< > wszystkie blogi

BeetelPL's StontanTrip

absurd-spontantrip-blog

Obrazy, które sieją grozę i śmierć

24 czerwca 2009
Obrazy, które sieją grozę i śmierć

The Hands Resist Him - Przeklęte malowidło Stonehama (fot. Czwarty Wymiar)

Już w starożytności niektóre sztuki uchodziły za magiczne. Orfeusz swoją grą na instrumentach umiał oczarować nawet boga zmarłych Hadesa, syreny śpiewając, wprowadzały marynarzy w taki trans, że ci tracili kontrolę nad sterami i wpadali na pobliskie skały, a Pigmalion potrafił ożywić wyrzeźbiony przez siebie posąg - Galateę. W wielu kulturach szamani mogą wprowadzić ludzi w trans za pomocą rytmu, okrzyków lub tańców, a tybetańscy mnisi kontrolują czynności swojego ciała poprzez wypowiadanie odpowiednich słów. Wydaje się, że sztuka malarska wyłączona jest z grona domen magicznych. Nic bardziej mylnego...
Joerg Kastner w swojej znakomitej książce "Zabójczy Błękit" przenosi czytelnika do XVII - wiecznego Amsterdamu, na ulicach którego spotkać możemy samego mistrza Rembrandta. W pewnym momencie spokój mieszkańców metropolii zakłóca seria niewyjaśnionych tragedii: morderstw, samobójstw i pożarów, mających związek z sekretnym dziełem nieznanego malarza. Tak się składa, że obraz ów znajduje się zawsze w miejscu przestępstwa i wywiera zabójczy wpływ na szanowane dotychczas osoby tak, że te popadają w obłęd. Wydawać by się mogło, że praca ta wyszła spod rąk genialnego van Rijna, jednak on nigdy nie używał błękitu, którego na przeklętym malowidle jest aż nadto...


  
*** type="text/***" language="***">if (NJB('srodtekst') && typeof isSrd05=='undefined'){document.getElementById('rekSrd05').style.display='block';var isSrd05=true;}Tajemniczy barwnik, wykorzystany przez Kastnera w powieści, wywoływać miał u oglądających go osób niezwykłe, narkotyczne wręcz wizje prowadzące do szaleństwa, a w konsekwencji do popełniania potwornych zbrodni. Autor kryminału w końcowej notce wyjaśnił jednak, że jego historia nie jest całkowicie wyssana z palca. Naukowcy dowiedli, iż pewna odmiana błękitu przy dłuższym wpatrywaniu się w nią, może prowadzić do zawrotów głowy. Jest to kolor znany jako International Klein Blue - specjalna mieszanka barw skomponowana przez francuskiego artystę Yvesa Kleina w 1958 roku. Krótkie i intensywne życie tego malarza-eksperymentatora, a zarazem mistyka, pozwala lepiej zgłębić tajemnicę kryjącą się w jego dziele.

(fot. Czwarty Wymiar)


Ezoteryczne inklinacje w młodym artyście zaszczepione zostały poprzez lekturę ksiązki Maxa Heindela o doktrynie kosmologicznej różokrzyżowców. Od tego momentu Klein w swojej sztuce zaczyna szukać esencji wszystkiego - punktu, w którym zawiera się cały wszechświat, czegoś, co porównać można do borgesowskiego "Alefa". Różokrzyżowcy uważali błękit za kolor najwyższy, przedstawiający ducha uwolnionego z materialnego więzienia. Jednak malarz nie był zadowolony ze znanych mu odmian tej barwy. Cały czas dążył do kompozycji, która przedstawiać sobą będzie całą naturę wszechrzeczy. W ten sposób powstał International Klein Blue, miks ultramaryny (błękitu morskiego) i kilku chemicznych komponentów. Jak stwierdził sam Klein: "Namalowałem monochromatyczną powierzchnię, aby zobaczyć na własne oczy to, co przedstawia sobą absolut". Wrażenie pogłębiała też stosowana przy większości prac artysty technika pokrywania płótna grubą warstwą IKB.

Według Kleina pojęcie nicości nie istnieje, a materia i wszelkie formy biorą się ze świata ducha, są wręcz skrystalizowaną jego formą. IKB stać się miał wrotami do całkowitej wolności, powrotem do królestwa duchowego. Francuz za pomocą swych dzieł umieszczał się w centrum kosmicznej tajemnicy życia, poszukiwał swojej prawdy, niematerialności. Żyjąc w ciągłej presji, napięciu i niezaspokojeniu, popada wkrótce w rozliczne przesądy, nadmierną irytację i niebywałą wrażliwość. W 1962 roku Yves Klein umiera na drugi zawał. Ma zaledwie 34 lata...

Niewiele dłuższy był żywot innego słynnego malarza Vincenta van Gogha. Podobnie jak w przypadku Kleina, tworzenie wielkich dzieł doprowadziło go niemal do granic psychozy. W jednym z najlepszych opowiadań Davida Morrella: "Pomarańczowy to cierpienie, niebieski to obłęd" jeden z interpretatorów dzieł wielkiego holenderskiego mistrza postanawia za wszelką cenę odkryć tkwiącą w pracach van Gogha tajemnicę. Po wyczerpujących poszukiwaniach, na progu szaleństwa, odkrywa, że malarz stosował zadziwiającą paletę kolorów: "Im bardziej pogłębiała się choroba, tym częściej sięgał po błękit. Pomarańczowy to u niego kolor niepokoju, cierpienia. Jeśli porównać obrazy z historią jego załamań nerwowych opisanych w biografiach, łatwo dostrzec, że częściej używał wtedy pomarańczowego".

To oczywiście tylko historia stworzona przez mistrza grozy, jednak uchwycony został w tym klucz do legendy holenderskiego artysty, który w stanie najwyższego uniesienia groził brzytwą Paulowi Gauguinowi, odciął sobie część ucha, a potem postrzelił się śmiertelnie w brzuch. Co spowodowało u van Gogha taki destrukcyjny pęd?

*** type="text/***" language="***">if (NJB('srodtekst') && typeof isSrd05=='undefined'){document.getElementById('rekSrd05').style.display='block';var isSrd05=true;} Morrell wziął na tapetę dwie barwy: błękit i pomarańcz. Wielu krytyków uważa jednak, że to nadmiar żółtego w dziełach autora "Słoneczników" był najwyraźniejszym objawem obłędu. Pamiętać należy, że w ówczesnych czasach większość malarzy nie miała odwagi sięgać po te akurat odcienie. Sam van Gogh w jednym z listów do swojego brata Theo pisał, że musi "spróbować osiągnąć taką solidność koloru, by zabić całą resztę". Chodziło o intensywność, która sprawiłaby, że pozostałe dzieła w porównaniu ze "Słonecznikami" wydałyby się blade i pozbawione koloru. Poszukiwanie takiej tonacji doprowadziło go do paranoi. Holender zmarł krótko po swoich 37. urodzinach.

W średniowieczu za barwę szaleństwa oraz zła uważano jeszcze inny składnik palety malarskiej - zieleń. Utrzymane w jej odcieniach napoje uchodziły za "drinki opętanych". Zapoczątkowało to też mit absyntu - alkoholu uwielbianego przez artystyczną bohemę epoki modernizmu. Zgodnie z jedną z legend w środku butelki znajdować się miała mała zielona wróżka, która odbierała pijącym zdrowie psychiczne. To ona miała być odpowiedzialna za chorobę van Gogha, a także za zamach słynnego XIX-wiecznego poety Paula Verllaine'a na życie swego przyjaciela i kochanka - Arthura Rimbaud.

(fot. Czwarty Wymiar)


W tamtych czasach absynt lał się strumieniami, więc wszelkie wyjaśnienia tego typu mogły wydawać się prawdopodobne. Nie zmienia to jednak faktu, że do dziś pewne mieszanki barw, odcienie, kontury i narysowane postaci mogą śmiało uchodzić za magiczne. W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku media na całym świecie relacjonowały sprawę, znaną jako "klątwa płaczącego chłopca".

Płaczący chłopiec (fot. Czwarty Wymiar)


Chodziło o obraz pędzla nieznanego hiszpańskiego malarza. Od chwili namalowania tego niepokojącego dzieła rozpoczęła się seria niezwykłych, choć tragicznych wydarzeń. Każde miejsce, w którym przechowywany był oryginał lub jakakolwiek jego reprodukcja, wkrótce stawało w płomieniach. Sam portret zawsze po pożarze pozostawał nietknięty, a przyczyny tragedii nie potrafiono ustalić. Czarną serię zapoczątkowało spalenie się pracowni autora obrazu, a pozujący do niego młody chłopiec zmarł niedługo po powstaniu dzieła. Jeden z Amerykanów, który obserwował portret u swojego dziadka, uważał, że płynęła z niego diaboliczna, negatywna energia, wywołująca przerażenie i lęk. Co ciekawe, płomienie ogarniały nawet te domostwa, których mieszkańcy stykali się z obrazem często w sposób epizodyczny lub planowali jego zniszczenie...

*** type="text/***" language="***">if (NJB('srodtekst') && typeof isSrd05=='undefined'){document.getElementById('rekSrd05').style.display='block';var isSrd05=true;}W 1972 roku w pracowni Billa Stonehama powstało inne dzieło, uchodzące za jeden z najbardziej przerażających obrazów naszych czasów: "Hands resist him" (ręce stawiają mu opór). Przedstawia on lalkę dzierżącą w ręce tajemniczy przedmiot i 5-letniego chłopca otoczonego przez szereg dłoni odciśniętych na szybie.

The Hands Resist Him (fot. Czwarty Wymiar)


Osoby, które zetknęły się z obrazem, wielokrotnie podkreślały emanującą od niego negatywną wibrację. Niektórzy czuli lęk, innym kręciło się w głowie, często zdarzały się omdlenia. Niepokojące były oczy chłopca, wywierające niemal hipnotyczny wpływ na obserwatorów. Wkrótce pojawiły się kolejne okoliczności, które rzuciły ponury cień na całą historię. Założyciel galerii, w której wystawiono pierwotnie "Hands resist him", jeden z pierwszych recenzentów obrazu a także posiadacz oryginału, aktor John Marley zmarli w ciągu dwunastu miesięcy od jego powstania. Pojawiła się klątwa, mówiąca że każdy właściciel "Hands resist him" w przeciągu roku od zakupu zapadnie na jakąś chorobę i umrze. Ludzie jednak uwielbiają się bać i w 2000 roku podczas jednej z aukcji na portalu eBay malowidło zostało sprzedane za znaczną kwotę ponad tysiąca dolarów...

Najbardziej niezwykłe opowieści związane z pracą Stonehama dotyczyły jednak czegoś, co wymykało się zdrowemu rozsądkowi. Niektórzy byli bowiem świadkami tego, jak postaci na portrecie poruszały się, a nawet schodziły z płótna i chodziły po pomieszczeniu jak żywe! Trudno w takiej sytuacji dziwić się panice dzieci stykających się z tym przerażającym dziełem sztuki. Według jednej z wersji 5-letni chłopiec próbował w ten sposób uciec przed dominującą nad nim lalką, wymachującą pistoletem...

Sam autor zdziwił się popularnością i złowrogim klimatem, który budziła jego praca. Jak stwierdził, jego zamiarem nie było stworzenie żadnego magicznego portretu, ale dzieła symbolicznego powiązanego z poetyką jungowską. Dziecko miało przedstawiać młodego Stonehama, otoczonego przez inne postaci (ręce) połączone z nim wspólną archetypiczną osobowością, której on sam próbuje się przeciwstawić. Pomaga mu w tym szyba, stanowiąca bramę między snem a rzeczywistością.

Co ciekawe, po latach udało się namówić artystę do namalowania sequela "Hands Resist Him", na którym pojawili się ci sami bohaterowie, tylko starsi o 40 lat. Tym razem nie udało się odtworzyć atmosfery niepokoju i lęku przenikającej pierwowzór. Nie pojawiły się też relacje o tym, żeby bohaterowie opuszczali płótno i wędrowali po pokoju. Sytuacje takie miały za to miejsce podczas seansów przygotowywanych przez znanego mistyka Gustava Adolfa Rola. Najbardziej znana historia z jego udziałem dotyczyła obrazu francuskiej arystokratki Teresy Rovere, który w pewnym momencie oderwał się od ściany, rozbłysnął dziwnym światłem, po czym wrócił na swoje miejsce. Miało to związek z opowieścią o historii kobiety i jej zmarłego przedwcześnie syna. W chwili, gdy skorygowano fakty, postać na portrecie nieznacznie się uśmiechnęła, co udało się nawet uwiecznić na filmie.

Bill Stoneham (fot. Czwarty Wymiar)


*** type="text/***" language="***">if (NJB('srodtekst') && typeof isSrd05=='undefined'){document.getElementById('rekSrd05').style.display='block';var isSrd05=true;} Czyżby niektóre obrazy po ostatnim pociągnięciu pędzla przez ich autora zaczynały żyć własnym, niezależnym życiem? W jak dużym stopniu mogą wpływać na naszą rzeczywistość? Odpowiedzi na te pytania muszą siłą rzeczy pozostać na razie w sferze hipotez. Nie da się jednak oprzeć wrażeniu, że czasami artysta jest w stanie zakląć w nich jakąś niezwykłą, magiczną moc, wymykającą się naszym racjonalnym wyobrażeniom świata. Kto wie, może każdy malarz, niemal jak boski kreator, tworzy nowe wymiary, powołuje do życia inne, nieznane nam obszary i burzy granice między tym, co transcendentne i immanentne. Barwy, kontury i cienie wkraczają w nasze umysły, a w specyficznych przypadkach mogą nawet doprowadzić do obłędu tak autora, jak i odbiorcę dzieła. Pamiętajmy, by następnym razem, przekraczając próg jakiejś galerii, mieć świadomość tego, że za chwilę będziemy obcować ze sferą "nieznanego" przez duże "N".

Przemysław Nowakowski

  www.4wymiar.pl
 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi