Trzeba pamiętać, że Walentynki często mają swój ciąg dalszy. I o tym właśnie jest ta opowieść.
Dziś odc1.
Bywają takie chwile w życiu człowieka, że postanawia poprawiać obrazy Rembrandta. W życiu pędzla w ręku nie trzymał, kolory ledwo co odróżnia, ale i tak jest przekonany, że wszystko zrobi lepiej niż ta flamandzka fajtałapa.
Postanowiłem i ja ruszyć tym szlakiem by nie odstawać zbytnio od reszty naszego najmądrzejszego na świecie społeczeństwa.
Bozia obdarzyła mieszkaniem po dziadkach, wuj niezbyt obciążającą intelektualnie pracą, tatuś darowizną zalegalizował dochody uzyskane z pomagania ludziom w potrzebie. Czegóż chcieć więcej?
Ponieważ jednak człowiek musi czasem przesolić jakąś zupę, postanowiłem się ożenić.
Ostatecznie ludzie wymyślają gorsze rzeczy.
Narzeczoną znalazłem bez trudu na zebraniu miejscowych feministek gdzie akurat wygłaszała ognistą tyradę przeciw małżeństwu jako instytucji anachronicznej, niewolnicyzującej kobietę ( jej lingwistyczny wynalazek), hamującej rozwój osobniczy i jeszcze parę brzydkich rzeczy, ale nie pamiętam szczegółów.,
Jak bowiem można skupiać się na niagarze słów, himalajach pełnych blasku myśli, wezuwiuszu tez i twierdzeń gdy przemawia t a k i biust?
Nie oponowała gdy po wykładzie poprosiłem o możliwość indywidualnego kursu celem zgłębienia interesujących tematów. Jako urodzona działaczka wywalczyła nawet miejsce od ściany. Ustąpiłem taktycznie i tak w zgodzie i ku obopólnemu zadowoleniu zgłębialiśmy temat aż , jak to rzekł poeta, świt wstał blady.
Oboje też zresztą nie wyglądaliśmy dużo lepiej. Zaangażowane dyskusje bywają wyczerpujące.
Za to przy śniadaniu zapadła decyzja, że nasz związek walczący przybierze formę instytucjonalną.
Oczywiście , moja bogdanka nadal była przeciwniczką małżeństwa , ale logika podpowiadała jej , że najłatwiej rozwalać je od wewnątrz. Trudno zresztą zaprzeczyć.
Zgodziliśmy się na ślub konkordatowy. Nie dlatego byśmy ulegali religijnym zabobonom czy byli niewolnikami konformistycznej tradycji lecz z powodu jej ciotki staruszki, która przechodziła kolejną fazę rozwoju. Bezpośrednio po menopauzie używała swojego byłego biustu jako tarczy chroniącej pewnego znanego z jasności myśli zakonnika z Torunia. Jako, że narzeczona była jedyną spadkobierczynią cioci, wybór wydał nam się oczywisty.
Pewien kłopot stanowiły nauki przedślubne. Oboje uważaliśmy je za nieco spóźnione w zastanych okolicznościach przyrody, ale cóż – deszczu też człowiek nie jest w stanie uniknąć. Poszliśmy.
Proboszcz przyjął nas chłodno i od progu obrzucił dziwnym spojrzeniem. Nie patrzał nam w oczy lecz w dłonie i to na dodatek z wyraźna niechęcią. Potem okazało się, ze jest wielbicielem Sienkiewicza i wiele przejął od pana Zagłoby. Z tą różnicą, że o ile tamten nie cierpiał widoku pustych naczyń to ten pustych dłoni. Odnieśliśmy się wyrozumiale do tej szczególnej przypadłości.
Zasiedliśmy naprzeciw księdza przy czym moja pełnomleczna narzeczona tak zafalowała zasobami, że chłopinie oczy wylazły na wierzch i zgubił wątek. Trzeba bowiem państwu wiedzieć, ze wątki zwykle nosi się na rzęsach i zbytnie wybałuszenie gałek ocznych powoduje ich gubienie. Szukaliśmy wprawdzie tego wątku czas jakiś , ale nie szło to składnie.
Niby chciał ojciec duchowny dobrze, ale jak tu prowadzić szkolenie ideologiczne w sytuacji gdy narzeczona wie wszystko lepiej?
Zaczął np. jakieś barwne opowieści o ohydzie seksu przedmałżeńskiego (musiał mieć spore doświadczenie, takich numerów jakie przytaczał nie mógł wymyślić) a już moja luba zaskoczyła go wstępnym bojem.
A czy ksiądz przed święceniami nie trzymał w ręku kropidła?
Tak, to był w zasadzie koniec nauk przedmałżeńskich...
Mocno skonsternowany duszpasterz odnotował nas w księdze boskiej buchalterii pod „ma”i poszliśmy do domu gdzie odbyliśmy naradę produkcyjną nt. jak będzie wyglądało nasze małżeństwo?
Narzeczona postawiła sprawę jasno. Interesuje ją wyłącznie związek partnerski, w którym dzielimy się prawami i obowiązkami. Uściślając rzecz dodała, że ona dobrowolnie bierze na siebie prawa nie roszcząc żadnych pretensji do obowiązków, które w ten sposób stały się moim wyłącznym udziałem. Chciała żeby było sprawiedliwie.
I tak np. ona ma prawo do niczym nie skrępowanego życia towarzyskiego ja zaś obowiązek tak delikatnego zerwania moich dotychczasowych damskich znajomości jak tylko się da. (narzeczona była osobą wrażliwą)
Ona ma prawo stymulować gospodarkę ze szczególnym uwzględnieniem przemysłu tekstylnego, ja zaś obowiązek dopilnowana by to jej prawo nie zostało w żaden sposób ograniczone przez niekorzystne zdarzenia ekonomiczne w postaci banalnego braku gotówki.
Podobny podział chciała wprowadzić w zakresie wyprowadzenia na świat progenitury (ona zachodzi w ciążę – ja rodzę), ale zdążyłem wpaść jej w słowo mówiąc, ze z dziećmi nie ma co się spieszyć, nie mamy jeszcze sześćdziesiątki i musimy się wyszumieć.
W nieprawdopodobnie prosty sposób rozstrzygnęła dylemat „huczne wesele czy podróż poślubna?”
Podała komunikat, że wedle naszych (!) ustaleń miodowy miesiąc spędzimy w słonecznej Grecji tuż po hucznym weselu. Stronę ekonomiczną przedsięwzięcia pozostawiliśmy mojemu bankowi.
Ustaliliśmy datę ślubu...
cdn.
Dziś odc1.
Bywają takie chwile w życiu człowieka, że postanawia poprawiać obrazy Rembrandta. W życiu pędzla w ręku nie trzymał, kolory ledwo co odróżnia, ale i tak jest przekonany, że wszystko zrobi lepiej niż ta flamandzka fajtałapa.
Postanowiłem i ja ruszyć tym szlakiem by nie odstawać zbytnio od reszty naszego najmądrzejszego na świecie społeczeństwa.
Bozia obdarzyła mieszkaniem po dziadkach, wuj niezbyt obciążającą intelektualnie pracą, tatuś darowizną zalegalizował dochody uzyskane z pomagania ludziom w potrzebie. Czegóż chcieć więcej?
Ponieważ jednak człowiek musi czasem przesolić jakąś zupę, postanowiłem się ożenić.
Ostatecznie ludzie wymyślają gorsze rzeczy.
Narzeczoną znalazłem bez trudu na zebraniu miejscowych feministek gdzie akurat wygłaszała ognistą tyradę przeciw małżeństwu jako instytucji anachronicznej, niewolnicyzującej kobietę ( jej lingwistyczny wynalazek), hamującej rozwój osobniczy i jeszcze parę brzydkich rzeczy, ale nie pamiętam szczegółów.,
Jak bowiem można skupiać się na niagarze słów, himalajach pełnych blasku myśli, wezuwiuszu tez i twierdzeń gdy przemawia t a k i biust?
Nie oponowała gdy po wykładzie poprosiłem o możliwość indywidualnego kursu celem zgłębienia interesujących tematów. Jako urodzona działaczka wywalczyła nawet miejsce od ściany. Ustąpiłem taktycznie i tak w zgodzie i ku obopólnemu zadowoleniu zgłębialiśmy temat aż , jak to rzekł poeta, świt wstał blady.
Oboje też zresztą nie wyglądaliśmy dużo lepiej. Zaangażowane dyskusje bywają wyczerpujące.
Za to przy śniadaniu zapadła decyzja, że nasz związek walczący przybierze formę instytucjonalną.
Oczywiście , moja bogdanka nadal była przeciwniczką małżeństwa , ale logika podpowiadała jej , że najłatwiej rozwalać je od wewnątrz. Trudno zresztą zaprzeczyć.
Zgodziliśmy się na ślub konkordatowy. Nie dlatego byśmy ulegali religijnym zabobonom czy byli niewolnikami konformistycznej tradycji lecz z powodu jej ciotki staruszki, która przechodziła kolejną fazę rozwoju. Bezpośrednio po menopauzie używała swojego byłego biustu jako tarczy chroniącej pewnego znanego z jasności myśli zakonnika z Torunia. Jako, że narzeczona była jedyną spadkobierczynią cioci, wybór wydał nam się oczywisty.
Pewien kłopot stanowiły nauki przedślubne. Oboje uważaliśmy je za nieco spóźnione w zastanych okolicznościach przyrody, ale cóż – deszczu też człowiek nie jest w stanie uniknąć. Poszliśmy.
Proboszcz przyjął nas chłodno i od progu obrzucił dziwnym spojrzeniem. Nie patrzał nam w oczy lecz w dłonie i to na dodatek z wyraźna niechęcią. Potem okazało się, ze jest wielbicielem Sienkiewicza i wiele przejął od pana Zagłoby. Z tą różnicą, że o ile tamten nie cierpiał widoku pustych naczyń to ten pustych dłoni. Odnieśliśmy się wyrozumiale do tej szczególnej przypadłości.
Zasiedliśmy naprzeciw księdza przy czym moja pełnomleczna narzeczona tak zafalowała zasobami, że chłopinie oczy wylazły na wierzch i zgubił wątek. Trzeba bowiem państwu wiedzieć, ze wątki zwykle nosi się na rzęsach i zbytnie wybałuszenie gałek ocznych powoduje ich gubienie. Szukaliśmy wprawdzie tego wątku czas jakiś , ale nie szło to składnie.
Niby chciał ojciec duchowny dobrze, ale jak tu prowadzić szkolenie ideologiczne w sytuacji gdy narzeczona wie wszystko lepiej?
Zaczął np. jakieś barwne opowieści o ohydzie seksu przedmałżeńskiego (musiał mieć spore doświadczenie, takich numerów jakie przytaczał nie mógł wymyślić) a już moja luba zaskoczyła go wstępnym bojem.
A czy ksiądz przed święceniami nie trzymał w ręku kropidła?
Tak, to był w zasadzie koniec nauk przedmałżeńskich...
Mocno skonsternowany duszpasterz odnotował nas w księdze boskiej buchalterii pod „ma”i poszliśmy do domu gdzie odbyliśmy naradę produkcyjną nt. jak będzie wyglądało nasze małżeństwo?
Narzeczona postawiła sprawę jasno. Interesuje ją wyłącznie związek partnerski, w którym dzielimy się prawami i obowiązkami. Uściślając rzecz dodała, że ona dobrowolnie bierze na siebie prawa nie roszcząc żadnych pretensji do obowiązków, które w ten sposób stały się moim wyłącznym udziałem. Chciała żeby było sprawiedliwie.
I tak np. ona ma prawo do niczym nie skrępowanego życia towarzyskiego ja zaś obowiązek tak delikatnego zerwania moich dotychczasowych damskich znajomości jak tylko się da. (narzeczona była osobą wrażliwą)
Ona ma prawo stymulować gospodarkę ze szczególnym uwzględnieniem przemysłu tekstylnego, ja zaś obowiązek dopilnowana by to jej prawo nie zostało w żaden sposób ograniczone przez niekorzystne zdarzenia ekonomiczne w postaci banalnego braku gotówki.
Podobny podział chciała wprowadzić w zakresie wyprowadzenia na świat progenitury (ona zachodzi w ciążę – ja rodzę), ale zdążyłem wpaść jej w słowo mówiąc, ze z dziećmi nie ma co się spieszyć, nie mamy jeszcze sześćdziesiątki i musimy się wyszumieć.
W nieprawdopodobnie prosty sposób rozstrzygnęła dylemat „huczne wesele czy podróż poślubna?”
Podała komunikat, że wedle naszych (!) ustaleń miodowy miesiąc spędzimy w słonecznej Grecji tuż po hucznym weselu. Stronę ekonomiczną przedsięwzięcia pozostawiliśmy mojemu bankowi.
Ustaliliśmy datę ślubu...
cdn.
--
Podpisz=pomóż! https://ratujmyhematologie.pl/