.

Pozapraszałem oficjeli: sołtys, sekretarz gminy, sklepowa i szefowa baru w jednej osobie, proboszcz. Zawiadomiłem kilku kolesi z firmy, w sumie spodziewałem się około 40 chłopa. Zaprosiłem również dyrektora mojej grupy robót. Równe było z niego chłopisko, świeć Panie nad jego duszą. Byłem mu coś winien za niebagatelną przysługę, którą mi był oddał parę miesięcy wcześniej, toteż postanowiłem go specjalnie uhonorować. Zakupiłem mianowicie - osobno, i specjalnie z myślą o nim - prosiaka, tudzież sporą i mocno nietanią flachę. Stróżowa - doświadczona weselna kuchara - miała upiec prosiaka w całości i na mój sygnał podać na stół. Idea była taka, żeby rzeczoną flaszkę prosiak trzymał w ryjku zamiast jabłuszka. A co - taką miałem fantazję.

Impreza się rozkręca. Ciepła letnia noc, ciemno, księżyc na nowiu, Czerwone Brygady wcinają werflajsz, obficie popijając wodą ognistą, wierchuszka u szczytu stołu nie pozostaje w tyle i też za kołnierz nie wylewa. Siedzimy i gadamy se o starych karabinach… Po paru flaszkach doszedłem do wniosku, że pora już na niespodziankę, toteż podniosłem się i poszedłem za dom, gdzie na rożnie w ogniu smażył się prosiak. Stróż, stróżowa i sąsiadki - wszyscy byli na stanowiskach, a błyski w ich oczach mówiły wyraźnie, że z danej im litrowej flachy Eliksiru Tupaja pozostało już tylko wspomnienie.

- Helmutku - mówię do stróża - ino nie zapomnij, jak przyniesiesz prosiaka, flaszkę w ryj włożyć.

Helmut potwierdził, więc wróciłem do gości. Kiedy pękła następna flaszka, zza rogu pojawił się pochód: przodem stróżowa z półmiskiem pieczeni, a za nią - Helmut ze szwagrem, dźwigający na długiej desce upieczonego prosiaka. Położyli go na stole, przywitani brawami. Wstaję więc, pełen pięćdziesięcioprocentowej, śliwowicowej weny, i chcę wygłaszać mowę, ale… jeden rzut oka na świniaka spowodował, że zamiast tego wymknął mi się jeno wyjątkowo szpetny dynamizator, totalnie dezawuujący żeńską linię rodziny stróża Helmuta.

- Helmut, ty barani członie! Gdzie k**wa jest flaszka? Miała być flaszka w ryju!!!

A Helmut na to dość niewyraźnie:

-Huhaj jeh hlahka, huhwa ho ho????

Spojrzałem i zdębiałem. Helmutek bowiem dość mętnie patrzył na świat przez wódczane opary i trzymał flaszkę w ryju - tyle że we własnym…

* * * * *

Klikaj... klikaj... nie bój nic... ;)

* * * * *

Pewnego razu - nie wiem, i wolę nie wiedzieć, jak - firmie udało się załapać kontrakt finansowany, jak to wówczas mówiono, "z Brukseli". W związku z tym prezes poczynił drastyczne kroki, mające ugruntować image firmy w oczach zagranicznych audytorów.

Czerwone Brygady dostały nowiutkie czerwone mundurki i - szał gwizdka - czerwone czapeczki bejsbolówki z logo firmy.
Kerownik dostał nowe gumofilce (stare, ze względu na liczbę łat, nadawały się tylko do izby tradycji firmy "Goodyear" :C) oraz prawie nowy i bardzo czerwony (głównie od łat farby antykorozyjnej) służbowy samochód.
Cały sprzęt mechaniczny poddano pracochłonnemu liftingowi za pomocą stalowych szczotek i hektolitrów odrdzewiacza, po czym pomalowano czerwoną minią (na lakiery nie starczyło…;) ).
Starym, wyglądającym jak wozy pana Drzymały, pakamerom amputowano kółka, bowiem Prezes był niedawno w Słowacji i zauważył, że przewożenie pakamer na samochodach jest bardziej trendy, i poddano je remontowi. Ponieważ wszystkie szczotki (w liczbie 10) oraz całą minię (w ilości jednej piętnastolitrowej bańki) zużyto wcześniej na maszyny, więc malowano chlorokauczukiem prosto na rdzę. Remont wnętrza zakończono na przewietrzeniu… A trzeba dodać, że tymi wozami to jeszcze protoplaści Romów do kraju Mieszka I przyjechali z Węgier przez Bramę Morawską…
Na moje biuro, po długich negocjacjach, Prezesunio wynajął zrujnowaną wiejską świetlicę. Zapłacił chyba z dwie półlitrówki (sołtys szczęśliwy był, że przez rok nie będzie musiał się o tę zagrzybioną ruinę martwić), i już kombinował, jak to sobie odbić z ceny kontraktowej…
No i zamiast tradycyjnych tubylców, postanowiono zatrudnić firmę ochroniarską.

Dostałem w ręce bardzo piękny i kolorowy folder, na którego pierwszej stronie stał sobie gostek, wyglądający jak ten sławetny antyterrorysta, co ze strachu się posrał, spojrzawszy w lustro. Dalej - jakiś łysy kolo leży wciśnięty twarzą w czarnoziem, a dwóch potężnych goryli (z logo firmy na plecach) łagodnie mu perswaduje: Ty, ty, brzydki bandyto… I hasła: "Profesjonalizm". "Zaufanie". "Bezpieczeństwo". "Uzbrojone formacje obronne"… Byłem pod wrażeniem. Rychło jednak okazało się, że dozorcy, których nam przysłała rzeczona firma, mieli tyle wspólnego z "uzbrojonymi formacjami ochronnymi", co moje Czerwone Brygady z porwaniem Aldo Moro.

Pierwszy miał koło 65 lat i ręce tak pokręcone artretyzmem, że miał trudności z wybraniem numeru na klawiaturze telefonu. Drugi - lat na oko nieco więcej, okulary grubości bulajów w łodzi podwodnej i tak potężną astmę, że męczył się wchodząc po czterech schodach… Żal mi było tych ludzi. Ale żal żalem, a ktoś budowy musiał pilnować, i to ktoś, na kogo widok złodziej nie umrze ze śmiechu.
Po kilku interwencjach firma przysłała mi na dozorcę chłopa około 40-tki, wielkiego jak szafa. Miał on manię naprawiania i poprawiania wszystkiego, co wpadło mu w ręce. Przy tym nie grzeszył szczególną inteligencją, a jego groźną twarz rzadko kiedy kalał cień myśli.
Pewnego razu w moim biurze zatkała się kanalizacja. Wezwane służby nie przyjeżdżały przez dwa dni, w końcu stróż (ksywa Rain Man) powiedział, że on to sam naprawi. Ja, mając w pamięci rozkręcony w drobny mak radiokaseciak "Grundig" oraz elektryczny czajnik, który po jego "naprawie" wywalił bezpieczniki na całej budowie, zakazałem mu tego z użyciem paru specjalnie dla niego stworzonych dynamizatorów. Niektóre były baaaaardzo wymyślne…

Następnego dnia przyjeżdżam na budowę, a Rain Man zadowolony z siebie z dumą prowadzi mnie do kibla. Patrzę - puste, spuszczam wodę - spływa… Byłem naprawdę pod wrażeniem…

…aż do momentu, kiedy po dwóch dniach z piwnicy zaczął wydobywać się smród. Otwarłem drzwi, zapaliłem światło, zszedłem ze schodów i zobaczyłem całą piwnicę zalaną fekaliami.
Zacny Rain Man naprawił kanalizację w ten sposób, że młotkiem wybił potężną dziurę w żeliwnej rurze.

Ech, wy orły, sokoły… uzbrojone formacje obronne…


Oglądany: 58507x | Komentarzy: 29 | Okejek: 128 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.04

18.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało