Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Lansky: Wspomnienia kierownika wesołej budowy XVIII

55 899  
137   49  
Kliknij, żeby wezwać pomoc drogowąWasz ulubiony Kierownik, dziś w wersji "on the road", serwuje wielce pouczającą historię o prawidłowych zasadach w ruchu drogowym - jak zawsze w stylu, przy którym blednie amerykańskie kino. Zatem kanapki na bok, napoje takoż - i do lektury przystąp :)

Było to dawno, dawno temu, tak dawno, że niemalże w okresie prehistorycznym. Czasy to były wspaniałe. Nie dość, że firma płaciła dobrze i regularnie, to na dodatek co pół roku człowiek dostawał kompletnie za friko pastę BHP, mydło i ręcznik, a do tego wymiatający szykiem czerwony mundurek, mający na plecach logo, które można było nosić z dumą, i raz na rok prawdziwe gumiaki.

Naftę co weekend stać było wówczas na iście rakietowe ciągi, po których orbitował nieraz niby Łajka i z równym wdziękiem spadał na ziemię po trzech dobach.

Tupaj kisił zacier nie z konieczności, ale wyłącznie w celach naukowych, hobbystycznie, tudzież k’woli zachowania tradycji.

Kerownik czyścił gumiaki prawdziwym Kiwi PractiCremem i codziennie jadł na śniadanie prawdziwy salceson, i nigdy nie zalewał kawowych fusów więcej niż jeden raz.
Nawet M.C. Tampon był jeszcze po prostu zwykłym sobie Marianem C. …

Jednym słowem było to dawno, dawno temu, choć nie w bardzo, bardzo odległej galaktyce, jeno w pewnej dziurze kawałek za Katowicami - jako żywo, niemniej niż ta galaktyka zapuszczonej, odległej i dzikiej.

Budowaliśmy tam półtora kilometra drogi z jakimś zabawkowym mostkiem przez rów melioracyjny, skrzyżowaniem i paroma przepustami. Prezes oczywiście robił to, co zawsze: zamieszkał w wynajętym mieszkaniu tuż obok budowy, pił na umór z władzami gminy, klął, pierdział, szalał i rządził. Kaca leczył codziennie na budowie, przez co musiałem chłodzić piwo w strumyku zamiast w lodówce, bo prezes w przystępie ułańskiej fantazji wyżarł z niej kiedyś nawet lód z zamrażalnika…

Lato było, cieplutko, pięknie, termin nie gonił. Budowa byłaby nawet przyjemna, gdyby nie codzienne poalkoholowe dolegliwości gastryczne Prezesa, skutkujące stałą obecnością w pakamerze sporej ilości gazów gnilnych. Uwalnianiu tychże towarzyszyły niesamowite efekty dźwiękowe, głośne jak wybuch granatu i fantazyjnie przez wyćwiczony mięsień modulowane w całym zakresie słyszalnych częstotliwości - nic więc dziwnego, ze większość czasu spędzałem na świeżym powietrzu.

Czerwone Brygady, doraźnie wsparte Niebieskimi z pewnej firmy drogowej, znały swoje miejsce w szeregu i zasadniczo po obowiązkowej i zwyczajowej porannej dynamizacji niewiele już miałem do roboty oprócz leniwego włóczenia się po terenie, markowania roboty, popijania piwka w błogim chłodzie rowu melioracyjnego i pilnowania, aby przez przypadek Czerwoni ani Niebiescy nie odważyli się robić tego samego.

Któregoś razu z nudów postanowiłem wybrać się z kierowcami po materiał na budowę nasypów, co oznaczało cały dzień błogiej nieobecności na budowie, bez konieczności noszenia w budzie maski p-gaz i wysłuchiwania przeplatanych barokowymi bąkami dziwnych dywagacji na temat mojej genealogii. Wycieczka na żwirownię mogła być miłym przerywnikiem.

W tamtych szczęśliwych czasach nikt sie nie zastanawiał nad odległością transportu. Wiadomo było, gdzie jest najlepsze kruszywo, i po prostu się je brało bez szukania tanich półśrodków, i może dzięki temu drogi budowane 10 lat temu sa w lepszym stanie niż te oddawane dzisiaj. Towar na nasypy wozili nam wynajęci dostawcy z nadodrzańskich żwirowni za Raciborzem. Miałem w stałej dyspozycji 24 ciągniki siodłowe z naczepami typu ’łódka’, stare, dychawiczne, setki razy reanimowane, ale wciąż sprawne sztrucle wyśmienitej europejskiej marki, pracowicie jeżdżące w tę i nazad, każdorazowo przywożąc około 30 ton pospółki czy piachu.

Tego dnia była sobota, i na żwirownię jechaliśmy rankiem w dziesięć wozów. Jedziemy sobie z Marcinem (czyli Cinkiem) spokojnie czteropasmówką jako ostatnie auto kolumny, on opowiada jakieś gwoździowate kawały śmiejąc się do rozpuku, ja spokojnie palę papierosa i popijam zimne piwko, chłodzone w jakimś cwanym patencie podpiętym do klimy. Kabina obwieszona proporczykami, na których uwidoczniono scenki, hm… dalekie smakiem od tych, o których śpiewał Grechuta słowami: "Z nieskromnymi kobietami szkice nastrojowe". Przed nami kula się jeszcze jeden z naszych, reszta wysforowała się jakiś kilometr do przodu, poza tym - właściwie zero ruchu. Nagle wyprzedza nas coś, w czym pod dziesiątkami rdzawych łat na białej blasze i bąblami spartaczonej szpachlówki z trudem rozpoznałem starą audicę ’setkę’, popularnie zwaną ’cygarem’. Wyprzedziwszy nas, audica zrównała prędkość z naszym szalonym 70 na godzinę, pasażerowie zaś oraz kierowca otwarli szyby i kolektywnie wystawiwszy przez nie pięści, pokazali nam Międzynarodowy Gest Przyjaźni. Spełniwszy ambicje, zadymili z rury, wyprzedzili zestaw jadący przed nami i poszli w długą.

Marcin czyli Cinek, skaleczony w sam środek swojej dumy kierowcy, ryknął jak wściekły nosorożec, bluznął wielce oryginalną dynamizacją i łapnął za CB. Okazało się, że ziomale z ’cygara’ identyczny numer powtórzyli temu, który jechał przed nami… To było wypowiedzenie wojny.

Słuchałem z zaciekawieniem rozmów Cinka z kolegami w samochodach będących przed nami. Ciekaw byłem, co z tego wyjdzie… Znając osobliwe poczucie humoru naszych truckerów, spodziewałem się niezłych atrakcji. I nie zawiodłem się. Cinek odwiesił CB, zapalił i spokojnie jechaliśmy naprzód.

Po jakimś kilometrze ruch na drodze zamarł. Marcin (czyli Cinek) spokojnie zatrzymał samochód na lewym pasie, włączył awaryjne i wysiadł z kabiny, a ja za nim. Podeszliśmy nieco do przodu… Obrazek był następujący :

Korek na drodze stworzyło dziesięć ciężarówek, wszystkie czerwone z białym pasem i wszystkie - co za traf, panie władzo! - tej samej firmy. Kierowcy dwóch pierwszych dla pozoru pootwierali maski i grzebali coś przy silnikach. W środku korka stało natomiast białe, poobtłukiwane audi ’cygaro’, w którym siedziało czterech nażelowanych i śmiertelnie przerażonych nastolatków. Sądząc po minach, najwyraźniej wysilali właśnie zwieracze, żeby nie popuścić ze strachu w gacie… Dodajmy, że epoka była zasadniczo przedkomórkowa, ruchu zero, sobota, odludzie i znikąd pomocy.

Dookoła samochodu zebrało się ośmiu kierowców ciężarówek (z minami nie przypominającymi w niczym Troskliwych Misiów, i zamiarami bynajmniej nie dydaktycznymi) oraz jeden Kerownik w roli niezależnego obserwatora. Chłoptasie w audi szczelnie zakręcili szybki i czekali, co będzie. Kiedy w rękach jednego z ’naszych’ ni z stąd, ni zowąd pojawił się klucz do kół, kierowca ocenił, że warto rozpocząć negocjacje i otwarł okno.

- Chłopaki - odezwał się grzecznie właściciel klucza - pokażcie no może jeszcze raz te paluszki, co ?
- Ale… Ale panowie… My tylko tak… - bełkotał trzęsąc się niemiłosiernie młodzieniec z audicy.
- Teraz grzecznie pojedziesz z nami, chłoptasiu, i bez sztuczek. Na sucho wam to nie ujdzie - mówi Człowiek z Kluczem i mimochodem dorzuca: - I nie próbuj wyprzedzać, wiesz przecież, że w tych lusterkach tak mało widać…

Kierowcy znali drogę jak własną kieszeń. Na tym odcinku czteropasmówki nie było żadnego zjazdu ani skrzyżowania. Zaholowali swoje ofiary konwojem na najbliższy parking i…
*
*
*
Zgadnijcie, ile czasu zajmuje czterem nastolatkom umycie własnymi gatkami szyb i reflektorów w dziesięciu zabłoconych ciężarówkach? Dość powiedzieć, że żel kapał ze spoconych łbów, a chłoptasie pracowali w takim tempie, że nasz pierwszy samochód miał na wadze żwirowni tylko 10 minut obsuwy w stosunku do harmonogramu.

Poczytaj też poprzednie wspomnienia kierownika wesołej budowy.
 


Oglądany: 55899x | Komentarzy: 49 | Okejek: 137 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.04

18.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało