Leżę sobie na chodniku,
bo mnie z knajpy wyrzucili,
chciałem kimnąć se na stole
bo stać już nie miałem siły.

Wstaje zatem, z wielkim trudem.
Do bramkarza łokieć zginam.
Zaciągając lewym udem,
już na schody tu się wspinam.

Druga w nocy, się zataczam,
ale nocka jeszcze młoda.
Smród wokoło się roztacza,
szukam picia, krew nie woda!

Już znalazłem monopola,
zapłaciłem za flaszeczkę,
teraz potrzebuje pola
by z niej upić choć troszeczkę.

W końcu w jakimś ciemnym kącie,
tak ukryty jak się dało,
już otwieram – słyszę: „Mam Cię”,
pół patrolu się zleciało.

Na nic płacze, na nic żale,
że Cię suszy, że nie widać
nie przełożysz pustej pale,
że człek prawo ma popijać.

Się kłóciłem, więc dostałem,
i na dołek mnie zabrali.
Chociaż wiem, że rację miałem,
pół flaszencji mi wylali.

Jak już wytrzeźwieje w końcu
i wypuszczą mnie stąd wreszcie,
kupię sobie nową flaszkę
i zakończę głupie wiersze.