Co do paszportu (http://www.joemonster.org/phorum/read.php?f=36&t=138791) - znalazł się. Co prawda w komodzie na ubrania, ale fakt jest faktem, więc przynajmniej jakoś przeżyjemy
Ale przygnębia mnie coś innego. Zdrowie. Pisałam już kiedyś, że mam czasem duszności. Takie, że nie mogę nabrać zbyt dużo powietrza, nie tyle, ile bym chciała; zachowuję się jak ryba bez wody, walcząca o każdy oddech. Jak ktoś nie przeżył tego, to nie wie, jaka to jest obawa, czy ten następny oddech się pojawi; czy nagle coś się nie zaciśnie i koniec... To jest jak sinusoida - robi się coraz gorzej i gorzej, w końcu rzęzi się, jak astmatyk i błaga Boga o powietrze; potem zaczyna być coraz lepiej (nospa mi nieco pomaga, działa rozkurczowo) i w końcu przechodzi.
Wczoraj wieczorem znów mnie dorwało, męczyłam się do 2 nad ranem, w końcu zasnęłam; ale obudziło mnie to o 6 rano... Nawet nie mam szans normalnie spać.
No dobra, lekarz w tym momencie jest nieodzowny. Niech stwierdzi, co to jest; może jakaś paranoja, mam nadzieję.
Martwi mnie do tego to, że chudnę. Wczoraj zmieściłam się w dżinsy, które przeleżały ze 2 lata w szafie, nienoszone, bo nie mogłam się wcisnąć. Teraz odstają.
Dziś przyjrzałam się sobie w lustrze. Mam ręce, jak patyki - mogę objąć sobie nadgarstek kciukiem i małym palcem drugiej ręki. Nie jestem na diecie. Wczoraj jadłam makaron, dziś chipsy.
Boję się. Naprawdę. Powinnam sobie powiedzieć "babo, yebnij się w głowę, nic ci nie jest; to tylko przemęczenie, stres i paranoja". I tak sobie w zasadzie powtarzam od jakiegoś czasu. Zamiast iść do lekarza, kretynka. Ale boję się, pierwszy raz w życiu boję się iść do lekarza.
Ale przygnębia mnie coś innego. Zdrowie. Pisałam już kiedyś, że mam czasem duszności. Takie, że nie mogę nabrać zbyt dużo powietrza, nie tyle, ile bym chciała; zachowuję się jak ryba bez wody, walcząca o każdy oddech. Jak ktoś nie przeżył tego, to nie wie, jaka to jest obawa, czy ten następny oddech się pojawi; czy nagle coś się nie zaciśnie i koniec... To jest jak sinusoida - robi się coraz gorzej i gorzej, w końcu rzęzi się, jak astmatyk i błaga Boga o powietrze; potem zaczyna być coraz lepiej (nospa mi nieco pomaga, działa rozkurczowo) i w końcu przechodzi.
Wczoraj wieczorem znów mnie dorwało, męczyłam się do 2 nad ranem, w końcu zasnęłam; ale obudziło mnie to o 6 rano... Nawet nie mam szans normalnie spać.
No dobra, lekarz w tym momencie jest nieodzowny. Niech stwierdzi, co to jest; może jakaś paranoja, mam nadzieję.
Martwi mnie do tego to, że chudnę. Wczoraj zmieściłam się w dżinsy, które przeleżały ze 2 lata w szafie, nienoszone, bo nie mogłam się wcisnąć. Teraz odstają.
Dziś przyjrzałam się sobie w lustrze. Mam ręce, jak patyki - mogę objąć sobie nadgarstek kciukiem i małym palcem drugiej ręki. Nie jestem na diecie. Wczoraj jadłam makaron, dziś chipsy.
Boję się. Naprawdę. Powinnam sobie powiedzieć "babo, yebnij się w głowę, nic ci nie jest; to tylko przemęczenie, stres i paranoja". I tak sobie w zasadzie powtarzam od jakiegoś czasu. Zamiast iść do lekarza, kretynka. Ale boję się, pierwszy raz w życiu boję się iść do lekarza.