Pracuję jako sommelier w jednej z Krakowskich winiarni, no i jak to bywa kiedy jest lokal to i zdarza się kontrola oczytanych, światłych i jakże logicznie myślących urzędników sanepidu. U nas też kilka się odbyło, ale jedna z nich na pewno zapadnie w pamięci kilku osobom.
Normalny wieczór, przy barze siedzi na winku jeden z naszych importerów, gadka szmatka i bach - wchodzi dostojna pani, legitymuje się pięknie i informuje że kontrola. Norma. Chodzi, szuka, pyta, ogląda, sprawdza daty ważności, tu kręci nosem, tu się zastanawia. W pewnym momencie bierze do ręki butelkę wina i zaczyna namiętnie ją oglądać z każdej możliwej strony. Po chwili wyraźnie zadowolona odkłada na półkę i bierze drugą, potem trzecią i każdą po kolei z półeczki za barem, a było tego tak z 20 sztuk. Importer z coraz większym zaciekawieniem się kobitce przygląda. Po skończonym procesie oględzin kobieta odwraca się i z uśmiechem pt. 'no to wy teraz wszyscy bekniecie' rzuca pytaniem po którym nasz importer wyszedł zapalić:
"No proszę pana, a daty ważności na winie to gdzie są?"
Normalny wieczór, przy barze siedzi na winku jeden z naszych importerów, gadka szmatka i bach - wchodzi dostojna pani, legitymuje się pięknie i informuje że kontrola. Norma. Chodzi, szuka, pyta, ogląda, sprawdza daty ważności, tu kręci nosem, tu się zastanawia. W pewnym momencie bierze do ręki butelkę wina i zaczyna namiętnie ją oglądać z każdej możliwej strony. Po chwili wyraźnie zadowolona odkłada na półkę i bierze drugą, potem trzecią i każdą po kolei z półeczki za barem, a było tego tak z 20 sztuk. Importer z coraz większym zaciekawieniem się kobitce przygląda. Po skończonym procesie oględzin kobieta odwraca się i z uśmiechem pt. 'no to wy teraz wszyscy bekniecie' rzuca pytaniem po którym nasz importer wyszedł zapalić:
"No proszę pana, a daty ważności na winie to gdzie są?"
--
Nie zamieniając swojego życia w legendę, stajesz się tylko fragmentem cudzej historii...