Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Forum > Hyde Park V > "Większa połowa" dla "mniejszego zła".
macleod
macleod - Superbojownik · przed dinozaurami
:purkuskuchatek to zależy kto będzie przy władzy. Zapewne Gierek, komuchy, stan wojenny, albo i na słońce Pehru, a i na Wembley zremisowaliśmy w 1973

--

white_mouse
:pittu ale przecież mieliśmy przemiany i w ogóle i ponoć komuchów odsunięto od władzy *

Kaczmarski chciał być na początku niezależnym artystą. A że do każdego tekstu da się dorobić ideologię...



* - tak, to jest ironia. Ktoś nie czytał tego, co napisałem wcześniej i stwierdził, że określiłem jego ojca mianem krzykacza. Albo zastanów się chłopie co piszesz, albo czytaj ze zrozumieniem. Nie wierzę, że twój ojciec chciał wtedy obalać komunę od razu. Jestem przekonany, że chciał wywalczyć a) podwyżki, b)reformę służby zdrowia c) większy dostęp do dóbr i towarów d) lepsze warunki życia

macleod
macleod - Superbojownik · przed dinozaurami
:pittu ten Bala jest tak słynny, że nikt o nim nie słyszał, dobrze się zakonspirował.

--

white_mouse
:macleod jest tak zakonspirowany, że sam nie wie o tym, że jest partyzantem

macleod
macleod - Superbojownik · przed dinozaurami
tajnos agentos

--

macleod
macleod - Superbojownik · przed dinozaurami
BTW, w świetle tego, że o Bali nikt nie słyszał, nawet wróżka google, bardzo ciekawi mnie wywiad z jego partyzantem.
Coś mi tu pachnie monthy pythonem i najśmieszniejszym dowcipem na świecie

--

krolowa_sniegu
krolowa_sniegu - Jej Zajebistość Elyta · przed dinozaurami
Po pierwsze proszę się natychmiast przestać pukać w cokolwiek!
Po drugie odtentegujcie się od mojej kiełbasy

--
I'm the bitch you hated, filth infatuated. Yeah. I'm the pain you tasted, fell intoxicated.

pittu
Myślicie, że wszystko się w necie znajdzie? To się mylicie. Teraz zastanówcie się dlaczego...

Krystian Brodacki

Ze śmiercią pod rękę

Oto opowieść partyzanta, jednego z wielu żołnierzy polskiego podziemia. O tamtych odległych wydarzeniach mówi spokojnie, bez patosu i z humorem – jakby nie opowiadał o nieustannym tańcu pod rękę ze śmiercią, lecz o czymś całkowicie naturalnym, zwykłym. Jako młody chłopak był łącznikiem AK i przewodnikiem, gdy trzeba było kogoś przeprowadzić w bezpieczne miejsce, lub gdzieś dostarczyć ważne dokumenty. Gdy okupacja się skończyła, zamierzał żyć normalnie, ale komuniści na to nie pozwolili: poszedł więc znów, jak tylu innych, do lasu. Wraz z grupą odważnych i zarazem rozważnych ludzi, stworzyli u styku województw bydgoskiego, olsztyńskiego i mazowieckiego enklawę względnej wolności, „partyzancki kraj”, jak go dziś nazywa, teren, w którym karty rozdawali nie peperowcy, nie ubecy, lecz oni, bojownicy niepodległości...

...Pierwsze nasze takie wystąpienie było w Kiełpinach, w styczniu 1946 r. Tamtejsza PPR zażądała, żeby komitet powiatowy przysłał im swojego wójta. No i wójt został przysłany, nie miejscowy, lecz gdzieś ze świata., z Legionowa, a może z Nowego Dworu Mazowieckiego. I ta grupka - czterech ich tam było razem z wójtem - rządziła całą wsią po dyktatorsku. Ludzie się do nas zwrócili o wygonienie tego wójta i ukaranie PPR-owców.

Nasz oddział przyszedł, w 15-tu, na jakieś zebranie wiejskie. Ludzi było dosyć dużo. Złapaliśmy tych trzech PPR-owców i wójta. Wójt był z córką. Stachu Balla odczytał jakie są ich przewinienia. Dostał wójt 3 dni terminu do zwinięcia swych interesów i opuszczenia gminy Kiełpiny (wtedy były gminą). Ci z PPR mieli przy sobie legitymacje partyjne. No to przyniesiono kubełek wody, dosypaliśmy soli i oni musieli te legitymacje zjeść – były na miękkim papierze, nie miały twardych okładek – i popić tą słoną wodą. Przed zjedzeniem mogli je podrzeć, jeśli chcieli. Wszystko na oczach ludzi. Gdy po trzech dniach zajęliśmy Lidzbark, zaznaczając swą obecność na rynku, podbiega do nas młoda kobieta i mówi: ‘Panowie, my już wyjeżdżamy, dotrzymamy terminu!’ To była córka tego wójta. Na odchodnym wyciągnęła rękę i powiedziała: ‘Gratuluję wam, chłopaki!’

Siedzimy w gościnnej jadalni państwa Haliny i Andrzeja Różyckich, w leśniczówce Żukowo. Pełno tu wszędzie myśliwskich trofeów gospodarza; lubił polować już jako nastolatek. I jako taki został zaprzysiężony w Narodowej Organizacji Wojskowej (NOW).

Stało się to w 1941 r., w Święta Bożego Narodzenia, we wsi Góra pod Nowym Miastem nad Pilicą, u dowódcy batalionu, późniejszego 25. Pułku Piechoty AK. Rekomendował mnie mój pierwszy dowódca partyzancki Stanisław Zdziarski, działacz Stronnictwa Narodowego; był w Delegaturze Rządu i miał nominację na wojewodę dolnośląskiego. Tak, myślano o tym już w wtedy, w 1942 r.! Zaczął tworzyć oddział; mówił: „Jak przyjdzie nam maszerować na Śląsk, to musimy być gotowi i od razu zająć Trzebnicę, Oleśnicę i wszystko inne dalej, aż do Odry”.

Andrzej Różycki urodził się 15 sierpnia 1924 r. w Grudziądzu. Majątek rodziny Różyckich we Wlewsku koło Lidzbarka na Pomorzu (dawne Prusy Królewskie) mógł być stawiany za wzór dobrego, polskiego gospodarowania. Dziadek Andrzeja Władysław zbudował tam młyn, cegielnię, mleczarnię, gorzelnię. O ojcu Andrzeja, Stefanie do dziś krążą legendy, że jakoby specjalnie sprowadził z Sopotu bałtycki piasek, by urządzić plażę nad swym śródleśnym jeziorem Piaseczno... Czy piasek był rzeczywiście sopocki – to raczej wątpliwe, ale co do plaży – święta prawda. Dziś po majątku nie wiele zostało. Ale były tu i są nadal rozległe lasy. To piękna okolica wzgórz morenowych, jezior, malowniczych dolin rzek. Różyccy musieli ją jednak opuścić. Andrzej znalazł się na terenie Generalnej Guberni. W 1942 r., po połączeniu NOW z AK, Andrzej działał w służbach Kedywu, ale nie otrzymywał wtedy jakichś trudnych zadań:. Przepędzić szmalcowników, czy spuścić lanie konfidentom, czy z gorzelni spirytus zabrać – oto czym zajmowała się nasza drużyna – opowiada - Spirytus jechał potem do Warszawy, na bazar a pieniądze szły na pomoc wysiedlonym i rodzinom w oflagach, na podziemny fundusz prasowy... W wolnych chwilach handlowałem końmi, bo lubiłem konie i jazdę konną. Dopiero latem 1944 r nastąpiła wpadka i musieliśmy uciekać.

Baza jego drużyny mieściła się z dala od stron rodzinnych, w Łegonicach koło Nowego Miasta n. Pilicą. W pobliżu stacjonowała placówka niemieckiego nadzoru lotniczego. Pewnego dnia jego kolega z gimnazjum Tadeusz Stodolski wraz z dowódcą plutonu Mieczysławem Marciniakiem przecięli Niemcom linię telefoniczną. Ci namierzyli ich natychmiast, Marciniak zginął, a Stodolskiego tak skatowali, że wyszedł z ich łap jako inwalida I grupy...

... My zdążyliśmy uciec przez Pilicę, do powiatu opoczyńskiego, gdzie zgłosiliśmy się do naszego dowódcy batalionu, który zapowiedział, że tworzony będzie nowy oddział partyzancki. Pobrali z magazynu broń, została rozdzielona. To było lato 1944 r. Rosjanie już nadchodzili. Niemcy uciekali wszystkimi mostami na Wiśle i Pilicy. Niekończące się kolumny bydła, samochodów i wojska. Nasz oddział miał być gotowy na drugi dzień. Ale na drugi dzień przyjeżdża dowódca batalionu z kimś innym i zamiast nam przywieźć dowódcę oddziału, ogłasza, że oddział zostaje rozformowany, bo nie ma zezwolenia na stworzenie nowego oddziału...Czarna rozpacz! Tu front się zbliża, już słychać dudnienie artylerii na przyczółku magnuszewskim, a nam mówią: nie czas na oddział! Kazali zdać broń z powrotem do magazynu... To mi się nie bardzo podobało i zgrzeszyłem wtedy...

Używając fortelu, nie oddał swego karabinu, wrócił na północ i z bratem podjął próbę zorganizowania oddziału na własną rękę. Pomogli my w tym...skoczkowie sowieccy.

Szedłem sam przez las. Nagle usłyszałem: „Ruki wwierch!!” Ruscy! Chcieli mnie zaraz rozstrzelać. Mieli wóz chłopski w parę koni, na wozie trzech rannych: jeden miał przestrzelone płuca, a dwaj inni – postrzały brzucha. Było jeszcze trzech zdrowych, sanitariuszka i radiotelegrafistka – wszyscy z nadszarpniętej przez Niemców grupy sowieckich spadochroniarzy-dywersantów. Wytłumaczyłem, że ja partizan i chcę walczyć z Niemcami.‘No to znajdź nam lekarza!’ W pobliskiej Rzeczycy mieszkał doktor Frączak, członek NOW, bardzo zasłużony dla podziemia, opiekował się naszymi rannymi, Skontaktowałem się z nim. Frączak kazał dostarczyć tych żołnierzy sowieckich wieczorem na przeprawę nad Pilicą, skąd ich zabrał, aby ich leczyć. Niezwykle odważny człowiek!

Jak się miało okazać, spotkanie z owymi skoczkami i pomoc, jaką udzielił Różycki ich rannym, odegra ważną rolę w jego późniejszym życiu. Na razie, w nagrodę otrzymał od nich niemieckie empi i karabin maszynowy MG 40. Odtąd przez pewien czas trzymali się razem, wspólny oddział liczył już dzięwięcioro żołnierzy. I zaraz przyszło im wziąć udział w pierwszej potyczce, kiedy to natknęli się na grupę własowców, zajętych rabunkiem i gwałtami: zaatakowali ich i rozbili. Można by powiedzieć, że był to budujący przykład autentycznego polsko-sowieckiego braterstwa broni. Ale nie trwało to długo. Polacy odszukali miejsce pobytu dowódcy rosyjskich skoczków, majora Gory, i rozstali się z nimi.

Tymczasem przybywało nam ochotników a gdy nas było już 35-u, dowódca batalionu uznał, że oddział istnieje i przysłał nam dowódcę, porucznika Ryszarda Karwowskiego, ps. „Rogers”, artylerzystę z Włodzimierza Wołyńskiego. Odtąd działałem w regularnym oddziale partyzanckim..

„Rogers” był oficerem zawodowym, uczył ich musztry i regulaminów, ale sam nie bardzo ich przestrzegał: Był nieostrożny – wspomina Różycki - Jak zajął kwaterę, to siedzieliśmy tam cały tydzień i nie tylko wszystkie wrony o nas wiedziały, ale i wszystkie żandarmy... No i w końcu sierpnia w lasach nadleśnictwa Brudzewice, zostaliśmy otoczeni przez przeważające siły węgiersko-niemieckie. W ciężkiej bitwie poległo wtedy nas siedmiu, czy ośmiu, w tym nasz komendant. Uratowało się dwudziestu kilku, z pełnym uzbrojeniem. Szczęściem na północnej flance, od strony Pilicy, mieliśmy Węgrów.! Przepuścili nas. Dali naszym chłopakom a to słoik smalcu, a to bochenek chleba, a kto się potargował to i parę naboi dostał. Poczciwe Madziary!

Po klęsce koło Brudzewic Różycki pełnił służbę wartowniczą przy sztabie AK w Drzewicy.

Ponieważ znałem dobrze teren między Pilicą a Warszawą, wysłali mnie i jeszcze kilku chłopaków do Kampinosu na przewodników, aby przeprowadzić za Pilicę wychodzących z Puszczy Kampinoskiej powstańców warszawskich z koncentracji Bielany-Młociny, oraz 6. Brygadę Wileńską porucznika Adolfa Pilcha, ps.”;Dolina” (która przeszła Wisłę i zatrzymała się w Kampinosie, ale do Powstania nie weszła, bo to byli głównie kawalerzyści). Była druga połowa września. Poszło nas chyba sześciu. Ciężki to był marsz, kilkadziesiąt kilometrów! Zameldowaliśmy się u dowódcy, majora Okonia; mnie przydzielił do tych wilniaków, do por.. „;Doliny”. Dostałem konia i siodło. Razem powędrowaliśmy na Grodzisk – Żyrardów. Doszliśmy rankiem drugiego dnia marszu do wsi Baranów i tam przyszedł rozkaz, że mamy zatrzymać się i nie przechodzić torów i szosy Żyrardów – Grodzisk, tylko zostać na północy. Bo widno się już robiło i nie zdążymy. O 9-tej pojawił się pociąg pancerny na torach, z przodu i z tyłu nadjechały niemieckie samochody... Koło 10-tej zaczęła się bitwa. Dużo naszych poległo. Pocisk z pociągu pancernego zabił mi konia. Jakoś nasza szpica 6. Brygady Wileńskiej jednak przetrwała. Tej nocy dojechaliśmy aż pod Zawady, pod Wolę Pękoszewską. .Ja u jednego wilnioka siedziałem na tyle siodła jako drugi, a swoje siodło miałem na plecach zamiast tornistra, i z tym siodłem dowędrowałem aż do Dańkowa pod Białą Rawską. Dopiero tam podkradłem konia Niemcom. W Domaniewicach przeszliśmy Wisłę, zakwaterowaliśmy na Dąbrowie, ale tam wymacały nas niemieckie czołgi i znowu kilkunastu od „;Doliny” poległo. Żal mi ich było bardzo....

Różycki doprowadził Szóstą Wileńską w granice powiatu koneckiego (skąd zamierzała jakoś przedostać się na Słowację, a potem do Włoch, co się jednak nie udało). W listopadzie 1944 r. został wysłany z misją do Lidzbarka.

Dostałem uniform organizacji Todta, przepustkę od budowy linii umocnień i porządne buty, oraz wojskowy chleb niemiecki z zapieczonymi wewnątrz dokumentami. Pod Zieluniem stanąłem przed kapitanem Nowakowskim, ps. „Leśnik” (później „Łysy”;), dowódcą ciechanowskiego obwodu AK. Przekazałem „chleb” oraz informacje o stanie naszej partyzantki na Mazowszu i w Kieleckiem.
]
Różycki bierze następnie udział w akcji przerzucania na Zachód jeńców brytyjskich – uciekinierów z oflagu w Malborku, o czym, już po „wyzwoleniu”, dowiaduje się UB. Jak i o jego pracy łącznika AK. Za te „przestępstwa” w lipcu 1945 r. Różycki zostaje aresztowany, wraz ze swym druhem i przyjacielem Stanisławem Ballą. Udaje im się wydostać z więzienia. UB nie wie jednak,, że obaj są już mocno zaangażowani w ruch samoobrony społecznej przeciw bezprawiu, jakie przyniosła ze sobą Armia Czerwona i postępujące za nią NKWD. Dość powiedzieć, że sowieccy żołnierze spalili w 60 procentach Lidzbark , oraz Lubawę, Brodnicę i inne mniejsze miasta, zamieszkałe przez ludność polską od wieków. Ponoć mieli mapy z 1914 r., z których wynikało, że zaraz za Zieluniem leży „Germania”. Pod tym pretekstem zabijali, gwałcili i rabowali. A potem rozpoczęły się wywózki akowców na wschód; schwytanych ludzi podziemia gromadzono w dawnym obozie hitlerowskim w Działdowie, skąd stale odjeżdżały wypełnione „wrogim elementem” pociągi. Nic dziwnego, że kto mógł i zdążył, uciekał do lasu...

(cdn)
Właśnie z Rózyckim mam nagrany wywiad, ale dla Was go puszczać mi sie nie chce...

--
https://www.youtube.com/watch?v=vkOAuY3o90E

pittu
Krystian Brodacki

Partyzancki kraj

W kwietniu 1945 r. kapitan Paweł Nowakowski, ps. „Leśnik”, za okupacji niemieckiej świetny dowódca obwodu AK w Działdowie, zorganizował tajne spotkanie swych dawnych podkomendnych, m. in. Stanisława Balli, ps. „Sowa”, Franciszka Wypycha, ps. „Wilk”, Mieczysława Karpińskiego, ps.”Kusociński” i Andrzeja Różyckiego, ps. „Zjawa”. Zapowiedział, że pod nowym pseudonimem „Łysy” tworzy podziemny Ruch Oporu Armii Krajowej (ROAK). Wszyscy przyjęli tę decyzję z ulgą i nadzieją: nie pozwolą gnębić Polaków przez NKWD, UB, MO i PPR. Opanują Pomorze, a przynajmniej ten skrawek ziemi, z którego pochodzą, obronią ludność przed terrorem „władzy ludowej” i stworzą zalążek autentycznie polskiej władzy.

Mówi Andrzej Różycki: Kiedy „Sowę” i mnie aresztowało UB, wiadomo było co się dalej stanie: przekażą nas enkawudzistom i pojedziemy „na białe niedźwiedzie”. Mieliśmy jednak wtedy swoich ludzi w milicji (sami zresztą też przez pewien czas służyliśmy dla niepoznaki w MO), którzy umożliwili nam ucieczkę. Wkrótce potem, w październiku 1945 r. powstał regularny oddział partyzancki pod dowództwem Stacha Balli, przed wojną kawalerzysty w Grudziądzu, podległy Pawłowi Nowakowskiemu. W kwietniu roku następnego liczył już 50 uzbrojonych ludzi, jako 2. kompania „Sowy”, w składzie Pomorskiej Brygady ROAK Nowakowskiego.

Kompania dzieliła się na dwa plutony: uderzeniowy pod dowództwem „Wilka” i obronny (wyposażony w broń ciężką) pod dowództwem „Zjawy”. Dowódcą całości był „Sowa”.
Terenem ich działania były powiaty Działdowo i Nowe Miasto Lubawskie, wschodnia część powiatu Brodnica, północna część powiatów rypińskiego i mławskiego, wreszcie zachodnia część powiatu Ostróda.

Zaczęliśmy od stopniowego opanowywania okolic Lidzbarka. To by się oczywiście nie udało, gdyby nie ogromne wsparcie, jakiego nam udzielała miejscowa ludność: poznała już dobrze na swej skórze, co oznaczają sowieckie porządki, a w nas widziała wybawicieli i prawdziwie legalną władzę. Kiedy w Kiełpinach doprowadziliśmy do przepędzenia nasłanego z zewnątrz wójta i zmusiliśmy peperowców do zjedzenia partyjnych legitymacji, wieść o tym rozeszła się szerokim echem, podobnie jak kolejne akcje: rozbrajanie posterunków MO, ekspropriacje, potyczki z wojskiem. Młodzież ciągnęła do nas jak pszczoły do ula. Na kwaterach ludzie odejmowali sobie od ust, byle nas jak najlepiej ugościć. Bywało tak, że nocą cała wieś samorzutnie organizowała warty, byleśmy wszyscy mogli spokojnie odpocząć. Takie wsie jak Trzcin, Lorki, Mroczno, Grodziczno, Straszewy, Przyrodk, Nick powinny jakoś zostać uhonorowane za tę swoją wspaniałą postawę. Mieliśmy wszyscy poczucie wspólnoty i solidarności.

Ale nie tylko na tym polegała tajemnica sukcesu kompanii „Sowy”. Można rzec, że Balla i jego zastępcy Wypych i Różycki byli nie tylko dobrymi żołnierzami, lecz także politykami: przyjęli zasadę oszczędzania krwi, unikania walki, jeżeli to nie jest absolutnie konieczne i dogadywania się, tam gdzie to możliwe. Najpierw zawarli „pakt o nieagresji” z miejscowym dowództwem wojsk sowieckich...

Przez teren naszego działania przebiegał ze wschodu na zachód sowiecki kabel łączności Moskwa – Berlin, stale patrolowany przez rosyjskich żołnierzy. Zdarzyło się, że jechał od nas jeden chłopak, na rowerze, po cywilnemu, z dokumentami - i nadział się na taki patrol. Przestraszył się, myślał, że to zasadzka, zaczął uciekać... Oni pociągnęli serią po nim i zabili go. Innym razem mój brat z jeszcze jednym od nas szli na Klonowo przez las i wpakowali się na Ruskich. Ruscy chwycili za pepesze, nasi za broń też., Byli szybsi i obu Rosjan zastrzelili. Przypadkowo, niepotrzebnie....

Wiedzieliśmy że Ruscy pobierają mąkę dla swej jednostki z Traczysk. Zaczęliśmy się o nich tam rozpytywać, kto jaki jest, a wiadomo jak to z nimi: jeden może być sympatyczny, drugi miły, a trzeci psubrat! Uznaliśmy, że jest oficer, z którym warto by się spotkać, nie jako partyzanci, ale jako znajomi. Przynieśliśmy wódkę. Jak sobie podpił, no to my, czy by nie chciał zawarcia paktu o nieagresji. Bo oni bez sensu stracili dwóch ludzi, my jednego – po co nam to? My nie chcemy z nimi wojny, my chcemy doczekać do wyborów wolnych, do amnestii. Mamy swoje cele, a oni mają dopilnować, żeby ta bestia hitlerowska więcej nie wstała. Ten przyznał nam rację. Jak tak, to prosimy o przyjście komendanta, dajemy słowo honoru, że włos mu z głowy nie spadnie. My im zagwarantujemy, że kabel będzie bezpieczny. Byle do nas nie strzelali. I pakt został zawarty: oni dali spokój nam, my im.

„Pakt” funkcjonował do momentu, gdy dowiedziało się o nim UB. Zdaniem Różyckiego, ubecy prowokacyjnie zabili we Wlewsku dwu sowieckich łącznościowców, byle rozbić ten osobliwy sojusz. Wzajemne stosunki z Rosjanami zaogniły się. Konflikt udało się zażegnać po napadzie kompanii „Sowy” na pociąg Warszawa - Gdynia, w którym akurat jechał sowiecki pułkownik – i partyzanci potraktowali go łagodnie, nawet broni mu nie zabrali, odjechał z wszystkimi honorami – dowód, że „pakt” obowiązuje nadal. Ale UB wymyśliło inną prowokację: skierowało do lasu własny „oddział partyzancki”...

Był złożony z sześciu ludzi, którzy na kwaterach podawali się za akowców. I nawet mieli dwie podrobione legitymacje akowskie. Oraz dużo pieniędzy, jakieś 60 tys. złotych. A wtedy pensja miesięczna wynosiła półtora tysiąca... Myśmy nie wiedzieli, kto oni, aż Stach Balla dostał wiadomość z Nowego Miasta, z MO, lub z UB (i tu, i tu mieliśmy wtyczki), że taka grupa została wysłana w teren. Zostali otoczeni przez naszych, trzech zginęło na miejscu, a trzej dostali się do niewoli. I okazało się, że oprócz pieniędzy mają listy ośmiu, może dziewięciu tajnych agentów z Rynku, Grodziczna, Ostaszewa, z Lorek, z tego pasa całego, aż po Mroczno... Złożyliśmy każdemu agentowi wizytę i zagroziliśmy: „Jesteś odpowiedzialny za „swój” teren. Jeżeli z twojego terenu wyjdzie jakikolwiek donos na nas, będziesz z miejsca zastrzelony... Od dziś w pełni ty odpowiadasz za bezpieczeństwo naszych oddziałów, jasne?’ Podziałało!

Podobnych „lekcji wychowawczych” udzielano milicjantom na posterunkach: ”Nie chcemy was zabijać, broni osobistej wam nie zabierzemy, ale warunek: macie się zajmować wyłącznie sprawami kryminalnymi. Wara od nas!” Partyzanci opanowywali urzędy gminne, likwidując spisy podatkowe i nakazy dostaw obowiązkowych – tej ówczesnej zmory rolników. Aresztowali sekretarzy PPR i zastraszali ich. W pewnym momencie kompania „Sowy” de facto przejęła kontrolę nad sporym obszarem: był to nieregularny wielokąt, którego wierzchołki wyznaczały miejscowości Lubowidz, Górzno, Radoszki, Kurzętnik. Mroczno, Grodziczno, Koszelewy, Płośnica, Dłutowo. Dodatkowym atutem partyzantów był fakt, że obszar ten „zahaczał” o trzy województwa: bydgoskie, olsztyńskie i mazowieckie. Osobliwa biurokracja „władzy ludowej” powodowała, że organizowana przez UB, czy KBW z terenu Mazowsza ekspedycja karna zwykle zatrzymywała się na granicy województwa olsztyńskiego, czy bydgoskiego, i vice versa... Najwyraźniej jakieś lokalne ambicje utrudniały komunistom podjęcie skoordynowanych działań.

Różycki: Byliśmy tu panami! Czy w Rybnie, czy w Żabinach, w Mrocznie, czy w Grodzicznie, każdy wójt musiał się do nas zwracać o akceptację. Bo jak nie, to fora ze dwora! Mieliśmy nasz wywiad w UB i w milicji: gdy czerwoni planowali jakąś akcję przeciw nam, my pierwsi wiedzieliśmy o tym. Ale UB też próbowało wprowadzić między nas swoich ludzi i udało im się to dwa razy. Rozpoznaliśmy, kto zacz. Jeden z nich został schwytany w biały dzień, na ulicy, 500 metrów przed Urzędem Bezpieczeństwa w Nowym Mieście Lubawskim. Został zlikwidowany, ten drugi też. To był nasz, partyzancki kraj!

Z siłami bezpieki stoczyli trzy większe bitwy.i mnóstwo potyczek. Oto jak Różycki opisuje taktykę stosowaną przez UB:

UB miało filozofię walki obronnej. Raz jeden tylko w bitwie pod Górznem UB i milicja uderzyły na nas frontalnie, tyralierą. Komendant UB z Rypina zginął wtedy, reszta poszła w rozsypkę a potem jeszcze się postrzelali miedzy sobą. Bywały starcia z wojskiem, ale krótkotrwałe. Szczególnie dużo starć było przed referendum, w czerwcu 1946 r., bo wtedy wprowadzili do każdej gminy, a nawet do każdej większej wioski po drużynie, lub plutonie wojska, które nastawili tak, że tu jest Wehrwolf, albo UPA, żeby było przekonane, że idzie walczyć ze śmiertelnymi wrogami Polski. Na przykład kiedyś od Radoszek ruszył na nas pluton KBW. Nasz wartownik z plutonu „Wilka” Kamiński wyskoczył, gdy się zbliżali, i rozkazał im się zatrzymać. Na to jeden z tych KBW pociągnął serię z pod pachy i wartownik na miejscu padł. Nasi ze wszystkich stron zaczęli strzelać. Ja swoim plutonem wyszedłem im na tyły. Widząc, że są otoczeni, poddali się. Ten, co zastrzelił Kamińskiego, pochodził z Chełmży. Powiedział, że jeżeli go „Wilk” nie weźmie do oddziału, to sobie zaraz strzeli w głowę: „Skoro wy jesteście Polacy z AK, a nie UPA, czy Wehrwolf, to ja go muszę zastąpić, ja mam ten obowiązek!” Tak się uparł. No i został, ze swoim karabinem maszynowym. Dosłownie w niecały tydzień później zginął pod Zieluniem.

21 marca 1946 r. z Nowego Miasta Lubawskiego wyruszyła obława: dwie ciężarówki pełne ubowców. Wpadły w zasadzkę, zastawioną przez pluton „Zjawy”. Wywiązała się bitwa: zginęło pięciu ubowców, a dziewięciu było ciężko rannych. Ale największa bitwa miała miejsce pod Zieluniem, 30 czerwca 1946 r.

Zgodnie z naszym planem operacyjnym, moje dwie drużyny wraz z całą kompanią poszły pod Zieluń, dokąd nadciągały UB, MO i KBW z powiatów mławskiego i sierpeckiego. Ja z trzecią drużyną upozorowałem atak na Lidzbark, tak, aby siły UB z Lidzbarka nie poszły pod Zieluń. To się powiodło. Dzięki temu „Sowie” łatwiej było odeprzeć pierwszy atak ubowców. Po godzinie od Sierpca pojawiły się trzy czołgi. Jeden unieruchomili chłopcy Panzerfaustem, ale pozostałe dwa otworzyły silny ogień, więc musieli się wycofać w głąb lasu. Mieliśmy trzech poległych i trzech rannych., oni – kilkunastu zabitych i wielu rannych.

Ludzie „Sowy” byli tak pewni swej siły, że wypuszczali się na wyprawy poza swój „matecznik”, w stronę Ostródy, czy Nidzicy. Nigdy nie zostali rozbici. Przyszedł jednak moment dramatycznych decyzji.

Liczyliśmy na to, że przeczekamy, aż Mikołajczyk doprowadzi do wolnych wyborów. Ale po referendum w czerwcu 1946 r. straciliśmy złudzenia; zostało sfałszowane! Sprawdziliśmy to sami w Dłutowie i Zieluniu: za pozostawieniem Senatu głosowało tam 80 procent ludności, a ogłoszono, że 20 procent...Stało się jasne, że nic się nie zmieni, a jeżeli - to na gorzej. Nie mieliśmy szans. Odbyła się narada dowódców partyzanckich z Polski północnej; podjęto decyzję o ujawnieniu się i złożeniu broni, co też zrobiliśmy w lutym 1947 r., w jednostce Wojska Polskiego w Działdowie.

Różne były ich późniejsze losy. Andrzej Różycki „Zjawa” (dziś jeden z ostatnich żyjących żołnierzy „Sowy”;), znalazł pracę w leśnictwie, a przed represjami chroniło go zaświadczenie od sowieckiego majora Gory, że uratował życie jego rannym żołnierzom (o czym była mowa w poprzednim odcinku – p. TS nr....). Zostały mu wspomnienia i tajemnice, których przez kilkadziesiąt lat nie wolno było ujawnić: jak ta, że zdali tylko połowę posiadanej broni, a reszta została zakonserwowana i zakopana... Albo ta, że w ujęciu ubeckiego zbrodniarza Piwki pomógł im...komendant MO w Kiełpinach Ryszard Celmer. Piwko, szef UB w Działdowie, znęcał się nad więźniami i osobiście w okrutny sposób zamordował partyzanta Ignacego Kalisza, ps. „Wrona”. Został zlikwidowany w lasach koło Górzna.

Ale są też tajemnice kompanii nie ujawnione do dziś...

Krystian Brodacki

(za pomoc dziękuję uczestnikom rozmowy z Andrzejem Różyckim, panom Wojciechowi Kwiatkowskiemu i Marcinowi Kostrzyńskiemu)

--
https://www.youtube.com/watch?v=vkOAuY3o90E

white_mouse
Skoro to artykuły, to przynajmniej powiedz gdzie i kiedy były publikowane Bo jak to mówią "papier wszystko łyknie". A internet tym bardziej.

pittu
Masz gógla to se znajdż...Dziekuję za uwagę i dobranoc

--
https://www.youtube.com/watch?v=vkOAuY3o90E

macleod
macleod - Superbojownik · przed dinozaurami
:pittu ale żeś pięknie dygnął i zamachał sukienką, Ty lolitko Ty
A ja ciągle nie wiem co ma Balla do obniżenia emerytur

--

white_mouse
:macleod bo zakonspirował różnicę w lesie

A na poważnie to chyba nikt nie wie o co mu z tym Ballą chodzi

macleod
macleod - Superbojownik · przed dinozaurami
:white_mouse każdy region Polski ma swojego Ballę czy jak mu tam kpt.Sowę. Informacje o nim tylko na jakiś forach się znajdują, nic oficjalnego.
Myślisz że coś w lesie zakopał ?? może być

--

white_mouse
:macleod nie zakopał zdefraud...yyyy... zakonspirował ;)

macleod
macleod - Superbojownik · przed dinozaurami
:white_mouse może na wódkę wydał te pieniądze ze spirytusu w końcu się z ruskimi zadawał

--

Mirmil
Mirmil - Superbojownik · przed dinozaurami
A ja ci powiem że ten cały patos poszedł w pizduuu gdy Joe podmienił ci duże "d" na ;D

--
Spoglądanie w otchłań mam za zupełny idiotyzm. Na świecie jest mnóstwo rzeczy o wiele bardziej godnych tego, by w nie spoglądać. Jaskier, Pół wieku poezji

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
Witam,
poszukuję informacji o oddziale "Rogersa".
W jakich akcjach brał udział??

Bojownik coś wiesz więcej na ten temat???

Ostatnio dowiedziałem się, że w Jankowicach w 1944 wykonano wyrok śmierci na konfidencie niemieckim, podobnie w Rzeczycy i Bartoszówce. Czy ktoś wie coś o tych akcjach? Podejrzewam, że wykonał te akcje oddział NOW "Stacha".

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
Gogosiek - Superbojowniczka · 8 lat temu
"Czesław" w prawym górnym rogu, to joemonsterowy priv. Pewnie warto też tam napisać.

--
"Raz się żyje! Na szczęście..."

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
Gogosiek gdzie jest ten priv???Jeszcze raz dużymi literami poproszę;-)

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
:gogosiek :pittu
Witam,
poszukuję informacji o oddziale "Rogersa".
W jakich akcjach brał udział??

Bojownik coś wiesz więcej na ten temat???

Ostatnio dowiedziałem się, że w Jankowicach w 1944 wykonano wyrok śmierci na konfidencie niemieckim, podobnie w Rzeczycy i Bartoszówce. Czy ktoś wie coś o tych akcjach? Podejrzewam, że wykonał te akcje oddział NOW "Stacha".

Fiol78
Fiol78 - Cesarz Narzekalni · 8 lat temu
A co to za archeologia?

--
Od narzekania boli głowa i rozwolnienie gwarantowane!
Forum > Hyde Park V > "Większa połowa" dla "mniejszego zła".
Aby pisać na forum zaloguj się lub zarejestruj