W sumie to dopiero początek, ale proszę o wszelkie opinie... Być może opisy techniczne są lekko przesadzone. Narazie bez tytułu:
Rozdział I
Słoneczna kula prażyła niemiłosiernie, unosząc się coraz wyżej nad horyzontem. Śmigło pojazdu, mimo swoich rozmiarów, nawet nie usiłowało udawać, że chłodzi. Silnik terkotał w proteście - układ chłodzenia (o ile w ogóle jeszcze działał) był z pewnością przeciążony. Mimo tego, człowiek siedzący w śmigłowcu nie wyglądał na zmartwionego, raczej na znudzonego. Prawą ręką przytrzymywał drążek sterowniczy, zaś lewą wciąż zmieniał położenie przepustnicy, najprawdopodobniej z nudów. Istotnie, na Pustyni można było się nudzić. W promieniu kilkudziesięciu kilometrów znajdował się wyłącznie piasek. Skąd ta pewność? Stąd, że każdy odmienny element krajobrazu był skrupulatnie notowany i zaznaczany na mapach przez właśnie takich osobników, jak opisany wyżej. Kiedyś, w lepszych czasach, zapewne nazwano by ich szumnie "Patrolem" lub "Służbą Wartowniczą". Jednak teraz nie posiadali nazwy. Zarówno dla nich, jak i dla otoczenia było to bez znaczenia.
Mężczyzna zerknął na chronometr. Widocznie uznał, że godzina przezeń wskazywana jest odpowiednia, bo nagłym ruchem ręki popchnął drążek do przodu. Wszystkie wiązania pojazdu zajęczały rozpaczliwie. Mimo tego zniżył lot i po chwili stał wzglęgnie twardo na piasku.
- Co za gówno... - pilot pozwolił sobie na pierwsze otwarcie ust od paru godzin - Mam ochotę powiedzieć szanownej Komisji Nadzoru, gdzie może sobie wsadzić te nadajniki kontrolne. Mam w końcu kontrakt na patrolowanie tej kupy piachu, nie na transport jakiegoś złomu!
Podszedł do pojazdu i otworzył luk. W środku było nawet sporo miejsca (jak na pojazd tej klasy), ale w tej chwili znajdowała się tam jedynie spora czarna skrzynia z symbolem Komisji Nadzoru Orbitalnego - globem ziemskim otoczonym kropkami mającymi symbolizować satelity. Pilot, caly czas klnąc pod nosem, z widocznym trudem wyszarpnął ją z luku i ciągnąc za sobą, ustawił w odległości kilkunastu metrów od śmigłowca. Następnie zabrał ze śmigłowca jeszcze przenośny terminal i skrzynkę z narzędziami, po czym zabrał się za otwieranie skrzyni. Po kilkudziesięciu minutach spojrzał na zestaw komunikacyjny z niej wyciągnięty. Jeszcze raz siarczyście zaklął i zabrał się do jego montowania.
---------------------------------------------------
###################################################
UNIVERSAL TERMINAL ut125
MGF-OS v.12.4.1
HWN:837482312948274
###################################################
Tue, 25.05
Welcome!
Port stat: MTF1:n/p GDF1:n/p other:n/p
CMD >
---------------------------------------------------
Pilot wyciągnął z plątaniny kabli kilkudziesięciopinową wtyczkę o grubym kablu i z wyraźnymi oporami wetknął ją do jednego z portów terminala. Odczekał chwilę, po czym wpisał:
----------------------
CMD > portcheck
MTF1evice found
Detecting...
uknown device type
Try to check manually.
CMD >
----------------------
Ponownie zaklął, po czym ze stosu śmieci na dnie skrzyni wyciągnął zmiętą kartkę i przez chwilę ją przeglądał. Widocznie znalazł to, czego szukał, bo odwrócił się z powrotem w stronę klawiatury.
-------------------------------------------------------------
CMD > defdev -p mtf1 -t trans -org union -n "MultiCommDevice"
Searching...
Driver found
Trying...
Success - device on mtf1 is ready to install
-------------------------------------------------------------
-Tym razem macie szczęście - pomyślał - Jeżeli myśleliście, że będę grzebał jeszcze w systemie, to byliście w błędzie.
-----------------------------------------
CMD > mnt mtf1 TMP_CONF
Device on mtf1 is now mounted as TMP_CONF
-----------------------------------------
Wyciągnął ze skrzyni jeszcze pamięć masową którą włożył do stacji terminala. Wpisał kilka poleceń konfiguracyjnych. Czekając na zakończenie procesu, przyglądał się z pewnym znużeniem konstrukcji, którą przed chwilą wzniósł. Maszt antenowy na wysokości czterech metrów był zakończony paraboliczną anteną, która od chwili załączenia urządzenia nieustannie wirowała. Pilot zakończył instalację oprogramowania i wyłączył terminal. Zgarnął wszystkie kable, zamknął sporą skrzynkę u podnóża masztu i zebrawszy swoje rzeczy, ruszył do śmigłowca.
-Swoją drogą, ciekawe, ile postoi ten maszt... - mruknął, zapinając pasy i uruchamiając silnik.
Brak czegokolwiek poza piaskiem w promieniu kilkudziesięciu kilometrów to tylko pozory. Nomadzi zabierali wszystko, co pozostawiono na pustyni bez opieki choć przez chwilę. Ten maszt był piąty tego dnia. Wszystko znikało w zastraszającym tempie. Cóż z tego, że wiedziano, kto kradnie sprzęt? Pojazdy nomadów były bez porównania szybsze, a oni sami niezwykle niebezpieczni w walce. Co dziwne, nigdy nie atakowali pierwsi...
Pilot rozejrzał się wokół, choć wiedział, że to bezsensowne. Przyjdą później... Czuł jednak, że jest jakoś inaczej niż zwykle. Wtedy to usłyszał. Miarowe dudnienie silników.
Pięć sekund zużył na założenie, że dzicy mieszkańcy Pustyni tym razem się pospieszyli. Po upływie kolejnych pięciu silnik śmigłowca pracował na pełnych obrotach. Pojazd wznosił się powoli. Człowiek za sterami nie czekał na osiągnięcie optymalnej wysokości - ruszył naprzód tuż przy ziemi. Leciał prostym kursem na bazę. Dopiero teraz zorientował się, że zrobił głupstwo. Nie miał pojęcia, skąd zbliżał się obcy pojazd. Rzucił okiem do tyłu i odetchnął z ulgą. Koło masztu komunikacyjnego właśnie zatrzymywał się pojazd zwiadowczy nomadów. "Pojazd zwiadowczy" nie był chyba najodpowiedniejszą nazwą, bo śmigłowieć był od niego co najmniej dwa razy mniejszy. Pilot stwierdził, że właściwie jest bezpieczny. Nomadowie byli zainteresowani wyłącznie sprzętem. Jednak leciał, nie zmniejszając prędkości. Wywołał graficzny terminal komputera pokładowego. W chwili, gdy miał wydać polecenie wyświetlenia mapy, śmigłowcem zarzuciło. Jednocześnie głośny terkot rozdarł powietrze, przedzierając się nawet przez hałas wywoływany przez wirniki i docierając do uszu pilota.
Rozdział I
Słoneczna kula prażyła niemiłosiernie, unosząc się coraz wyżej nad horyzontem. Śmigło pojazdu, mimo swoich rozmiarów, nawet nie usiłowało udawać, że chłodzi. Silnik terkotał w proteście - układ chłodzenia (o ile w ogóle jeszcze działał) był z pewnością przeciążony. Mimo tego, człowiek siedzący w śmigłowcu nie wyglądał na zmartwionego, raczej na znudzonego. Prawą ręką przytrzymywał drążek sterowniczy, zaś lewą wciąż zmieniał położenie przepustnicy, najprawdopodobniej z nudów. Istotnie, na Pustyni można było się nudzić. W promieniu kilkudziesięciu kilometrów znajdował się wyłącznie piasek. Skąd ta pewność? Stąd, że każdy odmienny element krajobrazu był skrupulatnie notowany i zaznaczany na mapach przez właśnie takich osobników, jak opisany wyżej. Kiedyś, w lepszych czasach, zapewne nazwano by ich szumnie "Patrolem" lub "Służbą Wartowniczą". Jednak teraz nie posiadali nazwy. Zarówno dla nich, jak i dla otoczenia było to bez znaczenia.
Mężczyzna zerknął na chronometr. Widocznie uznał, że godzina przezeń wskazywana jest odpowiednia, bo nagłym ruchem ręki popchnął drążek do przodu. Wszystkie wiązania pojazdu zajęczały rozpaczliwie. Mimo tego zniżył lot i po chwili stał wzglęgnie twardo na piasku.
- Co za gówno... - pilot pozwolił sobie na pierwsze otwarcie ust od paru godzin - Mam ochotę powiedzieć szanownej Komisji Nadzoru, gdzie może sobie wsadzić te nadajniki kontrolne. Mam w końcu kontrakt na patrolowanie tej kupy piachu, nie na transport jakiegoś złomu!
Podszedł do pojazdu i otworzył luk. W środku było nawet sporo miejsca (jak na pojazd tej klasy), ale w tej chwili znajdowała się tam jedynie spora czarna skrzynia z symbolem Komisji Nadzoru Orbitalnego - globem ziemskim otoczonym kropkami mającymi symbolizować satelity. Pilot, caly czas klnąc pod nosem, z widocznym trudem wyszarpnął ją z luku i ciągnąc za sobą, ustawił w odległości kilkunastu metrów od śmigłowca. Następnie zabrał ze śmigłowca jeszcze przenośny terminal i skrzynkę z narzędziami, po czym zabrał się za otwieranie skrzyni. Po kilkudziesięciu minutach spojrzał na zestaw komunikacyjny z niej wyciągnięty. Jeszcze raz siarczyście zaklął i zabrał się do jego montowania.
---------------------------------------------------
###################################################
UNIVERSAL TERMINAL ut125
MGF-OS v.12.4.1
HWN:837482312948274
###################################################
Tue, 25.05
Welcome!
Port stat: MTF1:n/p GDF1:n/p other:n/p
CMD >
---------------------------------------------------
Pilot wyciągnął z plątaniny kabli kilkudziesięciopinową wtyczkę o grubym kablu i z wyraźnymi oporami wetknął ją do jednego z portów terminala. Odczekał chwilę, po czym wpisał:
----------------------
CMD > portcheck
MTF1evice found
Detecting...
uknown device type
Try to check manually.
CMD >
----------------------
Ponownie zaklął, po czym ze stosu śmieci na dnie skrzyni wyciągnął zmiętą kartkę i przez chwilę ją przeglądał. Widocznie znalazł to, czego szukał, bo odwrócił się z powrotem w stronę klawiatury.
-------------------------------------------------------------
CMD > defdev -p mtf1 -t trans -org union -n "MultiCommDevice"
Searching...
Driver found
Trying...
Success - device on mtf1 is ready to install
-------------------------------------------------------------
-Tym razem macie szczęście - pomyślał - Jeżeli myśleliście, że będę grzebał jeszcze w systemie, to byliście w błędzie.
-----------------------------------------
CMD > mnt mtf1 TMP_CONF
Device on mtf1 is now mounted as TMP_CONF
-----------------------------------------
Wyciągnął ze skrzyni jeszcze pamięć masową którą włożył do stacji terminala. Wpisał kilka poleceń konfiguracyjnych. Czekając na zakończenie procesu, przyglądał się z pewnym znużeniem konstrukcji, którą przed chwilą wzniósł. Maszt antenowy na wysokości czterech metrów był zakończony paraboliczną anteną, która od chwili załączenia urządzenia nieustannie wirowała. Pilot zakończył instalację oprogramowania i wyłączył terminal. Zgarnął wszystkie kable, zamknął sporą skrzynkę u podnóża masztu i zebrawszy swoje rzeczy, ruszył do śmigłowca.
-Swoją drogą, ciekawe, ile postoi ten maszt... - mruknął, zapinając pasy i uruchamiając silnik.
Brak czegokolwiek poza piaskiem w promieniu kilkudziesięciu kilometrów to tylko pozory. Nomadzi zabierali wszystko, co pozostawiono na pustyni bez opieki choć przez chwilę. Ten maszt był piąty tego dnia. Wszystko znikało w zastraszającym tempie. Cóż z tego, że wiedziano, kto kradnie sprzęt? Pojazdy nomadów były bez porównania szybsze, a oni sami niezwykle niebezpieczni w walce. Co dziwne, nigdy nie atakowali pierwsi...
Pilot rozejrzał się wokół, choć wiedział, że to bezsensowne. Przyjdą później... Czuł jednak, że jest jakoś inaczej niż zwykle. Wtedy to usłyszał. Miarowe dudnienie silników.
Pięć sekund zużył na założenie, że dzicy mieszkańcy Pustyni tym razem się pospieszyli. Po upływie kolejnych pięciu silnik śmigłowca pracował na pełnych obrotach. Pojazd wznosił się powoli. Człowiek za sterami nie czekał na osiągnięcie optymalnej wysokości - ruszył naprzód tuż przy ziemi. Leciał prostym kursem na bazę. Dopiero teraz zorientował się, że zrobił głupstwo. Nie miał pojęcia, skąd zbliżał się obcy pojazd. Rzucił okiem do tyłu i odetchnął z ulgą. Koło masztu komunikacyjnego właśnie zatrzymywał się pojazd zwiadowczy nomadów. "Pojazd zwiadowczy" nie był chyba najodpowiedniejszą nazwą, bo śmigłowieć był od niego co najmniej dwa razy mniejszy. Pilot stwierdził, że właściwie jest bezpieczny. Nomadowie byli zainteresowani wyłącznie sprzętem. Jednak leciał, nie zmniejszając prędkości. Wywołał graficzny terminal komputera pokładowego. W chwili, gdy miał wydać polecenie wyświetlenia mapy, śmigłowcem zarzuciło. Jednocześnie głośny terkot rozdarł powietrze, przedzierając się nawet przez hałas wywoływany przez wirniki i docierając do uszu pilota.
--
Signature under construction.