Leżał wysoko na dachu niewidoczny z dołu, całkowicie wtopiony w czarną papę. Starannie wpatrywał się w wybrany punkt drogi. Snajperski karabin owinął szmatami, żeby nie błyszczał. Słońce powoli wznosiło się nad horyzont, miał jeszcze czas. Wiedział, że na pewno nadjedzie. Przed oczami miał obraz tej całej sytuacji....
-Kochałem tą dziwkę, pomyślał z rozpaczą. Ale już dłużej nie mógł tego znieść...
Pamiętał zwłaszcza ostatnią scenę - jak na rancho lubieżnie ciągnęła druta. Nie widzieli go, kiedy po cichu wyszedł zza kępy krzaków. Jej ówczesny kochanek stał, dumny, wyprostowany, lekko oparty o kołek. Widział jej falującą pierś, smukły błysk uda spomiędzy rozcięcia sukni, zgrabne ręce o karminowych paznokciach i słyszał jej namiętny zdyszany oddech kiedy zbliżała się do tego paniczyka, bożyszcza kobiet, a w jej rękach drgał i wił się drut z wielkiego drewnianego bębna. Z trudem dociągnęła go do kołka.
- Dziękuję Ci za pomoc, powiedział paniczyk. Muszę to ogrodzić, bo pojutrze wypuścimy tu mustangi. Czasem lubię osobiście popracować na farmie.
Cofnął się wtedy, zaszurał głośno i dopiero wtedy wylonił się zza krzaków.
-Ładny drut! - powiedział nonszalancko chociaż tylko niebiosa wiedziały ile go to kosztowało, jego samego nie było stać na drut po 25 centów za metr.
- Wiesz, że lubię sobie obcią..pociągnąć odpowiedziała Ona i to niewinne, zdawałoby się przejęzyczenie sprawiło, że jego serce zawyło z bólu niczym kojot, któremu wkręcili ogon w wyżymaczkę...
Później byli inni, zawsze byli jacyś inni. a później całkiem stracił ją z oczu, aż wreszcie zobaczył ja w gazetach i telewizji. Nie mógł w to uwierzyć. Jego serce zamarzło jak butelka Stolicznej w lodówce Saratow. - Ja Cię załatwię - zachichotal z dziką satysfakcją...
W dali usłyszał pierwszy, odległy dźwięk syren policyjnych. Poprawił ułożenie ręki, miał jeszcze trochę czasu.
Zaraz z Tobą skończę, szmato! pomyslał...
Przed oczy znów wróciły obrazy, kiedy jeszcze byli szczęśliwi albo wydawało mu się, że byli, bo z perspektywy czasu widział wyraźnie, że go oszukiwała. Te wszystkie telefony, spotkania niby to z przyjaciółmi z ogniska przedszkolnego, późne powroty do domu, mimochodem rzucane uwagi.... Teraz juz miał pewność. Syreny wyły bliżej, dało się zauważyć błyskanie policyjnych kogutów. Kątem oka uchwycil jakiś ruch nad jego ramieniem. popatrzył uważnie i zamarło w nim serce.... uff, to tylko mucha. Spojrzał z nienawiścią - Ty dziwko pewnie też nie masz problemów z bzykaniem, co???? Machnął ręką chcąc ją odpędzić. Musiał się skoncentrować, kawalkada aut była coraz bliżej. Wziął głeboki oddech, spojrzal przez lunetę jego wiernej strzelby. Prawidłowo zgrał muszkę ze szczerbinką, widział ją, w jasnym kostiumiku z kapeluszem. Pomyślał niechętnie - Ubrać to się umialaś głupia dupo!
Na przecięciu nitek celownika widział wyraźnie jej skroń. Powoli zgiął palec wyczuwając opór spustu. Doszedł do ostatniego pieszczotliwego oporu metalu kiedy nagle jakieś skrzydełka przesloniły mu muszkę. Drgnęła mu ręka, huknął strzał. Zdążył zauważyć odlatującą muchę. Popatrzył przez lunetę. No tak, ta dupa żyła, pochylając się nad męską sylwetką. Zrozumiał. Mucha zasłoniła mu muszkę. Pieprzona solidarność w bzykaniu, pomyślał. A później zastanowił się jeszcze raz i... wreszcie do niego dotarło.
- O kurwa! - szepnął...
- Zabiłem Kennedy'ego..."
-Kochałem tą dziwkę, pomyślał z rozpaczą. Ale już dłużej nie mógł tego znieść...
Pamiętał zwłaszcza ostatnią scenę - jak na rancho lubieżnie ciągnęła druta. Nie widzieli go, kiedy po cichu wyszedł zza kępy krzaków. Jej ówczesny kochanek stał, dumny, wyprostowany, lekko oparty o kołek. Widział jej falującą pierś, smukły błysk uda spomiędzy rozcięcia sukni, zgrabne ręce o karminowych paznokciach i słyszał jej namiętny zdyszany oddech kiedy zbliżała się do tego paniczyka, bożyszcza kobiet, a w jej rękach drgał i wił się drut z wielkiego drewnianego bębna. Z trudem dociągnęła go do kołka.
- Dziękuję Ci za pomoc, powiedział paniczyk. Muszę to ogrodzić, bo pojutrze wypuścimy tu mustangi. Czasem lubię osobiście popracować na farmie.
Cofnął się wtedy, zaszurał głośno i dopiero wtedy wylonił się zza krzaków.
-Ładny drut! - powiedział nonszalancko chociaż tylko niebiosa wiedziały ile go to kosztowało, jego samego nie było stać na drut po 25 centów za metr.
- Wiesz, że lubię sobie obcią..pociągnąć odpowiedziała Ona i to niewinne, zdawałoby się przejęzyczenie sprawiło, że jego serce zawyło z bólu niczym kojot, któremu wkręcili ogon w wyżymaczkę...
Później byli inni, zawsze byli jacyś inni. a później całkiem stracił ją z oczu, aż wreszcie zobaczył ja w gazetach i telewizji. Nie mógł w to uwierzyć. Jego serce zamarzło jak butelka Stolicznej w lodówce Saratow. - Ja Cię załatwię - zachichotal z dziką satysfakcją...
W dali usłyszał pierwszy, odległy dźwięk syren policyjnych. Poprawił ułożenie ręki, miał jeszcze trochę czasu.
Zaraz z Tobą skończę, szmato! pomyslał...
Przed oczy znów wróciły obrazy, kiedy jeszcze byli szczęśliwi albo wydawało mu się, że byli, bo z perspektywy czasu widział wyraźnie, że go oszukiwała. Te wszystkie telefony, spotkania niby to z przyjaciółmi z ogniska przedszkolnego, późne powroty do domu, mimochodem rzucane uwagi.... Teraz juz miał pewność. Syreny wyły bliżej, dało się zauważyć błyskanie policyjnych kogutów. Kątem oka uchwycil jakiś ruch nad jego ramieniem. popatrzył uważnie i zamarło w nim serce.... uff, to tylko mucha. Spojrzał z nienawiścią - Ty dziwko pewnie też nie masz problemów z bzykaniem, co???? Machnął ręką chcąc ją odpędzić. Musiał się skoncentrować, kawalkada aut była coraz bliżej. Wziął głeboki oddech, spojrzal przez lunetę jego wiernej strzelby. Prawidłowo zgrał muszkę ze szczerbinką, widział ją, w jasnym kostiumiku z kapeluszem. Pomyślał niechętnie - Ubrać to się umialaś głupia dupo!
Na przecięciu nitek celownika widział wyraźnie jej skroń. Powoli zgiął palec wyczuwając opór spustu. Doszedł do ostatniego pieszczotliwego oporu metalu kiedy nagle jakieś skrzydełka przesloniły mu muszkę. Drgnęła mu ręka, huknął strzał. Zdążył zauważyć odlatującą muchę. Popatrzył przez lunetę. No tak, ta dupa żyła, pochylając się nad męską sylwetką. Zrozumiał. Mucha zasłoniła mu muszkę. Pieprzona solidarność w bzykaniu, pomyślał. A później zastanowił się jeszcze raz i... wreszcie do niego dotarło.
- O kurwa! - szepnął...
- Zabiłem Kennedy'ego..."