Podpisuję sie pod wypowiedzią :margot
Znalazłam sie już kilka razy w sytuacji, kiedy moja bezdzietność okazała się problemem - znajomi założyli rodziny, powoli pojawia się potomstwo i zdarza mi się zaciskać zęby widząc protekcjonalne uśmieszki i słysząc "no postarałabyś się też". W pierwszym odruchu mam zawsze ochotę najechać na rozmówcę w stylu pań z przytaczanego artykułu. Ale przecież to,że dzieci nie mam i nie wyobrażam sobie, że mogłabym w tym momencie mieć, nie znaczy, że muszę ich nie cierpieć. Umiem porozmawiać z młodą mamą o zupkach, malucha posmyrać po brzuszku i pozachwycać się jego oczkami. Po prostu to nie jest jeszcze mój czas i nie wiem, czy jeszcze nadejdzie. Może nadejdzie, kiedy macierzyństwo będzie już fizycznie niemożliwe? Ale nie zajdę przecież w ciążę dla zasady, bo tak trzeba.
Pewnie inaczej byłoby, gdybym była w związku. I myślę, że tu też może leżeć przyczyna niechęci do dzieci prezentowanej przez niektóre kobiety - łatwiej powiedzieć, że nie mam dzieci, bo nienawidzę śmierdzących i drących się bachorów, niż że nie mam ich, bo jestem sama, bo życie układa mi się tak a nie inaczej. W pierwszym przypadku jestem nowoczesną kobietą sukcesu, w drugim - żałosną bidulką, która nie potrafi ułożyć sobie życia i której nikt nie chce.