Przypomniało mi się, że jadłem coś takiego, jak byłem mały, gdy nie było jeszcze w sklepach stu tysięcy różnych smakołyków. Zrobiłem więc sobie dziś takie, nieco zmodyfikowane, metodą "na oko". I to jest lepsze, niż którykolwiek z tych stu tysięcy.
Wrzuca się na patelnię (bądź do gara, jak ktoś się boi, że mu wykipi) śmietanę (u mnie - pudełko 330g), cukier (Mi się sypnęło szczodrze, z pół kilograma). Tu moja pierwsza modyfikacja - dobra łyżka kakao.
No i gotuje się to cudo mieszając.
Bardziej pilnować trzeba zacząć, jak już przyjmie konsystencję budyniu. Ja w tym momencie wrzuciłem z 3 garście orzechów włoskich - druga modyfikacja.
Kiedy przestać gotować? To już jak kto lubi. Można niedługo od tego momentu - wtedy wyjdzie taka ciągnąca mordokleja. Można w chwili, gdy czuć, że jeszcze moment i trzeba będzie wytłukiwać z patelni zamiast wybrać. Wtedy będzie twarde i kruche. Im dłużej na ogniu, tym twardsze. Po wszystkim wywalić do jakiegoś niezbyt głębokiego naczynia.
Będę miał na miesiąc do kawy.
Wrzuca się na patelnię (bądź do gara, jak ktoś się boi, że mu wykipi) śmietanę (u mnie - pudełko 330g), cukier (Mi się sypnęło szczodrze, z pół kilograma). Tu moja pierwsza modyfikacja - dobra łyżka kakao.
No i gotuje się to cudo mieszając.
Bardziej pilnować trzeba zacząć, jak już przyjmie konsystencję budyniu. Ja w tym momencie wrzuciłem z 3 garście orzechów włoskich - druga modyfikacja.
Kiedy przestać gotować? To już jak kto lubi. Można niedługo od tego momentu - wtedy wyjdzie taka ciągnąca mordokleja. Można w chwili, gdy czuć, że jeszcze moment i trzeba będzie wytłukiwać z patelni zamiast wybrać. Wtedy będzie twarde i kruche. Im dłużej na ogniu, tym twardsze. Po wszystkim wywalić do jakiegoś niezbyt głębokiego naczynia.
Będę miał na miesiąc do kawy.