Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Lansky: Wspomnienia kierownika wesołej budowy XII

54 450  
117   37  
Zobacz więcej!W dzisiejszym odcinku - o względności poczucia przynależności narodowej oraz o trudnym i odpowiedzialnym fachu tłumacza języków bardzo obcych. Na deser zaś zostanie nam zaprezentowany nieodzowny atrybut każdej pozamiejskiej rezydencji, bez którego nawet nie ma co marzyć o byciu dżezi - zaserwowany z nutką zadumy nad tym, że ’to Polska właśnie’...

Jak zwykle zalecamy powstrzymanie się od spożywania posiłków oraz napojów podczas lektury ;)

Zdarzyło mi się kiedyś (oprócz wielu innych życiowych błędów) że zawiesiłem spokojną pracę z Czerwonymi Brygadami i przeszedłszy na czasowy urlop bezpłatny poświęciłem się budowie autostrady z pewną firmą z południowego zachodu Europy.

Na temat tych naszych beżowych kolegów, ich kwalifikacji zawodowych, profesjonalizmu i podejścia do pracy można by napisać książkę i być może kiedyś to uczynię, a będzie to rzecz pośrednia między Jasiem Fasolą a Stephenem Kingiem z lekką nutką dekadencji w stylu Monty Pytona. Dość powiedzieć, że pod względem human relations praca w "Biedronce" przy tym była jak lunapark.

Doprawdy nie pojmowałem, po co warunkiem zatrudnienia na kierowniczym stanowisku była znajomość angielskiego. Większość beżowych nie kumała ni w ząb żadnego innego języka niż własny, a za tłumaczy pracowali Murzyni z Angoli, wykształceni i osiadli w Polsce. I to właśnie o jednym takim tłumaczu będzie.

Murzyni mieli potężny dylemat: bo z jednej strony beżowy język jako ojczysty, a z drugiej - zaszłości kolonialne, nieskrywany rasizm beżowych, do tego polskie wykształcenie, polskie rodziny i pobyt w Polsce od wielu lat. Nie bardzo wiedzieli, po której ze stron się opowiedzieć…

Pewnego razu rozmawiałem z głupim jak but beżowym majstrem za pośrednictwem takiego właśnie tłumacza imieniem Joao, a z racji tuszy zwanego Podwójnym Jaśkiem. Majster najpierw wygłosił długą i mocno dynamizującą tyradę, w której co trzecie słowo padało fodas* albo caralho*. Kiedy skończył, ja wygłosiłem swoją w podobnym tonie (ot taki beżowy ceremoniał powitalny), po czym poprosiłem Jaśka, żeby przetłumaczył takie cóś:

- Majster, na jutro rano na obiekcie numer 4 potrzebna będzie żaba.

"Żaba" oznacza skaczącą zagęszczarkę do gruntu. Podwójny Jasiek tłumaczy, przetłumaczył, majster jeszcze raz rzucił mi fodas! na pożegnanie i poszedł. Pytam Podwójnego:

- Jasiek… Ale ty wiesz, co to żaba? Żeby mi ten gamoń zamiast tego nie przywlókł siakiej żywej…

Jasiek spojrzał na mnie urażonym wzrokiem i rzecze:

- Ociwiście, zie wiem. Powiedziałem mu wsiśko jak tśeba. U nas teś na to mówią "ziaba"…
- U was? W Angoli? - Pytam zdumiony.

Podwójny Jasiek Biały Inaczej wytrzeszczył na mnie swoje czarne jak węgiel gały, zrobił mocno zdegustowaną minę i powiada:

- Cio ty pierdoliś… W jakiej k*rwa Angoli… U nas w Poznaniu!
~~~~~~~~~~
* fodas to dynamizator werbalny o wadze dyskusyjnej podobnej, jak nasza rodzima ku*wa, natomiast caralho oznacza pewną część męskiego ciała, zwykle niepokazywaną publicznie.

* * * * *

Wejdź do Monster Galerii!

* * * * *

Pewnego razu zdarzyło mi się wraz z Czerwonymi Brygadami remontować chałupę. Trudno było w zasadzie nazwać to "remontem domu" - zabawa była bowiem dość ekstremalna i jako żywo przypominała próby reanimacji świńskiej półtuszy, wiszącej w rzeźni na haku. Dom - czy raczej jego szkielet - wyglądał bowiem tak, jakby ćwiczyła na nim celność jakaś początkująca młodzieżówka Al-Quaidy, a jedynym w miarę zadbanym elementem otoczenia był stary ogród z wybrukowanym bazaltową kostką placykiem pod grill. "W miarę zadbanym" nie znaczy absolutnie, że wyglądał przyzwoicie - oczyszczono jedynie i wysypano żwirem ścieżki, a poza tym wszędzie rósł perz i mlecze, szczeliny między kostkami pozarastał obrzydliwy, niebezpiecznie śliski mech, a pod płotem rosły medalowo dorodne łopuchy.

Dom stał na odludziu i stanowił własność pewnego pana, który nabył go drogą dziedziczenia parę lat wcześniej i wykorzystywał dotychczas jako letni domek i grillowisko. Jednakże niedawno ten pan poznał był innego pana, i temu drugiemu panu tak się spodobały wspólne wypady do rzeczonej posiadłości, że obaj panowie postanowili wyremontować dom i wspólnie w nim zamieszkać, zapewne po to, żeby swoją miłość (do grilla, oczywiście) odsunąć jak najdalej od miejskiego zgiełku i wścibskich oczu sąsiadów. Bodajże w tym celu pierwszy pan przeniósł był na drugiego pana część prawa własności… Pewien nie jestem, ale na tablicy informacyjnej budowy figurowały dwa nazwiska.

Dodać należy, że pan nr 1 był w pewnej municypalnej instytucji naczelnikiem tego wydziału, który odpowiadał za wydawanie kasy na mosty i drogi. Nie od rzeczy będzie również wspomnieć, że pan nr 2 był pana nr 1 bezpośrednim zwierzchnikiem w randze wiceprezydenta. Jeżeli wziąć jeszcze pod uwagę, że miasto było duże i nad rzeką, a nasz prezes miał nadzieję na parę smakowitych przetargów - wówczas z całego tego remontu domu robi się piękny przykład łapownictwa, korumpowania urzędników i wszelkich tych atrakcji, wyczerpujących znamiona przestępstwa i łamiących - oprócz prawa karnego - jeszcze parę innych ustaw.
Czy muszę dodawać, że za robociznę i materiały do remontu kochasie nie płacili ani grosza, a cała firmowa księgowość stawała na rzęsach fabrykując lewiznę i topiąc całość kosztów w budowach? Chyba nie muszę. Cała rzecz śmierdziała gównem na milę i bardzo chciałem skończyć to wszystko i wracać do normalności.

Roboty trwały od grudnia do września i obejmowały praktycznie rozwalenie rudery na proszek i wybudowanie od nowa od fundamentów po rozkosznego ceramicznego kogutka na szczycie dachu, łącznie z instalacjami, montażem sauny i siłowni, kafelkowaniem na milusi lilaróż, malowaniem, podwieszaniem sufitów i zabudową kuchni. Wreszcie skończyliśmy, a wówczas panowie dla pełnej nirwany zażyczyli sobie jeszcze uporządkowania ogrodu, czym doprowadzili mnie do klinicznego przypadku jasnej kurwicy. Czerwone Brygady zaczęły nawet jawnie marudzić, że nie będą się bawić w ogrodników, słyszałem jakieś głosy o strajku, taczkach i - do dziś nie rozumiem, o co szło - o jakichś zanieczyszczonych odchodami częściach rowerowych…

Na nic się to burczenie oczywiście zdało. Wypuściłem dym uszami, ustawiłem Brygady w szeregu z łopatami i kopaczkami (najbardziej kumaty dostał nożyce do żywopłotu, jak na ironię Edek mu było, i został się Edward Nożycoręki), kazałem zaintonować pieśń masową i porobić co należało… Osobiście zaś udałem się do Pana Nr 1 w celu wynegocjowania chociaż kilku flaszek na zachętę. Wynegocjowawszy bez problemu skrzynkę wódy (przy czym Pan Nr 1 dostał chyba tiku nerwowego, bo wciąż dziwnie do mnie mrugał), wróciłem dość zadowolony.

Archeologia w ogrodzie trwała trzy dni. Pakowaliśmy się do samochodu, czekając na obiecaną skrzynkę wódki, która miał przywieźć Pan Nr 2, wracając z pracy. Przyjechał, przywitał się, polazł do ogrodu. Naraz wraca biegiem z wrzaskiem i płaczem i mówi do mnie takim głosikiem, jakby w dzieciństwie za dużo jeździł po poręczy:

- Panie! No panieeeeee! Co wyście narobili nooooo? (z intonacją "A masz, ty brzydki wrogu"...)
- Ale Panie Wiceprezydencie, co Pan Wiceprezydent?
- No ale mój grillownik noooo… Placyczek znaczy się, nooooo… Ten z kosteczkami, nooooo… (Kilkujadek z "Kingsajzu", mówiący "Dziabnął mnie! Dziabnął!")
- Ładnie wyczyszczone, prawda? Pan Naczelnik kazał wszystko wyczyścić zanim Pan Wiceprezydent wróci, to wszystko ładnie wyczyszczone…Nawet mech wydrapany, kosteczkę piaseczkiem kazałem przesypać… Ładnie, i czysto, i ślisko nie będzie…
- Panieeee kochaaaaany… To ja po to ten meszek z całego ogródka nosiłem nooooo... W szparki utykałem nooo… Kefirkiem smarowałem, żeby meszek mi urosnął nooo… A pan mi wyrwał noooo… Mój meszek mi pan wyrwał, mój meszek, łeeeeeeee… - zawołał i uciekł, trzymając się za głowę.

Skrzynka wódki poszła się pieprzyć… Ja o mały figiel nie wyleciałem z roboty, a tyrada, jaką usłyszałem od prezesa na temat mojego stosunku do meszku Pana Wiceprezydenta, nie nadaje się do zacytowania.

Przetargi wszystkie wygraliśmy i nieprawdą jest, jakoby odbyło się to dzięki francuskiemu panelowi prysznicowemu oraz lilaróżowym kafelkom.


Poczytaj też poprzednie wspomnienia kierownika wesołej budowy


Oglądany: 54450x | Komentarzy: 37 | Okejek: 117 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało