Dłuuuuugie, ale mocne
Dżon.
Najpierw przeczytaj "Jelczem do Francji".
Don Juan de Marco, zwany przez kumpli - Dżonem, zajechał na parking i ustawił się koło małego zagajnika. zawsze to bliżej, gdy w czasie pauzy zachce szybko oddać cygaro naturze.
Umył się w trzech chusteczkach Pampers light powiew lekkości o zapachu wykąpanego króliczka i czując się mięciuśko jak kaczusia, wyjął konserwę turystyczną. Wrzucił do gara, dodał makaron i razowy ze śniadania z czwartku i ugniótł widelcem. Gulasz de Marco po 458 ugnieceniach był już gotowy.
W tym czasie, Pirat z żoną Margerittą, zwaną nie wiedzieć czemu - Iwoną, wpadli na parking i po 32 szaleńczych skrętach zatrzymali się przed dystrybutorem z napisem: Diesel. Pirat poprawił przepaskę na oku, wsadził kordelas za pas ze skóry węża morskiego, odkręcił nogę do prowadzenia auta, a przykręcił tę do biegania i ewentualnego abordażu gdyby była taka potrzeba i wyskoczył jak żbik z kabiny.
Iwona spojrzała w prawo na mały zagajnik i zauroczył ją DAF w kolorze beżu marokańskiego.
Piękny! - pomyślała Iwona - beż, chyba marokański.
W tym czasie Dżon, jak zawsze przed posiłkiem chciał ściągnął swoje dżinsy – oczywiście, oryginały levi's, które kupił z 2 EURO od kumpla Turka – żeby nie ich poplamić. Ale jak zawsze o tym zapomniał, więc do kolekcji doszła nowa plama. Beknął doniośle i wyszedł z kabiny. Zawsze zapominał zdjąć spodnie przed posiłkiem... już od 9 lat...i tyle lat nie prał dżinsów szczycąc się tym, że rozpozna każdą plamę. Dżon był twardzielem.
Obszedł auto i poszedł stawiać klocka w szuwary. Dżon wiedział, że jest twardy.
Pirat skończył lać w kotły i poszedł płacić. Kurwa, normalnie wyjąłby kordelas i zajebał wszystkich. Cholerna cywilizacja - trzeba płacić, a nie rabować.
Iwona poczuła niepokój w okolicach zwieraczy - lekki ucisk. Może to dlatego, że zawsze chciała spróbować, a Pirat nie chciał. Mówił, że w dupę to nie po piracku. A ona miała gdzieś piratów, korsarzy i inny desant - chciała w pupę i już.
Dżon się napinał...
Pirat też, bo drewniana noga mu wlazła w kratkę ściekową. Kurwa. Ale dzięki wieloletniej wprawie w chodzeniu z drewnianą nogą, uwolnił ją szybko i poszedł do swojego auta.
Dżon się starał. Nie ma nic do czytania i to go irytowało. Uczucie, że stawiasz klocka bez możliwości przeczytania czegokolwiek jest irytujące...
Pirat z Margerittą ruszyli autem i zatrzymali się obok DAFa w beżu marokańskim.
Iwona się ucieszyła.
Dżon też. Udało się! Poszło! Był szczęśliwy i lżejszy.
Pirat, jak zawsze, powiedział: „Idę kręcić pauzę” - po czym walnął się na kojo i zasnął.
Iwona została sama. Beż nęcił...
Dżon, dla pewności, jeszcze się starał.
- Piracie mój, idę się przejść. Ot tak, po parkingu. - powiedziała Iwona patrząc na beż marokański.
- hmmmmyyyyyhuuuu mmmhhhyyyy - Pirat usypiając miał wszystko w dupie.
- Miło, że się zgadzasz. - Iwona czuła że musi iść.
Nie chciała iść w stronę beżu marokańskiego. Chciała bardziej w stronę tych bazi, co rosły na skraju zagajnika. Naprawdę.
Dżon powiedział sobie: „ość tego kucania!” - I, jako że był twardy, tak zrobił, jak powiedział.
Pirat chrapał. Śnił mu się film o przygodach Pippi Langstrømpe.
Iwona bardzo nie chciała iść w stronę marokańskiego marzenia. Jak ona strasznie nie chciała. I jednocześnie tak strasznie chciała. Kurwa, paradoks taki.
Dżon wracał. Mijał właśnie DAFa w kolorze jakiejś pustynnej kupy. "Ale kupa" - pomyślał. I nagle zobaczył ją!
Szła bokiem, a chwilami tyłem w stronę bazi i też patrzyła na tę sraczkowatą burzę pustynną.
„Widać, że też nie lubi takich wsiowych kolorów” - pomyślał Dżon.
Iwona patrzyła na beż marokański i myślała o zachodzie słońca nad meczetem, gdy nagle zobaczyła jego… w niedopiętych spodniach, opalony, osmagany pustynnym wiatrem - ”jak marokański zbójnik, rozbójnik straszny...” pomyślała.
O Dżonie można powiedzieć, że nie ma wielu różnych rzeczy, ale nie to, że nie ma klaty. Ma.
Ma klatę jak marokański dziki rozbójnik.
Iwona to dostrzegła od razu. Podobnie, jak 984 poprzednie partnerki życiowe Dżona.
Wszyscy lecieli na klatę Dżona. Iwona nie mogła nie polecieć.
Dżon podszedł. „Mój Boże, jak on podchodzi!”- pomyślała Iwona.
- Hejka bejbe - zagadnął zawadiacko Dżon, wiedząc, że takie cooltexty rozgrzewają laseczki od razu.
- Ello - Iwona nie mogła oderwać wzroku od klaty na tle beżu.
- Co tu robisz? - Dżon wyraził zaciekawienie.
- Łażę se - Iwona inteligentnie zaspokoiła zaciekawienie Dżona.
- Ja też, właśnie wracam do kabiny. - Dżon napierał, widząc zaciekawienie w oczach interlokutorki.
- Pokażesz mi? - Iwona nie wierzyła, że to powiedziała…
Poszli w stronę DAFa. Minęli go.
- To nie twój? - zapytała lekko rozczarowana Iwona.
- Nie. Ten jest mój. - wskazał Dżon, swoim rozbudowanym ramieniem, na którym 984 kobiety opierały swoje troski.
- Ten…? - wyszeptała Iwona. Beż przy tym to… to… pustynna kupa… Ten był jak cwał czystej krwi araba o zmierzchu na pustyni. Jak jęk burzy piaskowej nad oazą, jak śmiech wielbłąda w sobotni poranek…
Iwona czuła zachwyt.
Czerwień poranka w Damaszku.
Kolor, za dopłatą w 1978, kiedy Robur Dżona zjeżdżał z taśmy.
Wysoka kabina, prawie skóra na fotelach, kierownica o zmniejszonej średnicy do 1,5 m (pakiet sport) oraz bogaciej wyposażona deska rozdzielcza ze wskaźnikiem ilości paliwa (pakiet comfort).
Cztery Micheliny na dachu. Cztery! Podświetlane!
I ten kolor – czerwień poranka w Damaszku!
Iwona czuła pulsowanie podbrzusza, miękkie uda i drżały jej łydki…
- Ależ on… piękny - dusza Iwony łkała nad pięknem Robura w tym wypasie.
- Pokazać ci moją kolekcję znaczków? - Dżon zaskoczył Iwonę swoim nietypowym hobby.
- Tak… - kochała, jak ktoś miał pasję… a jeszcze taką niebezpieczną, mogły się przecież te znaczki zalać pepsi, albo zachlapać chińską zupką.
„To musi być bardzo odpowiedzialny i opiekuńczy mężczyzna” – myślała Iwona – „że jest zdolny do tak delikatnej pasji, będąc takim twardym marokańskim poganiaczem dzikich wielbłądów”.
Weszli do środka. Iwona zobaczyła resztki gulaszu i zmasakrowany widelec.
”Ależ on silny! A jednocześnie taki delikatny i zaradny.” – myślała o Dżonie Iwona.
„Ależ ona ma bimbały!” – myślał Dżon o Iwonie.
Atmosfera była napięta jak zmysły Pirata, który właśnie we śnie wspinał się na bocianie gniazdo z nożem w zębach, a Pippi krzyczała „zarżnij go, piracie, mój ty jedyny!”
Bariery pękły, jak pęknięta tama i Dżon i Iwona rzucili się na siebie jak piraci na statek handlowy. Po chwili Iwona krzyczała podobnie jak Pippi. Ale nie tak samo, tylko podobnie.
Pirat obudził się. Czuł, że kał napiera na zwieracze.
Szybko poprawił przepaskę i wyskoczył z kabiny. Rozejrzał się i dostrzegł zagajnik. Ruszył z zamiarem ukrycia się w krzakach.
„Ale śmieszny robur w kolorze czerwonego pustynnego gówna” - pomyślał. – „I jeszcze te Micheliny gibające się na wszystkie strony.”
Dżon czuł, że jego zastawki w sercu pracują na maksymalnych obrotach.
Iwona też to czuła…
„O, drugi pustynny obsrany kolor” - pomyślał Pirat.
I nagle!
Zobaczył ją!
W roburze!
Noga!
W sumie stopa!
Poznał ją!
Margeritta, zwana - nie wiedzieć czemu - Iwoną!
„Ggrooooarghh!!” zaryczał Pirat tak, jak to czytał w komiksie o Thorgalu.
Parking rozświetliły reflektory Jelcza. Gonzo zobaczył, jak koleś wrzeszczy na parkingu, stojąc pod Roburem w dziwnym kolorze, gdzie ruszała się jakaś noga… o Boże… bez trzeciego palca!
- Spadamy stąd, nie będziemy tu spać. To jakiś dom wariatów - powiedział Gonzo do Francuzek, które na widok tej sytuacji aż przestały się lizać.
- Łi, łi - Francuzki były „za”, jak najbardziej.
Gonzo klepnął Michelina i pogonił Jelonka.
„Grooooarghh!!”- Pirat był wściekły jak Thorgal.
Dżon, pomiędzy skrzypieniem leżanki, trzeszczeniem deski rozdzielczej, a postękiwaniem Iwony, usłyszał jakiś ryk i powiedział:
- Przyspieszę ruchy frykcyjne, gdyż obawiam się, że ryk, który usłyszałem, nie wróży nic dobrego naszej, jakże sympatycznie rozwijającej się, znajomości.
Kurwa! Jaki on był elokwentny!
- Do.. oooo... ooo... obra - Iwona była zachwycona przyspieszeniem ruchów frykcyjnych i inteligencją apsztyfikanta.
Pirat - mniej. Poznał ją po trzecim palcu prawej stopy.
Trzy lata wcześniej na wakacjach…. Pirat miał to przed oczami, jakby dziś…. słońce… Jarosławiec… plaża…
Chciał jej zaimponować, gdy opalała się na leżaku. Rzucał nożem i mówił „Eeee, Iwona, paaacz!”
I Iwona patrzyła - jak w zwolnionym tempie - jak nóż wbija się w piasek, obcinając jej trzeci palec prawej stopy.
Krzyczała. Pirat też krzyczał.
- Zawsze gdzieś te kulasy wepchniesz! Kurwa! Przecież widziałaś, że rzucam! - Pirat miał uzasadnione pretensje.
- Aaaaałłaaaaa!! - Iwona krzyczała z bólu, ale nie miała pretensji.
A teraz… Pirat widzi ten brak palca w jakiejś szybie, jakiegoś Robura na jakimś brudnym parkingu. Płakał zdrowym okiem. Już mu się nie chciało iść w krzaki. Może nawet na zawsze będzie miał zaparcie?
Odszedł z opuszczoną głową do auta i ruszył w trasę. Sam. Samotny pirat… Tylko Pippi zawsze była w porzo.
Dżon i Iwona jeździli po świecie. Zawsze razem, zawsze szczęśliwi.
Dżon odkrył, że jedna partnerka, to w sumie fajnie.
Iwona odkryła wreszcie seks analny.
Odkryła także wiele zapomnianych rzeczy w kabinie – 11 par skarpetek, 4 konserwy i pizzę pepperoni z podwójnym serem, której Dżon szukał zeszłego lata.
Do dziś najstarsze Bułgarki opowiadają swoim młodszym koleżankom o „Szybkiej Margaricie, zwanej Iwoną”, marząc, że same spotkają kogoś takiego jak Don Juan de Marco, zwany Dżonem.
Dżon.
Najpierw przeczytaj "Jelczem do Francji".
Don Juan de Marco, zwany przez kumpli - Dżonem, zajechał na parking i ustawił się koło małego zagajnika. zawsze to bliżej, gdy w czasie pauzy zachce szybko oddać cygaro naturze.
Umył się w trzech chusteczkach Pampers light powiew lekkości o zapachu wykąpanego króliczka i czując się mięciuśko jak kaczusia, wyjął konserwę turystyczną. Wrzucił do gara, dodał makaron i razowy ze śniadania z czwartku i ugniótł widelcem. Gulasz de Marco po 458 ugnieceniach był już gotowy.
W tym czasie, Pirat z żoną Margerittą, zwaną nie wiedzieć czemu - Iwoną, wpadli na parking i po 32 szaleńczych skrętach zatrzymali się przed dystrybutorem z napisem: Diesel. Pirat poprawił przepaskę na oku, wsadził kordelas za pas ze skóry węża morskiego, odkręcił nogę do prowadzenia auta, a przykręcił tę do biegania i ewentualnego abordażu gdyby była taka potrzeba i wyskoczył jak żbik z kabiny.
Iwona spojrzała w prawo na mały zagajnik i zauroczył ją DAF w kolorze beżu marokańskiego.
Piękny! - pomyślała Iwona - beż, chyba marokański.
W tym czasie Dżon, jak zawsze przed posiłkiem chciał ściągnął swoje dżinsy – oczywiście, oryginały levi's, które kupił z 2 EURO od kumpla Turka – żeby nie ich poplamić. Ale jak zawsze o tym zapomniał, więc do kolekcji doszła nowa plama. Beknął doniośle i wyszedł z kabiny. Zawsze zapominał zdjąć spodnie przed posiłkiem... już od 9 lat...i tyle lat nie prał dżinsów szczycąc się tym, że rozpozna każdą plamę. Dżon był twardzielem.
Obszedł auto i poszedł stawiać klocka w szuwary. Dżon wiedział, że jest twardy.
Pirat skończył lać w kotły i poszedł płacić. Kurwa, normalnie wyjąłby kordelas i zajebał wszystkich. Cholerna cywilizacja - trzeba płacić, a nie rabować.
Iwona poczuła niepokój w okolicach zwieraczy - lekki ucisk. Może to dlatego, że zawsze chciała spróbować, a Pirat nie chciał. Mówił, że w dupę to nie po piracku. A ona miała gdzieś piratów, korsarzy i inny desant - chciała w pupę i już.
Dżon się napinał...
Pirat też, bo drewniana noga mu wlazła w kratkę ściekową. Kurwa. Ale dzięki wieloletniej wprawie w chodzeniu z drewnianą nogą, uwolnił ją szybko i poszedł do swojego auta.
Dżon się starał. Nie ma nic do czytania i to go irytowało. Uczucie, że stawiasz klocka bez możliwości przeczytania czegokolwiek jest irytujące...
Pirat z Margerittą ruszyli autem i zatrzymali się obok DAFa w beżu marokańskim.
Iwona się ucieszyła.
Dżon też. Udało się! Poszło! Był szczęśliwy i lżejszy.
Pirat, jak zawsze, powiedział: „Idę kręcić pauzę” - po czym walnął się na kojo i zasnął.
Iwona została sama. Beż nęcił...
Dżon, dla pewności, jeszcze się starał.
- Piracie mój, idę się przejść. Ot tak, po parkingu. - powiedziała Iwona patrząc na beż marokański.
- hmmmmyyyyyhuuuu mmmhhhyyyy - Pirat usypiając miał wszystko w dupie.
- Miło, że się zgadzasz. - Iwona czuła że musi iść.
Nie chciała iść w stronę beżu marokańskiego. Chciała bardziej w stronę tych bazi, co rosły na skraju zagajnika. Naprawdę.
Dżon powiedział sobie: „ość tego kucania!” - I, jako że był twardy, tak zrobił, jak powiedział.
Pirat chrapał. Śnił mu się film o przygodach Pippi Langstrømpe.
Iwona bardzo nie chciała iść w stronę marokańskiego marzenia. Jak ona strasznie nie chciała. I jednocześnie tak strasznie chciała. Kurwa, paradoks taki.
Dżon wracał. Mijał właśnie DAFa w kolorze jakiejś pustynnej kupy. "Ale kupa" - pomyślał. I nagle zobaczył ją!
Szła bokiem, a chwilami tyłem w stronę bazi i też patrzyła na tę sraczkowatą burzę pustynną.
„Widać, że też nie lubi takich wsiowych kolorów” - pomyślał Dżon.
Iwona patrzyła na beż marokański i myślała o zachodzie słońca nad meczetem, gdy nagle zobaczyła jego… w niedopiętych spodniach, opalony, osmagany pustynnym wiatrem - ”jak marokański zbójnik, rozbójnik straszny...” pomyślała.
O Dżonie można powiedzieć, że nie ma wielu różnych rzeczy, ale nie to, że nie ma klaty. Ma.
Ma klatę jak marokański dziki rozbójnik.
Iwona to dostrzegła od razu. Podobnie, jak 984 poprzednie partnerki życiowe Dżona.
Wszyscy lecieli na klatę Dżona. Iwona nie mogła nie polecieć.
Dżon podszedł. „Mój Boże, jak on podchodzi!”- pomyślała Iwona.
- Hejka bejbe - zagadnął zawadiacko Dżon, wiedząc, że takie cooltexty rozgrzewają laseczki od razu.
- Ello - Iwona nie mogła oderwać wzroku od klaty na tle beżu.
- Co tu robisz? - Dżon wyraził zaciekawienie.
- Łażę se - Iwona inteligentnie zaspokoiła zaciekawienie Dżona.
- Ja też, właśnie wracam do kabiny. - Dżon napierał, widząc zaciekawienie w oczach interlokutorki.
- Pokażesz mi? - Iwona nie wierzyła, że to powiedziała…
Poszli w stronę DAFa. Minęli go.
- To nie twój? - zapytała lekko rozczarowana Iwona.
- Nie. Ten jest mój. - wskazał Dżon, swoim rozbudowanym ramieniem, na którym 984 kobiety opierały swoje troski.
- Ten…? - wyszeptała Iwona. Beż przy tym to… to… pustynna kupa… Ten był jak cwał czystej krwi araba o zmierzchu na pustyni. Jak jęk burzy piaskowej nad oazą, jak śmiech wielbłąda w sobotni poranek…
Iwona czuła zachwyt.
Czerwień poranka w Damaszku.
Kolor, za dopłatą w 1978, kiedy Robur Dżona zjeżdżał z taśmy.
Wysoka kabina, prawie skóra na fotelach, kierownica o zmniejszonej średnicy do 1,5 m (pakiet sport) oraz bogaciej wyposażona deska rozdzielcza ze wskaźnikiem ilości paliwa (pakiet comfort).
Cztery Micheliny na dachu. Cztery! Podświetlane!
I ten kolor – czerwień poranka w Damaszku!
Iwona czuła pulsowanie podbrzusza, miękkie uda i drżały jej łydki…
- Ależ on… piękny - dusza Iwony łkała nad pięknem Robura w tym wypasie.
- Pokazać ci moją kolekcję znaczków? - Dżon zaskoczył Iwonę swoim nietypowym hobby.
- Tak… - kochała, jak ktoś miał pasję… a jeszcze taką niebezpieczną, mogły się przecież te znaczki zalać pepsi, albo zachlapać chińską zupką.
„To musi być bardzo odpowiedzialny i opiekuńczy mężczyzna” – myślała Iwona – „że jest zdolny do tak delikatnej pasji, będąc takim twardym marokańskim poganiaczem dzikich wielbłądów”.
Weszli do środka. Iwona zobaczyła resztki gulaszu i zmasakrowany widelec.
”Ależ on silny! A jednocześnie taki delikatny i zaradny.” – myślała o Dżonie Iwona.
„Ależ ona ma bimbały!” – myślał Dżon o Iwonie.
Atmosfera była napięta jak zmysły Pirata, który właśnie we śnie wspinał się na bocianie gniazdo z nożem w zębach, a Pippi krzyczała „zarżnij go, piracie, mój ty jedyny!”
Bariery pękły, jak pęknięta tama i Dżon i Iwona rzucili się na siebie jak piraci na statek handlowy. Po chwili Iwona krzyczała podobnie jak Pippi. Ale nie tak samo, tylko podobnie.
Pirat obudził się. Czuł, że kał napiera na zwieracze.
Szybko poprawił przepaskę i wyskoczył z kabiny. Rozejrzał się i dostrzegł zagajnik. Ruszył z zamiarem ukrycia się w krzakach.
„Ale śmieszny robur w kolorze czerwonego pustynnego gówna” - pomyślał. – „I jeszcze te Micheliny gibające się na wszystkie strony.”
Dżon czuł, że jego zastawki w sercu pracują na maksymalnych obrotach.
Iwona też to czuła…
„O, drugi pustynny obsrany kolor” - pomyślał Pirat.
I nagle!
Zobaczył ją!
W roburze!
Noga!
W sumie stopa!
Poznał ją!
Margeritta, zwana - nie wiedzieć czemu - Iwoną!
„Ggrooooarghh!!” zaryczał Pirat tak, jak to czytał w komiksie o Thorgalu.
Parking rozświetliły reflektory Jelcza. Gonzo zobaczył, jak koleś wrzeszczy na parkingu, stojąc pod Roburem w dziwnym kolorze, gdzie ruszała się jakaś noga… o Boże… bez trzeciego palca!
- Spadamy stąd, nie będziemy tu spać. To jakiś dom wariatów - powiedział Gonzo do Francuzek, które na widok tej sytuacji aż przestały się lizać.
- Łi, łi - Francuzki były „za”, jak najbardziej.
Gonzo klepnął Michelina i pogonił Jelonka.
„Grooooarghh!!”- Pirat był wściekły jak Thorgal.
Dżon, pomiędzy skrzypieniem leżanki, trzeszczeniem deski rozdzielczej, a postękiwaniem Iwony, usłyszał jakiś ryk i powiedział:
- Przyspieszę ruchy frykcyjne, gdyż obawiam się, że ryk, który usłyszałem, nie wróży nic dobrego naszej, jakże sympatycznie rozwijającej się, znajomości.
Kurwa! Jaki on był elokwentny!
- Do.. oooo... ooo... obra - Iwona była zachwycona przyspieszeniem ruchów frykcyjnych i inteligencją apsztyfikanta.
Pirat - mniej. Poznał ją po trzecim palcu prawej stopy.
Trzy lata wcześniej na wakacjach…. Pirat miał to przed oczami, jakby dziś…. słońce… Jarosławiec… plaża…
Chciał jej zaimponować, gdy opalała się na leżaku. Rzucał nożem i mówił „Eeee, Iwona, paaacz!”
I Iwona patrzyła - jak w zwolnionym tempie - jak nóż wbija się w piasek, obcinając jej trzeci palec prawej stopy.
Krzyczała. Pirat też krzyczał.
- Zawsze gdzieś te kulasy wepchniesz! Kurwa! Przecież widziałaś, że rzucam! - Pirat miał uzasadnione pretensje.
- Aaaaałłaaaaa!! - Iwona krzyczała z bólu, ale nie miała pretensji.
A teraz… Pirat widzi ten brak palca w jakiejś szybie, jakiegoś Robura na jakimś brudnym parkingu. Płakał zdrowym okiem. Już mu się nie chciało iść w krzaki. Może nawet na zawsze będzie miał zaparcie?
Odszedł z opuszczoną głową do auta i ruszył w trasę. Sam. Samotny pirat… Tylko Pippi zawsze była w porzo.
Dżon i Iwona jeździli po świecie. Zawsze razem, zawsze szczęśliwi.
Dżon odkrył, że jedna partnerka, to w sumie fajnie.
Iwona odkryła wreszcie seks analny.
Odkryła także wiele zapomnianych rzeczy w kabinie – 11 par skarpetek, 4 konserwy i pizzę pepperoni z podwójnym serem, której Dżon szukał zeszłego lata.
Do dziś najstarsze Bułgarki opowiadają swoim młodszym koleżankom o „Szybkiej Margaricie, zwanej Iwoną”, marząc, że same spotkają kogoś takiego jak Don Juan de Marco, zwany Dżonem.