Postarajcie się choć trochę wczuć i uruchomić wyobraźnię
...
...
...
Pierwszy raz zobaczyłem jednego około piątej nad ranem.
Brałem gorącą kąpiel, światła były zgaszone.
Miałem nadzieję, że takie pobudzenie ulży choć trochę zmęczeniu, które wynikało z braku snu.
Durny kot nie mógł się zdecydować, po której stronie drzwi chce właściwie być.
Ponieważ nikogo poza nami nie było w domu zostawiłem je uchylone.
Wybiegłem z łazienki gdy tylko udało mi się nałożyć ręcznik.
Nie byłem pewien tego, co właściwie widziałem. Nie wiem czy w ogóle coś tam było.
Po głowie chodziła mi myśl, że mogło mi się to przewidzieć.
Przeszukałem cały dom.
Żadnego śladu.
Jeżeli rzeczywiście coś widziałem, musiało to już zniknąć.
Podobnie jak mój kot.
Spędziłem resztę dnia próbując zapomnieć o wydarzeniach z poranka.
Kiedy w końcu poszedłem się położyć, było już całkiem ciemno.
Ze snu wyrwało mnie przerywane szturchanie.
Próbowałem protestować, ale odkryłem że nie jestem w stanie wymówić słowa.
Jak się okazało, byłem kompletnie sparaliżowany.
Pomimo moich starań,
nie mogłem się odrócić by zobaczyć co wkłuwa się w moją szyję.
Cokolwiek zostało mi wstrzyknięte, uśpiło mnie.
Kiedy się obudziłem, poczułem że jestem przyklejony do jego grzbietu jakimś dziwnym rodzajem lepiącej się substancji.
Krew uderzyła mi do głowy kiedy zaczęliśmy się zanurzać w głąb Ziemi.
Ponownie straciłem świadomość.
Obudziłem się skąpany w ciepłym świetle płynącym poprzez otwór.
Byliśmy przez nich pilnowanii.
Nie widziałem też żadnych dróg ucieczki.
I tak, byli tam też inni.
Poczekali, aż zapadliśmy w sen i zaczęli żer.
Ból nadszedł bez ostrzeżenia, ale szybko było po wszystkim.
Pierwszy raz, kiedy mnie zjedli,
nie był tak wstrząsający, jak wydarzenia które nastąpiły później.
Czarna breja miała jakieś tajemnicze właściwości lecznicze.
Wielokrotnie się mną żywili i za każdym razem budziłem się uleczony.
Leczenie było jednak dalekie od perfekcji.
Po każdym uzdrowieniu pojawiało sie coraz więcej odchyleń.
Przede wszystkim wypadły mi całkowicie włosy.
U mojej prawej ręki pojawił się też nowy palec, a z ramienia zaczęły wyrastać zęby.
Inni zaczęli się mnie obawiać i wyraźnie zaczęli mnie unikać.
Nie mogę powiedzieć, żebym ich za to winił.
Biedni głupcy jeszcze sobie nie uświadomili, że to samo będzie niedługo również ich losem.
Zmieniłem się tak bardzo, że owady nie traktują mnie już jako człowieka.
Kiedy będę chciał odejść nikt mnie nie będzie zatrzymywać.
Kiedy dotarłem do skraju jaskini, oślepiło mnie światło.
Wydostałem się na wolność!
Mniej więcej.
Czymkolwiek są nie przeszkadza im, kiedy wskakuję na przejażdzkę.
Roszczepione kamienne kolumny pokrywały nieskończone morze białej mgły.
Czułem się jak mały ptaszek lecący przez skamieniały las.
Jedynymi istotami, jakie widziałem były inne owady i jakieś dziwne, unoszące się stworzenia.
Dobry boże, co to jest?
Muszę rzucić na to okiem.
Śmierć....
Nareszcie.
...czy też nie mam na tyle szczęścia?
Kiedy pokonaliśmy naszą drogę do rdzenia, poluzował moje więzy i zaczął do mnie przemawiać.
Spytałem, dlaczego nie otacza nas ponownie ciemność, skoro oddaliliśmy się od krawędzi.
Powiedział, że nigdy jej nie było - to tylko iluzja stworzona, by ofiary nie oddalały się od czarnej breji.
Kiedy pojawiły się przed nami ściany budynków, wybuchnąłem płaczem.
Wpatrywał się na mnie w milczeniu.
Podczas wkraczania do miasta zauważyłem, że mury są zrobione z kości.
Podobnie zbudowane były namioty, pokrywała je krucha warstwa rozciągniętej skóry.
Przewidując moje pytanie podniósł małą cegłę i wytłumaczył, że została uformowana ze startych kości i spoiwa zrobionego z wygotowanych ścięgien.
Używali własnych szczątek oraz innych, wyłowionych z czarnej breji, po tym jak owady zeżarły ich mięso.
Wkrótce stanąłem przed ich przywódcą, który przecierpiał więcej mutacji niż każdy z nas.
Wspomniał o szybach prowadzących do świata na powierzchni, do którego nigdy nie możemy powrócić.
Dokładniej mówiąc - nie na stałe.
Wyprawy były w rzeczywistości raczej częste,
pomimo tego, że tylko owady byłyby w stanie otworzyć tunele.
Odpocząłem,
zebrałem swoje myśli
i zacząłem piąć się pod górę.
...
...
...
Pierwszy raz zobaczyłem jednego około piątej nad ranem.
Brałem gorącą kąpiel, światła były zgaszone.
Miałem nadzieję, że takie pobudzenie ulży choć trochę zmęczeniu, które wynikało z braku snu.
Durny kot nie mógł się zdecydować, po której stronie drzwi chce właściwie być.
Ponieważ nikogo poza nami nie było w domu zostawiłem je uchylone.
Wybiegłem z łazienki gdy tylko udało mi się nałożyć ręcznik.
Nie byłem pewien tego, co właściwie widziałem. Nie wiem czy w ogóle coś tam było.
Po głowie chodziła mi myśl, że mogło mi się to przewidzieć.
Przeszukałem cały dom.
Żadnego śladu.
Jeżeli rzeczywiście coś widziałem, musiało to już zniknąć.
Podobnie jak mój kot.
Spędziłem resztę dnia próbując zapomnieć o wydarzeniach z poranka.
Kiedy w końcu poszedłem się położyć, było już całkiem ciemno.
Ze snu wyrwało mnie przerywane szturchanie.
Próbowałem protestować, ale odkryłem że nie jestem w stanie wymówić słowa.
Jak się okazało, byłem kompletnie sparaliżowany.
Pomimo moich starań,
nie mogłem się odrócić by zobaczyć co wkłuwa się w moją szyję.
Cokolwiek zostało mi wstrzyknięte, uśpiło mnie.
Kiedy się obudziłem, poczułem że jestem przyklejony do jego grzbietu jakimś dziwnym rodzajem lepiącej się substancji.
Krew uderzyła mi do głowy kiedy zaczęliśmy się zanurzać w głąb Ziemi.
Ponownie straciłem świadomość.
Obudziłem się skąpany w ciepłym świetle płynącym poprzez otwór.
Byliśmy przez nich pilnowanii.
Nie widziałem też żadnych dróg ucieczki.
I tak, byli tam też inni.
Poczekali, aż zapadliśmy w sen i zaczęli żer.
Ból nadszedł bez ostrzeżenia, ale szybko było po wszystkim.
Pierwszy raz, kiedy mnie zjedli,
nie był tak wstrząsający, jak wydarzenia które nastąpiły później.
Czarna breja miała jakieś tajemnicze właściwości lecznicze.
Wielokrotnie się mną żywili i za każdym razem budziłem się uleczony.
Leczenie było jednak dalekie od perfekcji.
Po każdym uzdrowieniu pojawiało sie coraz więcej odchyleń.
Przede wszystkim wypadły mi całkowicie włosy.
U mojej prawej ręki pojawił się też nowy palec, a z ramienia zaczęły wyrastać zęby.
Inni zaczęli się mnie obawiać i wyraźnie zaczęli mnie unikać.
Nie mogę powiedzieć, żebym ich za to winił.
Biedni głupcy jeszcze sobie nie uświadomili, że to samo będzie niedługo również ich losem.
Zmieniłem się tak bardzo, że owady nie traktują mnie już jako człowieka.
Kiedy będę chciał odejść nikt mnie nie będzie zatrzymywać.
Kiedy dotarłem do skraju jaskini, oślepiło mnie światło.
Wydostałem się na wolność!
Mniej więcej.
Czymkolwiek są nie przeszkadza im, kiedy wskakuję na przejażdzkę.
Roszczepione kamienne kolumny pokrywały nieskończone morze białej mgły.
Czułem się jak mały ptaszek lecący przez skamieniały las.
Jedynymi istotami, jakie widziałem były inne owady i jakieś dziwne, unoszące się stworzenia.
Dobry boże, co to jest?
Muszę rzucić na to okiem.
Śmierć....
Nareszcie.
...czy też nie mam na tyle szczęścia?
Kiedy pokonaliśmy naszą drogę do rdzenia, poluzował moje więzy i zaczął do mnie przemawiać.
Spytałem, dlaczego nie otacza nas ponownie ciemność, skoro oddaliliśmy się od krawędzi.
Powiedział, że nigdy jej nie było - to tylko iluzja stworzona, by ofiary nie oddalały się od czarnej breji.
Kiedy pojawiły się przed nami ściany budynków, wybuchnąłem płaczem.
Wpatrywał się na mnie w milczeniu.
Podczas wkraczania do miasta zauważyłem, że mury są zrobione z kości.
Podobnie zbudowane były namioty, pokrywała je krucha warstwa rozciągniętej skóry.
Przewidując moje pytanie podniósł małą cegłę i wytłumaczył, że została uformowana ze startych kości i spoiwa zrobionego z wygotowanych ścięgien.
Używali własnych szczątek oraz innych, wyłowionych z czarnej breji, po tym jak owady zeżarły ich mięso.
Wkrótce stanąłem przed ich przywódcą, który przecierpiał więcej mutacji niż każdy z nas.
Wspomniał o szybach prowadzących do świata na powierzchni, do którego nigdy nie możemy powrócić.
Dokładniej mówiąc - nie na stałe.
Wyprawy były w rzeczywistości raczej częste,
pomimo tego, że tylko owady byłyby w stanie otworzyć tunele.
Odpocząłem,
zebrałem swoje myśli
i zacząłem piąć się pod górę.