Noc, zima. Na horyzoncie wreszcie pokazują się światełka jakiejś stacji benzynowej. Niech szlag trafi pomysł jazdy opłotkami, cywilizacji jak na lekarstwo. Staję i ostrożnie opuszczam auto. Żadnych gwałtownych ruchów, spokojny oddech, uda się. Próbuję dobrać jakiś krok, coś pomiędzy mięciutkim jak u pantery a skokami kangura. Gumisie podlane Red Bullem, zagryzione batonikami, orzeszkami i landrynkami stały się od pewnego czasu niemożliwie natarczywe. Gdzie ta przeklęta toaleta? Słabo widoczne strzałki prowadzą gdzieś na zaplecze, potem na dół i jakimiś katakumbami. Pot zwilża moje czoło. Dam radę czy będzie katastrofa? Otworzenie jednych a potem drugich drzwi trwało wieki. Ale co do diabła? Puszki przy klamkach? Fuck!. Drżącą ręką wyjmuję portmonetkę, turla się w niej samotna pięciozłotówka.
Uff, jestem szczęśliwy, że jest. W takim przymusie dałbym pewnie stówkę. Fuck!, tu nie pasuje, tu też, nareszcie wlazła. Otwieram szybciej niż by to zrobił kilogram semtexu i widzę, nosz kurde fuck, fuck, prysznic.
Uff, jestem szczęśliwy, że jest. W takim przymusie dałbym pewnie stówkę. Fuck!, tu nie pasuje, tu też, nareszcie wlazła. Otwieram szybciej niż by to zrobił kilogram semtexu i widzę, nosz kurde fuck, fuck, prysznic.
--
"Poszerzaj swoje horyzonty- wyburz dom z naprzeciwka."