Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Lansky: Wspomnienia kierownika wesołej budowy VIII

63 909  
158   39  
Zobacz coś więcej...Dziś w programie: prawdziwy SMAK zemsty skrzywdzonych Brygadierów oraz lekcja przedsiębiorczości na temat "Terytorium a konkurencja w biznesie".

Oświadczenie: Redakcja JM nie ponosi odpowiedzialności za szkody na zdrowiu oraz straty materialne powstałe w następstwie rozlania napojów i/lub zakrzstuszenia się posiłkiem.

Dalsza Galicja, remonty kilku niewielkich mostków na parunastu kilometrach drogi. Czerwone Brygady zakwaterowane po chałupach we wsi, Kerownik z majstrem takoż. Jeden reprezentacyjny apartament wynajęty na wszelki wypadek, bo miejsce ładne, od cywilizacji daleko, i często nas nawiedzał prezes, który z dala od jazgotliwej małżonki spędzał w tej wsi upojne chwile sam na sam z gazetą i flaszką.

Pewnego razu na te "wywczasy" prezes przywiózł z sobą gościa - naczelnika wydziału w gminie, czyli gościa, który za całą naszą robotę becelował. Przejechali się po budowach, pan naczelnik przejechał się po mnie, po majstrach, po robotnikach, że za wolno, ze za mało, ze brzydko, że coś tam. Stałem cicho w pozycji "ruki pa szwam", bowiem od razu zauważyłem - i robotnicy też - że gość jest w stanie lekko odmiennym, a takim w drogę nie wchodzę, w każdym razie nie na trzeźwo. Połaził, pokrzyczał, poobrażał kogo mógł i obaj z prezesem pojechali na dalszą odnowę biologiczną.

Reszta dnia minęła spokojnie. Wieczorkiem jak zwykle - trochę piwa, kolejna edycja nieustającego turnieju skata o tytuł Mistrza Galaktyki, trochę piwa, kolacja, trochę piwa… Parę minut po piątej rano, razem z kolegą poszliśmy nieco się orzeźwić do płynącej kilkaset metrów dalej zimnej, bystrej rzeczki. Zresztą nie tylko my - Czerwonym Brygadom też to dobrze robiło na nadwerężoną ślęczeniem nad kartami poranną kondycję, toteż zakręt rzeczki był tradycyjnym miejscem codziennego porannego leczenia kaca.

Nagle zza zakrętu wyłonił się wspomniany naczelnik. Śpiewając pod nosem, szedł zamaszystym krokiem marynarza, po mocno nieregularnej sinusoidzie, dzierżąc w rękach coś poetycznie wspaniałego po męczącej nocy - trzy butelki piwa, ewidentnie świeżo wyciągnięte z zimnej wody.
Minął nas obojętnie… Wymyliśmy się, wymienili uwagi na temat ciężkiego losu budowlańców w delegacji, i pojechaliśmy do roboty.

Ledwie minęła szósta, na budowę przyleciał prezes. Wziął mnie na bok i powiada:
- Sławek, trzeźwy jesteś?
- No kurde, panie prezesie, trzeźwy jezdem jak rzodkiewka w ogrodzie u księdza plebana.
- Pojedziesz z naczelnikiem do lekarza, bo chyba się zatruł alkoholem.
- Co mu jest? Widziałem go rano, na oko żył, ino chyba mu jeszcze grzmiało.
- K**wa jego mać, pier*olony kastrowany cap w d*pę jeb*ny przez stado napalonych kocurów… Rano nad rzeczkę poszedł, wrócił, wypił duszkiem flaszkę piwa co w rzeczce chłodził, a teraz, dzięcioł pie*dzielony, rzyga jak chory kot, jęczy i nic nie gada, a bladozielony jest jak dupa pani Dulskiej.

- Yyyy… A roboty kto popilnuje? - Nie było mi w smak jechać kilkanaście kilometrów z jakimiś cuchnącymi i emanującymi trujące miazmaty zwłokami na tylnym siedzeniu.
- Brygadzistę ustaw, wsiadaj w Witka i jedziemy.

Wziąłem od kierowcy kluczyki od Vito i poszedłem "ustawiać" brygadzistę. On mnie wysłuchał i powiada:
- Ja… Naczelnik, godocie… Tyn co nos sam wczoraj zjeboł choby święty Michoł diobła?
- Ja. Tyn som. Prezes padoł, że zachorował i rzygo.
Brygadzista odchrząknął i powiada (podaję w oryginale, ewentualne tłumaczenie na maila za opłatą):
- Bo wiycie, kerowniku. Rano my poszli nad rzeka coby się okąpać. Siedzimy se w piyńciu i kurzymy na gnotku, a naroz Tupaj pado: "Wejrzyjcie, idzie tyn ch*j, co nos wczorej zwyzywoł". Mieli my po piwie, bo kożdego suszyło, to my się woleli nie pokazować, coby nos nie widzioł i nie polecioł do prezesa kablować. Tuż siedzimy se w krzokach i czekomy. On prziszoł, seblek się, wrazioł trzi flaszki piwa pod kamień i poszoł się kąpać za winkiel, na głęboko woda. Siedzimy, kurzymy, naroz Hajna godo: "Jo ci ch*ju teroz pokoża gniew". Wyloz z krzaków, wzion te jego piwa z wody i my ich wypili... Chcieli my iść nazod, ale Hajna pado: "Ni ch*jutki, czekejcie, jo jeszcze nie skończoł". Wzion jedno flaszka, wyjon luloka, naloł do niej i kapsla zacis, że nic nie szło poznoć. My się zaczli kuloć choby gupki. Do drugij flaszki naloł Tupaj, a do trzecij Marian… Pozaciskali my kapsle kluczem i wrazili flaszki nazod tam, kaj były. To prezes pado, że tyn naczelnik rzygo? Jo się nie dziwia. Hehe, kerowniku, po flaszce szczochów jo bych tyż rzygoł…

Ło matko i córko… Nikt nie wie, ile powagi kosztowało mnie zachowanie powagi wobec jęczącego naczelnika, którego zamiast do lekarza, odwiozłem do domu…

* * * * *

Zobacz gdzie lubią kopać...

* * * * *

Pewnego razu remontowaliśmy mały wiadukt na dwupasmówce. Oczywiście komplet atrakcji - mnóstwo znaków, zwężenie, pulsujące żółte światła, nocą - istna dyskoteka i szał w trampkach z wymianą akumulatorów, które to wszystko zasilały. No i oczywiście, jak to bywa, w godzinach szczytu koszmarne korki.
Zaraz za budową, przy szosie, był sobie niewielki zaśmiecony placyk, a na nim obleśna buda z "Osinobusa", tuningowana młotem i kątową szlifierką. Z dachu wystawał komin z kawałka rury, w środku zaś był grill zrobiony z zielonej beczki z napisem "BP" i prętów zbrojeniowych. Na grillu piekło się coś przypominającego na oko (i na nos) moczone w karbolu mielone odpady masarnicze. W budzie królował równie jak ona obleśny, otyły, spocony pierwolud z gołą babką wytatuowaną na przedramieniu, którego jedyną zaletą było to, że śmierdział nieco mniej niż zwłoki na grillu. Nazwa całości (pisownia oryginalna) - "Bar U Dzitka". Nieoficjalnie zaś wśród miejscowej ludności - "Kurwidołek".
Jako żywo, na placyku codziennie kręciły się panienki. Kilkudniowa obserwacja pozwoliła Czerwonym Brygadom odkryć, że placyk mają w leasingu dwie konkurujące ze sobą stajnie: "Biała" (dwie blondyny plus ruda, pimpuś w białej Audicy) oraz "Zielona" (trzy farbowane rude, tatusiek widocznie początkujący albo o zbyt miękkim serduszku, bo w starym zielonym Golfie). Któregoś dnia siedzę na progu pakamery i udaję, że pilnuję roboty, a w sumie popalam, opalam gębę w słoneczku i pociągam chłodne piwko. Naraz słyszę:

- Dzień dobry, przepraszam, czy mogę skorzystać z  t o a l e t y?

Patrzę - mała ruda z zielonej stajni, w stroju służbowym… Nie chciałem mieć za wiele do czynienia z krewnymi i znajomymi "Dzitka" barowego, ale ujęło mnie to, ze naszą Toi-Toikę nazwała toaletą.

- Proszę - mówię i wracam do "pracy".

Panienka skorzystała i poszła, ale jak łatwo się domyślić, nasza budowa stała się od tego czasu ulubionym kącikiem "zielonych" panienek… Przychodziły - do kibelka, albo wody się napić, albo pogadać o ciężkich czasach, posępić szluga czy po prostu po to, żeby po paru godzinach sterczenia na posterunku posadzić tyłek gdzieś w cieniu. Czerwone Brygady dostały, poparty niezłą porcją ciężkiego kalibru dynamizatorów, oficjalny prikaz patrzenia w przeciwnym kierunku - nikt nikomu krzywdy nie robił i każda ze stron była zadowolona.

Któregoś razu jednak na budowę, nie wiadomo dlaczego, z piskiem hamulców zajechało wspomniane białe Audi. Wyskoczył z niego "tatusiek" drugiej stajni, obwieszony złotem i w upale kapiący dookoła brylantyną, i wrzasnął do mnie:

- Ty tam! Gdzie k*rwa są moje dziewczyny?!

Ja na to nabrałem powietrza i padło sławetne i długo później cytowane:

- Niech się pan nie unosi, panie przedsiębiorco rozrywkowy, nie denerwuje mnie podczas pracy i nie używa w stosunku do mnie ordynarnych słów. Albowiem rękę na serduszku kładę, żem wielce szacownych pracownic pańskiej firmy nie widział w dniu dzisiejszym i doprawdy nie wiem, gdzie mogą obecnie przebywać… - odpowiedziałem mu, przy czym tekst pisany kursywą dla przyzwoitości podaję w nieco zmienionej formie.

Na to z cienia za pakamerą wyszła ruda Milena od zielonego golfa i na cały regulator zatekściła:

- Bardzo uprzejmie pana proszę, miły panie z gustowną biżuterią, o wyglądzie latynoskiego chłopca kochającego inaczej, w imię ustawy o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji, aby zechciał się pan łaskawie zostawić tego pana i innych tu obecnych w spokoju. Jesteśmy ludźmi interesu i rozumiemy, że przebywanie w cudzej strefie ekonomicznej może się skończyć karnymi sankcjami na niewyobrażalną dla pana obecnie skalę… - przy czym przypis jak wyżej… zresztą część - przyznaję - dopowiedziałem z głowy, bowiem po pierwszych trzech słowach ucho mi zwiędło i odmówiło posłuszeństwa. Moje hartowne ucho Kerownika...

On, zdumiony, wsiadł w Audicę i spalił gumy. Milena zaś, widząc moje zdumienie i wielkie jak spodki oczy Czerwonych Brygad, wzruszyła ramionami i powiedziała:

- A co, k*rwa. Co się będzie jakiś pi*rdolony OBCY alfons po NASZEJ, k*rwa, budowie szwendał…

Od tego czasu Zielona Stajnia i Czerwone Brygady żyły w najlepszej komitywie.
Czy popartej czynami - tego nie wiem, albowiem mogę mówić wyłącznie za siebie


Oglądany: 63909x | Komentarzy: 39 | Okejek: 158 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

20.04

19.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało