Co miesiąc urządzamy z przyjaciółmi slow food, czyli imprezę polegającą na wspólnym pichceniu. Tym razem padło na kuchnię indyjską, ale ponieważ żadna zupa z tej kuchni jakoś nam nie leżała zdecydowaliśmy się na marokańską harirę. Zupa banalnie prosta w wykonaniu i zaskakująca niezwykłym, orzeźwiającym smakiem. W wersji kanonicznej powinno się użyć jagnięciny i suchej, namoczonej wcześniej ciecierzycy, ale dla zaoszczędzenia czasu i zasobów zdecydowaliśmy się na cieciorkę puszkową i kurczaka. Podaję proporcję na małą armię głodomorów

kilo cycków kurczęcych
dwie puszki ciecierzycy
trzy spore marchewki
cztery gałązki selera naciowego
kawałek kory cynamonowej
spore kłącze imbiru
spory pomidor, albo i ze dwa
mała papryczka chili
łyżeczka kurkumy
cytryna
dwa żółtka
czarny pieprz
masło klarowane, kropelka oleju sezamowego
natka kolendry

Marchewkę pokroić w talarki, seler takoż. Imbir zetrzeć na tarce, papryczkę rozdrobnić. Zalać zimną wodą, dodać kawałek kory cynamonowej (jeśli dysponujemy cejlońskim cynamonem to bardzo ostrożnie) i gotować na wolnym ogniu aż warzywa zmiękną. Dodać odsączoną i opłukaną na sicie cieciorkę. Dalej trzymać na malutkim ogniu. Na patelni rozgrzać masło z odrobiną oleju (z braku oleju sezamowego dodać dobrą, aromatyczną oliwę, w jej braku darować sobie). Obsmażyć kurczaka, bardzo krótko, tak by w środku pozostał różowy. Zdjąć z patelni, na pozostałym tłuszczu podsmażyć pomidora. Całość dodać do zupy. Roztrzepać żółtka z sokiem cytrynowym, zahartować i dodać do zupy. Posypać natką kolendry, popieprzyć i podawać natychmiast w towarzystwie cytryn, żeby kto chciał dosmaczył sobie sokiem.
Można zjeść ta zupę z pieczywem, można z ryżem, podobno pasuje też werminszel. My spożyliśmy saute, bo w kolejce czekało parę innych pyszności.

--