Zakaz strzelania do marzeń
Obudziłem się w najgorszym momencie. Już trzymałem Cię za rękę i mieliśmy iść na spacer. Aura była anielska. Jesienne słońce pobłyskiwało zza czerwono-złotej zasłony liści, a w oddali beztrosko szumiał bujający falami Dunajec. Ciepły październikowy wiatr wspominał jeszcze gdzieś między koronami drzew swe letnie szaleństwa. Jednak świadomość zbliżającej się zimy wypisana była już drukowanymi literami na kapiącym resztkami błękitu niebie.
Wstałem niechętnie, wciąż jeszcze próbując znaleźć gdzieś w śpiącym umyśle ciąg dalszy tak pięknie zapowiadającego się snu.
Wyszedłem zaraz po pachnącym świeżą kawką śniadanku i obrałem kierunek na spacer. Była sobota i do tego zaczynał prószyć śnieg. Piękna kombinacja. Szkoda, że jeszcze nie grzmiało. No cóż, w życiu nie można mieć wszystkiego. Na tych piorunach to i tak mi tak bardzo nie zależało…
Wybrałem mało uczęszczany szlak Ścieżka wiła się wśród pięknie zielonego kawałka świerkowego lasu. Gdzieniegdzie spośród gawiedzi smreków wyłaniały się mocne sosny. Powietrze rześko łaskotało moje nozdrza – tak hmm, tak pachnie już zima. Tymczasem opadający drobny śnieżek zaczynał ubijać się pod butami i słychać było jak podeszwy gryzą zamarzający dywanik spadającej z nieba bieli.
Szedłem już chyba z godzinę znanym mi odcinkiem trasy z zamiarem wejścia na Trzy Korony wtem zauważyłem małą chatkę na skraju polany. Z początku automatycznie odwróciłem głowę od tego widoku, jestem bowiem człowiekiem, którego ciężko czymkolwiek zadziwić. Jednak w tej samej mikrosekundzie szybka informacja, która została ujęta przez wzrok dotarła do mojej świadomości i stanąłem jak wryty.
„Co to, kurczę, jest?” - pomyślałem siarczyście, aż siedzący tuż obok na gałęzi brunatny kruk zrobił się na dziobie buraczany. Wiedziony wrodzoną ciekawością nie omieszkałem zbliżyć się do drewnianej chatki. Pachniała jeszcze żywicą i drzwi otwierały się dość ciężkawo. Wszedłem do środka ze staropolskim „Pochwalony…” na ustach, a może to było „zień dobry”… Nie pamiętam, gdyż w tej samej sekundzie gdy przekraczałem próg poślizgnąłem się i upadłem na p… plecy.
Powoli otwierałem oczy – jednocześnie dostając się z każdym ułamkiem sekundy pod jurysdykcję najpiękniejszego spojrzenia jakie kiedykolwiek w życiu na mnie spoczęło. Zamarłem wpatrzony w te piękne brązowe oczęta, a nawet przez chwilę wydawało mi się, że moje serce zrobiło sobie krótką przerwę. Jednak po chwili nadrobiło stracony czas wykręcając maksymalny rytm bliski migotaniu komór – gdy zerwałem się na równe nogi i zacząłem próbować coś z siebie wydusić.
-Przepraszam, eee.. to jest tego, ja .. cześć ..ee Dzień dobry … znaczy się… - wymamrotałem na prędce.
- Nie ma sprawy – uśmiechnęła się.
Nieśmiało spojrzałem na nią. Gdy już udało mi się oderwać wzrok od tych przyciągających jak elektromagnes oczu, moje spojrzenie spadło na jej, otuloną kożuszkiem, smukłą kibić by potem zaplątać się gdzieś w puszystości tych brązowych, przyjemnie długich włosów.
„Boże” – pomyślałem – „musiałem uderzyć głową w próg i teraz jestem w raju dla kawalerów – edycja zimowa”.
Podałem jej rękę by wstała z podłogi, lecz ona pokiwała głową i pokazała mi kostkę. Dotknąłem i fakt -była napuchnięta.
-Uff, brzydkie skręcenie – skwitowałem szybkie oględziny.
-Ale ja muszę tam iść – pokazała palcem w stronę gdzie od wieków wyrastały Trzy Korony. – Pomożesz mi?
Popatrzyłem na nią, policzyłem w pamięci pozostałą nam drogę i kiwnąłem głową.
-O.K., mam nadzieję, że nie jesteś ciężka – dodałem pod wąsem.
Spojrzała na mnie z lekkim zdziwieniem – bo pewnie nie takie rozwiązanie miała na myśli – a ja chwyciłem ją i już miałem na rękach. Pisnęła lekko z radości i objęła mnie prawą ręką.
- Myślałam, że pomożesz mi potuptać.
- No wiesz ? – skwitowałem z uśmiechem. – Hmm chyba, że chcesz - i zacząłem ją spuszczać oczekując, że wycofa się ze swojego pomysłu.
- Nie, niech już tak będzie… - zaświeciły się jej oczka z uśmiechem – po twojemu…
Nie była ciężka, ba … wyjątkowo lekko było mi trzymając ją na rękach. Czasem człowiek odkrywa w sobie nadzwyczajne zasoby siły… Tak mówią ludzie. Są takie chwile, że wspinamy się ponad ograniczenia, wylatujemy ponad poziomy. Ciekawe czy był to taki moment w moim życiu… W każdym bądź razie było mi przyjemnie, hmm, bardzo przyjemnie.
-Aha – zaskoczyłem – A w sumie, to po co idziemy na górę, skoro jesteś kontuzjowana – nie lepiej zejść do miasteczka?
-Nie, nie… Chodźmy lepiej na Korony. Ja muszę tam iść. Dziś.
- O.K. – obszerną wypowiedzią zgodziłem się z jej argumentacją. – No to chodźmy, jedziemy..
Wyszedłem z chatki trzymając ją mocno w rękach a zarazem bacząc by znów nie zaliczyć miękkiego lądowania w śniegu. Gdy byliśmy tak bądź co bądź blisko, doszedł mnie jej zapach. Pachniała dziwnie. Dziwnie mocno i intensywnie. Pachniała sosną, pachniała lasem, pachniała wiosną. Albo mi się zdawało… po tym upadku… może coś mi się w głowie pomieszało z zapachami.
- Dziwnie pachniesz – zapytałem twierdząco.
- Taak? – uśmiechnęła się, a jej oczy tak błyszczały, że zapomniałem co miałem dalej mówić i ruszyłem na ścieżkę wciąż wpatrzony w te dwa raju skarby.
Śnieg teraz spadał bardziej dostojnie, większymi płatkami, które z gracją osiadały na wiecznie zielonych krzewach. Wiatr kompletnie ucichł i mimo lekkiego mrozu zrobiło się przytulnie ciepło. Bór jakby zaczął przyglądać się nam obojga. Poczułem mocne spojrzenie na plecach i odwróciłem się. Wilk.
Wilk? Co? Jak? Tutaj? Ona spojrzała na mnie:
- Co jest?
-Widzisz go?
- Kogo? – zdziwiła się.
- No jego? - szepnąłem.
- Ej, co kręcisz – zniecierpliwiła się.
- No wilka…
Uśmiechnęła się – Ech, czy ty aby nie potrzebujesz oględzin specjalisty po tym upadku..?
- Nie, nie..- uśmiechnąłem się udając, że nie ma sprawy. „Kurczę – co jest ze mną”
- Brrrr – otrząsnąłem się, podrzuciłem ją troszkę, żeby było wygodniej mi ją nieść i ruszyłem dalej.
- Powiedz mi a po co w taki dzień, tak bardzo chcesz tam wejść i to jeszcze w takim stanie. Hmm, o to, suma sumarum, powinienem się na początku spytać w chatce. – zacząłem.
- A co, nie można troszkę sobie pofantazjować na jawie i zrobić coś nieuchwytnego? – rzekła zalotnie.
- No niby tak… Ja cię w sumie dość mocno chwytam teraz, żebyś mi nieuchwytnie nie odfrunęła hehehe…
- Haha – (to ona) – jak ona się uroczo śmiała… - Widzę, że humorek ci dziś dopasuje – kontrowała – jednak we mnie miesza się dziś radość i smutek – taki mix emocji skrajnie niedopasowanych.
- Uważaj, żebyś nie miała po tym nudności – zauważyłem.
Nagle zaczęła mi się wyrywać i w jej oczach zobaczyłem strach.
- Co jest? Co się dzieje?
- Ojej, nie mogę, połóż mnie, boli …Szybko!
Opuściłem ją na śnieg, a ona wygięła się w bólu i próbowała zwymiotować, ale nie mogła i tylko trochę czerwonych kropek pozostało na białej tablicy prawdy, na mokrym puszystym śniegu.
- O kurczę, co Ci jest? – wydukałem przestraszony..
Powoli dochodziła do siebie... – Już nic, już lepiej. Słuchaj, widzisz, ja muszę tam wejść, spojrzeć jeszcze raz z góry. Bo to chyba już nigdy może się nie powtórzyć. Nigdy! Rozumiesz? – przez chwilę widziałem na jej twarzy ogromną rozpacz, po czym wróciło smutne zamyślenie.
- Jestem chora… umieram. On jest złośliwy, już nie da się nic zrobić.
Osłupiałem. W jednej chwili przeleciało mi przed oczami kilka scenariuszy jej dalszego życia, którego nigdy więcej, dłużej nie będzie. Gdzieś tam widziałem siebie wpisanego w wielowątkową historię jej życia – scenariusz pisany marzeniem młodego serca. Marzeniem nieszczęśliwego, niezaspokojonego pragnienia życia.
- O Boże! –wydarł mi się żarliwy jęk z serca. Dlaczego? Dlaczego.. – ruszałem ustami nie wydając żadnego dźwięku.
Przerwałem to bezsensowne pytanie. Patrzyłem w jej oczy i widziałem z jaką wdzięcznością przyjęła moje myśli. Zaraz, dlaczego ona uśmiecha się do mnie w mojej głowie. Poczułem, że łączy nas jakaś myśl, która na skraju serca i duszy umożliwia zbudowanie tego pomostu doznań – staliśmy się w jednej chwili jedną myślą, jednym marzeniem, jednym snem.
Dotarliśmy do celu.
Pomogłem jej wejść na punkt widokowy. Przed nami rozwinął się uczciwy, rzeczywisty krajobraz – natura zakuta w śnieżnej scenerii gór. Piękno samo z siebie targało teraz naszymi emocjami, jak wiatr targający naszymi włosami. Gdzieś pod nami w dali, głęboko, nisko wił się Dunajec. Oddychaliśmy razem tym widokiem. Słońce, które towarzyszyło nam swoim ciepłym spacerkiem po niebie, teraz świeciło przez jej miotane buńczucznym wiatrem włosy. Jej twarz jaśniała. Oczy wypełnione milionem ciepłych myśli pytały się mnie czy nie zapomnę. Obiecałem. Spojrzała jeszcze raz na tę słoneczną dolinę, dotknęła moich ust i …
Spojrzeliśmy jeszcze raz na siebie. Ta chwila zatrzymała nasz czas. Czas obok biegł dalej. Stanęła tuż przede mną na krawędzi i rozpostarła ręce jak orzeł. Patrzyłem jak znika.
Czy to koniec, czy dopiero początek… któż wie… Zaufajcie mi. Prawdę pokaże nowy dzień.
Jak ktos chce zobaczyc wersje w interfesie graficznym to jest na www.existemi.pl
Obudziłem się w najgorszym momencie. Już trzymałem Cię za rękę i mieliśmy iść na spacer. Aura była anielska. Jesienne słońce pobłyskiwało zza czerwono-złotej zasłony liści, a w oddali beztrosko szumiał bujający falami Dunajec. Ciepły październikowy wiatr wspominał jeszcze gdzieś między koronami drzew swe letnie szaleństwa. Jednak świadomość zbliżającej się zimy wypisana była już drukowanymi literami na kapiącym resztkami błękitu niebie.
Wstałem niechętnie, wciąż jeszcze próbując znaleźć gdzieś w śpiącym umyśle ciąg dalszy tak pięknie zapowiadającego się snu.
Wyszedłem zaraz po pachnącym świeżą kawką śniadanku i obrałem kierunek na spacer. Była sobota i do tego zaczynał prószyć śnieg. Piękna kombinacja. Szkoda, że jeszcze nie grzmiało. No cóż, w życiu nie można mieć wszystkiego. Na tych piorunach to i tak mi tak bardzo nie zależało…
Wybrałem mało uczęszczany szlak Ścieżka wiła się wśród pięknie zielonego kawałka świerkowego lasu. Gdzieniegdzie spośród gawiedzi smreków wyłaniały się mocne sosny. Powietrze rześko łaskotało moje nozdrza – tak hmm, tak pachnie już zima. Tymczasem opadający drobny śnieżek zaczynał ubijać się pod butami i słychać było jak podeszwy gryzą zamarzający dywanik spadającej z nieba bieli.
Szedłem już chyba z godzinę znanym mi odcinkiem trasy z zamiarem wejścia na Trzy Korony wtem zauważyłem małą chatkę na skraju polany. Z początku automatycznie odwróciłem głowę od tego widoku, jestem bowiem człowiekiem, którego ciężko czymkolwiek zadziwić. Jednak w tej samej mikrosekundzie szybka informacja, która została ujęta przez wzrok dotarła do mojej świadomości i stanąłem jak wryty.
„Co to, kurczę, jest?” - pomyślałem siarczyście, aż siedzący tuż obok na gałęzi brunatny kruk zrobił się na dziobie buraczany. Wiedziony wrodzoną ciekawością nie omieszkałem zbliżyć się do drewnianej chatki. Pachniała jeszcze żywicą i drzwi otwierały się dość ciężkawo. Wszedłem do środka ze staropolskim „Pochwalony…” na ustach, a może to było „zień dobry”… Nie pamiętam, gdyż w tej samej sekundzie gdy przekraczałem próg poślizgnąłem się i upadłem na p… plecy.
Powoli otwierałem oczy – jednocześnie dostając się z każdym ułamkiem sekundy pod jurysdykcję najpiękniejszego spojrzenia jakie kiedykolwiek w życiu na mnie spoczęło. Zamarłem wpatrzony w te piękne brązowe oczęta, a nawet przez chwilę wydawało mi się, że moje serce zrobiło sobie krótką przerwę. Jednak po chwili nadrobiło stracony czas wykręcając maksymalny rytm bliski migotaniu komór – gdy zerwałem się na równe nogi i zacząłem próbować coś z siebie wydusić.
-Przepraszam, eee.. to jest tego, ja .. cześć ..ee Dzień dobry … znaczy się… - wymamrotałem na prędce.
- Nie ma sprawy – uśmiechnęła się.
Nieśmiało spojrzałem na nią. Gdy już udało mi się oderwać wzrok od tych przyciągających jak elektromagnes oczu, moje spojrzenie spadło na jej, otuloną kożuszkiem, smukłą kibić by potem zaplątać się gdzieś w puszystości tych brązowych, przyjemnie długich włosów.
„Boże” – pomyślałem – „musiałem uderzyć głową w próg i teraz jestem w raju dla kawalerów – edycja zimowa”.
Podałem jej rękę by wstała z podłogi, lecz ona pokiwała głową i pokazała mi kostkę. Dotknąłem i fakt -była napuchnięta.
-Uff, brzydkie skręcenie – skwitowałem szybkie oględziny.
-Ale ja muszę tam iść – pokazała palcem w stronę gdzie od wieków wyrastały Trzy Korony. – Pomożesz mi?
Popatrzyłem na nią, policzyłem w pamięci pozostałą nam drogę i kiwnąłem głową.
-O.K., mam nadzieję, że nie jesteś ciężka – dodałem pod wąsem.
Spojrzała na mnie z lekkim zdziwieniem – bo pewnie nie takie rozwiązanie miała na myśli – a ja chwyciłem ją i już miałem na rękach. Pisnęła lekko z radości i objęła mnie prawą ręką.
- Myślałam, że pomożesz mi potuptać.
- No wiesz ? – skwitowałem z uśmiechem. – Hmm chyba, że chcesz - i zacząłem ją spuszczać oczekując, że wycofa się ze swojego pomysłu.
- Nie, niech już tak będzie… - zaświeciły się jej oczka z uśmiechem – po twojemu…
Nie była ciężka, ba … wyjątkowo lekko było mi trzymając ją na rękach. Czasem człowiek odkrywa w sobie nadzwyczajne zasoby siły… Tak mówią ludzie. Są takie chwile, że wspinamy się ponad ograniczenia, wylatujemy ponad poziomy. Ciekawe czy był to taki moment w moim życiu… W każdym bądź razie było mi przyjemnie, hmm, bardzo przyjemnie.
-Aha – zaskoczyłem – A w sumie, to po co idziemy na górę, skoro jesteś kontuzjowana – nie lepiej zejść do miasteczka?
-Nie, nie… Chodźmy lepiej na Korony. Ja muszę tam iść. Dziś.
- O.K. – obszerną wypowiedzią zgodziłem się z jej argumentacją. – No to chodźmy, jedziemy..
Wyszedłem z chatki trzymając ją mocno w rękach a zarazem bacząc by znów nie zaliczyć miękkiego lądowania w śniegu. Gdy byliśmy tak bądź co bądź blisko, doszedł mnie jej zapach. Pachniała dziwnie. Dziwnie mocno i intensywnie. Pachniała sosną, pachniała lasem, pachniała wiosną. Albo mi się zdawało… po tym upadku… może coś mi się w głowie pomieszało z zapachami.
- Dziwnie pachniesz – zapytałem twierdząco.
- Taak? – uśmiechnęła się, a jej oczy tak błyszczały, że zapomniałem co miałem dalej mówić i ruszyłem na ścieżkę wciąż wpatrzony w te dwa raju skarby.
Śnieg teraz spadał bardziej dostojnie, większymi płatkami, które z gracją osiadały na wiecznie zielonych krzewach. Wiatr kompletnie ucichł i mimo lekkiego mrozu zrobiło się przytulnie ciepło. Bór jakby zaczął przyglądać się nam obojga. Poczułem mocne spojrzenie na plecach i odwróciłem się. Wilk.
Wilk? Co? Jak? Tutaj? Ona spojrzała na mnie:
- Co jest?
-Widzisz go?
- Kogo? – zdziwiła się.
- No jego? - szepnąłem.
- Ej, co kręcisz – zniecierpliwiła się.
- No wilka…
Uśmiechnęła się – Ech, czy ty aby nie potrzebujesz oględzin specjalisty po tym upadku..?
- Nie, nie..- uśmiechnąłem się udając, że nie ma sprawy. „Kurczę – co jest ze mną”
- Brrrr – otrząsnąłem się, podrzuciłem ją troszkę, żeby było wygodniej mi ją nieść i ruszyłem dalej.
- Powiedz mi a po co w taki dzień, tak bardzo chcesz tam wejść i to jeszcze w takim stanie. Hmm, o to, suma sumarum, powinienem się na początku spytać w chatce. – zacząłem.
- A co, nie można troszkę sobie pofantazjować na jawie i zrobić coś nieuchwytnego? – rzekła zalotnie.
- No niby tak… Ja cię w sumie dość mocno chwytam teraz, żebyś mi nieuchwytnie nie odfrunęła hehehe…
- Haha – (to ona) – jak ona się uroczo śmiała… - Widzę, że humorek ci dziś dopasuje – kontrowała – jednak we mnie miesza się dziś radość i smutek – taki mix emocji skrajnie niedopasowanych.
- Uważaj, żebyś nie miała po tym nudności – zauważyłem.
Nagle zaczęła mi się wyrywać i w jej oczach zobaczyłem strach.
- Co jest? Co się dzieje?
- Ojej, nie mogę, połóż mnie, boli …Szybko!
Opuściłem ją na śnieg, a ona wygięła się w bólu i próbowała zwymiotować, ale nie mogła i tylko trochę czerwonych kropek pozostało na białej tablicy prawdy, na mokrym puszystym śniegu.
- O kurczę, co Ci jest? – wydukałem przestraszony..
Powoli dochodziła do siebie... – Już nic, już lepiej. Słuchaj, widzisz, ja muszę tam wejść, spojrzeć jeszcze raz z góry. Bo to chyba już nigdy może się nie powtórzyć. Nigdy! Rozumiesz? – przez chwilę widziałem na jej twarzy ogromną rozpacz, po czym wróciło smutne zamyślenie.
- Jestem chora… umieram. On jest złośliwy, już nie da się nic zrobić.
Osłupiałem. W jednej chwili przeleciało mi przed oczami kilka scenariuszy jej dalszego życia, którego nigdy więcej, dłużej nie będzie. Gdzieś tam widziałem siebie wpisanego w wielowątkową historię jej życia – scenariusz pisany marzeniem młodego serca. Marzeniem nieszczęśliwego, niezaspokojonego pragnienia życia.
- O Boże! –wydarł mi się żarliwy jęk z serca. Dlaczego? Dlaczego.. – ruszałem ustami nie wydając żadnego dźwięku.
Przerwałem to bezsensowne pytanie. Patrzyłem w jej oczy i widziałem z jaką wdzięcznością przyjęła moje myśli. Zaraz, dlaczego ona uśmiecha się do mnie w mojej głowie. Poczułem, że łączy nas jakaś myśl, która na skraju serca i duszy umożliwia zbudowanie tego pomostu doznań – staliśmy się w jednej chwili jedną myślą, jednym marzeniem, jednym snem.
Dotarliśmy do celu.
Pomogłem jej wejść na punkt widokowy. Przed nami rozwinął się uczciwy, rzeczywisty krajobraz – natura zakuta w śnieżnej scenerii gór. Piękno samo z siebie targało teraz naszymi emocjami, jak wiatr targający naszymi włosami. Gdzieś pod nami w dali, głęboko, nisko wił się Dunajec. Oddychaliśmy razem tym widokiem. Słońce, które towarzyszyło nam swoim ciepłym spacerkiem po niebie, teraz świeciło przez jej miotane buńczucznym wiatrem włosy. Jej twarz jaśniała. Oczy wypełnione milionem ciepłych myśli pytały się mnie czy nie zapomnę. Obiecałem. Spojrzała jeszcze raz na tę słoneczną dolinę, dotknęła moich ust i …
Spojrzeliśmy jeszcze raz na siebie. Ta chwila zatrzymała nasz czas. Czas obok biegł dalej. Stanęła tuż przede mną na krawędzi i rozpostarła ręce jak orzeł. Patrzyłem jak znika.
Czy to koniec, czy dopiero początek… któż wie… Zaufajcie mi. Prawdę pokaże nowy dzień.
Jak ktos chce zobaczyc wersje w interfesie graficznym to jest na www.existemi.pl
--
existemi.glt.pl - Akcelerator Wyobraźni >> słowem inspiracja