Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Forum > Inteligentna jazda > Studia studiami, a życie i tak wszystko weryfikuje.
areczq
Chciałbym poznać Wasze zdanie w takiej jednej troszkę zastanawiającej mnie kwestii.
Są takie sytuacje w życiu (i to chyba nie tak rzadko), że studiujemy jakiś kierunek, ale po skończonych studiach przychodzi nam pracować w dziedzinie/profesji nie mającej ze studiami zupełnie nic wspólnego. Czasem jest to z wyboru, a czasem z przymusu. I teraz pytanie. Czy nie szkoda tego wszystkiego, tych pięciu lat poświęconych na zajęciach, pieniędzy zainwestowanych w edukację (zwłaszcza w przypadku gdy studia były płatne – czesne). A co w przypadku gdy po udanej obronie dyplomu licencjata uzmysławiamy sobie, że to co studiujemy to jednak nie jest to co chcielibyśmy w życiu robić i nie widzimy siebie na studiach magisterskich uzupełniających. Zaczynać od nowa czy próbować na siłę to polubić? Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma? Z dłuższej perspektywy jest to chyba ślepa uliczka. Każdy chciałby robić to co lubi, aby nie było problemu rano pt. „o k****, znowu muszę tam iść”. Na pierwszy rzut oka odpowiedź jest dość prosta, ale tylko pozornie.
Może są jacyś bojownicy, których to dotknęło?

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
DJWW - Superbojownik · przed dinozaurami
Ja akurat pracuję w swojej dziedzinie, ale większość rzeczy, które umiem, umiem z doświadczenia, a nie dzięki studiom. Wniosek z tego taki, że jeżeli masz do czegoś predyspozycje i się tym interesujesz, to studia Ci nie przeszkodzą

Kolejna sprawa, to tak zwane wykształcenie. Dlaczego "tak zwane"? Ponieważ dzisiaj wypada je mieć, ale jest to na takiej zasadzie, że jak je masz, to nikogo to nie interesuje, ale jak go nie masz to będą się krzywo patrzeć.

Co do "tych 5 lat" to wcale nie muszą być zmarnowane. Najlepiej znaleźć sobie w międzyczasie pracę zgodną z tym, co chce się robić. Zawsze to jakiś pieniądz w kieszeni, a i cenne doświadczenie się zbiera...

--
Jestem księciem z bajki. W końcu Shrek to też bajka...Free speech includes the right not to listen, if not interested.
Robert Heinlein

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
zajac - Superbojownik · przed dinozaurami
(żeby każdy robił to, co lubi, to się tak nie da- ktoś musi wynosić śmieci)

Nie mniej, ciekawy temat poruszyłeś z tymi studiami. Chciałem zwrócić jednak uwagę na skalę problemu- jest ogromny, zwłaszcza wśród studentów i absolwentów wyższych uczelni. Ludzie studiują bowiem kupę rzeczy na nic nikomu nie potrzebnych

Swoim zwyczajem nie przepuszczam żadnej okazji, by przypieprzyć w socjalizm i dodać, że państwo się nie dotknie, to spieprzy. I tutaj tak właśnie jest. Winne są bowiem: A - socjalizm; B - pobór do wojska; C - durne państwo (i społeczeństwo przy okazji)

A) Ludzie idą na darmowe i refundowane studia... bo te są darmowe lub refundowane! I idą, by iść, nie zastanawiają się nad celowością, bo i cel nie jest potrzebny, skoro nakłady zerowe. Kiedy studiowałem historię, było nas 170 dziennych plus drugie tyle wieczorowych plus jeszcze jacyś zaoczni na pierwszym roku. Przy założeniu, że do końca dotrwa połowa, otrzymujemy dla samego UW produkcję ok. 200 historyków rocznie. Zadajmy sobie pytanie- kto potrzebuje tylu historyków? Socjologów? Antropologów? Dziennikarzy (osobny kryminał- tego zawodu można świetnie uczyć systemem uczeń-czeladnik-mistrz niekoniecznie formalnym) Innej maści humanistów? Ludzi, których prac potem nie czyta nikt poza recenzentami. Którzy w najlepszym wypadku znajdują sobie potem inne zajęcie (zmarnowali swój czas i pieniądze podatnika), w najgorszym zaś produkują kolejne rzesze magistrów i doktorów, dla których nie ma roboty w zawodzie. A cała kołomyjka za pieniądze podatnika. Koszty raz, że edukacji, dwa- korzyści alternatywnej ze straconego czasu studentów.

Płakać się chce, śmiać i rzygać symultanicznie.

B)
- Zdałeś egzamin na studia?
- A po cholerę? Mam płaskostopie.

Tak, wiem, gwóźdź niemiłosierny. Jak wiadomo, zaszczytna służba w Wojsku Polskim nie cieszy się ani sławą przyjemnej, ani pożytecznej. A studia pomagają się wymigać.Skutkiem czego idą na studia ludzie, którzy wcale nie powinni. Teoretycznie z żołnierza jest jakiś tam pożytek- czasem tamę naprawi, bo do walki dzisiaj żołnierz z poboru się po prostu nie nadaje, trzeba fachowca. Ale nie rekompensuje to strat związanych na wyrwaniu z rynku pracy tysięcy mężczyzn zdrowych jak byki i całego ludzkiego wysiłku związanego z unikaniem tej służby. W tym studiów.

C) Ni cholery nie wiem, skąd wziął się dogmat, że im więcej ludzi z bumagą, tym lepiej. Nie mniej procent ludzi z wyższym wykształceniem to jest wskaźnik jakim rządzący mogą pochwalić się przed wyborcami. To jest coś co pozwala całym społeczeństwom czuć się lepszymi od innych (albo gorszymi, jak w przypadku czytelników GW).
Jest dokładnie na odwrót- im wyższy odsetek ludzi z wyższym wykształceniem, tym więcej miernot z dyplomami
Z drugiej strony widoczna jest wielka pogarda dla człowieka prostego... A dla mnie (jako konsumenta dóbr wszelakich) prosty hydraulik wart jest więcej, niż profesor archeologii. Nie mniej wszyscy wolą studiować, niż uczyć się jakiegoś prostszego zawodu.




Dopóki nie zmienimy naszego myślenia o edukacji i jej celach, ludzi niepotrzebnie studiujących niepotrzebne kierunki będzie pod dostatkiem.


--
Kim jest ten ktoś? Sprawdź koniecznie na
www.ronpaul2008.com

gen_Italia
gen_Italia - Amator trójkątów · przed dinozaurami
Wiesz co :areczq? Jest takie stare, polskie przysłowie, że jak się nie ma, co się lubi, to się nie ma i ch*j. Ja właśnie po malutku kończę studia i, szczerze mówiąc, gdybym wiedział, że tak będą one wyglądały (jak to Kazik śpiewał: "gdybym wiedział to, co wiem") to bym się nad nimi dwa razy zastanowił. Może bym wybrał inny kierunek, może inną uczelnię, a może po prostu dał bym sobie spokój z edukacją. Inna sprawa, że wtedy armia mogłaby się mną zainteresować, a na to niezbyt mam chęć.

--

areczq
: DJWW zgadzam się z Tobą, że jeśli ktoś jest w czymś dobry to studia są tylko formalnością i doskonale mógłby się obejść bez nich. Bardzo fajnie ująłeś to tak zwane „wykształcenie”. Trochę ma się to do tego co powiedział : zajac... Teraz wszyscy studiują. To chyba jakiś trend, bardzo modnie jest studiować, tylko że uczelnie „produkują” masę ludzi dla których nie będzie miejsca na rynku pracy. Ale kwit będzie. Skala problemu jest wielka jak nasz kraj. Dochodzi do sytuacji, że magister musi jechać za granicę i pracuje wszyscy wiemy gdzie, a do tej pracy studia nie są potrzebne (notabene dobry ogólniak również).

: DJWW jeśli chodzi o „5 zmarnowanych lat” chyba niezbyt precyzyjnie się wyraziłem. Miałem na myśli, że marnujesz ten czas studiując np. biologię, podczas gdy mógłbyś studiować np. ekonomię. Szkopuł w tym, że żaden z ciebie biolog, a całkiem dobry ekonomista uzmysławiasz sobie dopiero na 4-5 roku nieszczęsnej biologii. Jak by nie patrzeć z punktu widzenia co masz, a co mógłbyś mieć (umieć) jest to czas stracony. Dlatego pytam... Czy nie szkoda?

Kwestia wojska to temat na oddzielną rozmowę. Straszna lipa z tym wojem, ale dobrze, że już niebawem się to zmieni. W obecnych czasach tylko wojsko zawodowe ma racje bytu, a to co mamy teraz to ni mniej ni więcej tylko cuda na kiju.

lysy2
ja podszedłem tak do tematu:
chciałem być weterynarzem lub psychologiem (hobby), ale że nie było widoków na dobrą prace po tych kierunkach, to zdecydowałem się na elektronikę i telekomunikację. wiedziałem, że potrzebny mi papier, bo tak to państwo niestety funkcjonuje(a ja w nim). zdobyłem papier. pracuję jako techniczny, ale nie w zawodzie. wszystko co mi potrzebne, to zdobyłem w pracy poprzez doświadczenie, a studia to można sobie w buty wsadzić...
tyle, że bez glejtu "mgr inż" nic bym nie uzyskał, bo by mnie nie zatrudniono...
fajnie byłoby mieć płatne studia, dobre kredyty na nie, ale i dobry zarobek po nich...
a że tak nie ma, to ja się tylko dostosowałem do realiów...
jakby każdy pomyślał co będzie po tym jak skończy studia, to też nie byłoby źle.
co do decyzji państwa odnośnie zawodówek i studiów, to był to chyba największy debilizm dekady. a zapewne podjął ją jakiś niewyżyty i niespełniony doktorek.
taki lajf - dbajmy tylko o to, żeby się samemu odnaleźć po dyplomie

--
Jechać - nieważne dokąd. Ważne żeby bokiem...

salival
salival - Little Princess · przed dinozaurami
Ja się rzadko na tym forum udzielam, bo nie lubię długiego czasu oczekiwania na moderację, niecierpliwy jestem ;) No ale w tym wątku wyjątkowo się wypowiem. Może pokrótce streszczę swoją historię. Po ogólniaku zdawałem na 3 uczelnie państwowe. W Bydgoszczy nie dostałem się, bo świadectwo konkursu nie przeszło, w Olsztynie mój angielski okazał się za słaby, natomiast w Toruniu zawaliłem matematykę i fizykę na egzaminie ( ja jeszcze jestem z tych czasów poprzedniego systemu edukacyjnego ). Generalnie pozostało mi albo iść na prywatną, albo nie studiować w ogóle ( wojsko mi nie groziło i tak ). Poszedłem na prywatną, bo jak to się mówi "papier musi być". Studia inżynierskie w Radomiu, 3-letnie. Ponieważ studia płatne, to wypadało iść do pracy. Na dzienne poszedłem, ale na prywatnych można było się obijać i zjawiać jak czas pozwoli, więc pracować zacząłem. Od razu w IT ( trochę też na początku dla uczelni popracowałem ), najpierw małe aplikacje dla jednej firmy, później jako admin/programista w innej firmie, a jeszcze później w firmie, która wyznaczyła dalszy kierunek mojego rozwoju zawodowego, związanymi z branżą gier. Później poszedłem na uzupełniające, wpłaciłem wpisowe, ale zrezygnowałem po pierwszym wykładzie, jak na fizyce o budowie druta ( i dowcipasek o ciągnięciu też ) wykładał dziadek jakiś.Tyle historii, a teraz konkrety.

a) Gdybym dostał się na uczelnię państwową, to zmarnował bym od 3,5 ( Olsztyn ) do 5 ( Toruń, Bydgoszcz ) lat prawdopodobnie. Wyszedłbym z tytułem licencjata lub magistra, ale jaka byłaby przyszłość - teraz nie jestem w stanie ocenić.

b) Zawaliłem egzaminy z matematyki, fizyki oraz angielskiego. Jak na ironię, angielskiego używam na co dzień, matematyka i fizyka stanowią rdzeń mojej pracy, nie teoretyczna, ale praktyczna, bez której ani rusz.

c) Studia prywatne, papier praktycznie nic nie znaczy. Sporo pieniędzy utopiłem, uczelnia do najtańszych nie należała, ale miałem czas na rozwój zawodowy. Było więc chyba warto.

d) Studia jeśli chodzi o wiedzę nie dały mi zupełnie nic. Dały za to możliwość zdobywania doświadczenia w zawodzie, a i łatwiej się było zatrudnić, bo za studenta ZUS'u płacić nie trzeba było, więc ani jednego dnia od pierwszego semestru nie pozostałem bezrobotny ;).

Do studiowania trzeba dojrzeć, chcieć i mieć rozeznanie w rynku pracy teraz i w przyszłości. Wiedzieć czego się chce. Studiowanie bez jednoczesnej pracy - tego jakoś nie widzę, przynajmniej w mojej branży. Wiem, że są zawody, gdzie głównie studia się liczą, jednak rynek pracy jest brutalny i chyba zaczyna bardziej doświadczenie cenić niż to jaką uczelnię się skończyło.

Miałem już kończyć, ale jeszcze jedna historia z życia własnego mi się przypomniała. Sam przeprowadzałem niegdyś rekrutację na dewelopera gier J2ME. Otóż od razu zaznaczyłem, że dyplom nie pomoże ( mieliśmy takiego delikwenta, co to się domagał wręcz przyjęcia za dyplom - od tego czasu właśnie kazałem chować dyplomy ). Ważne było tylko to czy i jak kandydat wykonał jakąś prostą pracę testową. Na kilkunastu kandydatów ( z czego 90% to absolwenci, których jedynym doświadczeniem było napisanie kolokwium bądź egzaminu z C++ ) dostał się jeden gość. Studia jakieś ekonomiczne zrobił, ale był pasjonatem programowania gier i jako jedyny się nadawał. Javę słabo znał, ale widać w nim było potencjał. Szybko sie nauczył i awansował też. Za to absolwenta jednego długo jeszcze wspominaliśmy. Zadał mu kolega pytanie:
- W jakim środowisku pan pracuje najczęściej?
- Aaa.eee.. nie wiem, kolega mi jakieś instalował...


Uff.. ale się rozpisałem

Oczywiście nie chcę przez to wszystko powiedzieć, że studia są niepotrzebne. Ja bym raczej był za zmianą priorytetów, by nie studiować by zdobyć pracę, ale zdobyć pracę, by wiedzieć co studiować i jak poszerzyć swoją wiedzę.

Mam nadzieję, że nikogo nie uśpiłem tymi wypocinami

--

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
luggage - Superbojownik · przed dinozaurami
:salival - "Studiowanie bez jednoczesnej pracy - tego jakoś nie widzę, przynajmniej w mojej branży" - pozwolę sobie nie do końca się zgodzić, a na dowód przytoczę własną historię.
Skończyłem 5-letnie studia informatyczne, dzienne, na uczelni państwowej. Studia nie były proste, łatwe i przyjemne, w czasie pierwszych trzech lat było tyle zajęć i zadań do wykonania, że na pracę zarobkową poza studiami stać było albo osoby wybitne, albo bardzo zdesperowane (no, chyba że ktoś miał ochotę robić każdy rok po 2 razy). Na czwartym roku zrobiło się trochę luźniej, zacząłem pracować trochę aby dorobić, trochę z ciekawości. Praca pod względem umiejętności nie dała mi tak naprawdę nic nowego, wykorzystywałem tylko to, czego nauczyłem się albo w ramach studiów, albo przy ich okazji. A na studiach wcale nie byłem orłem: poprawki to standard, warunki też się zdarzały, propozycję pozostania na doktoranckich po studiach potraktowałem jako nobilitację.
Obecnie, mimo iż pracuję głównie jako administrator, widzę siebie przede wszystkim jako programistę. Co mi dały studia? Patrząc wstecz uważam, że nie był to czas stracony: zetknąłem się z kilkunastoma środowiskami programowania, różnymi technikami i aspektami związanymi z całym procesem tworzenia oprogramowania, w różnych zastosowaniach - od programowania mikrokontrolerów do zaawansowanych aplikacji internetowych. Większości z tych rzeczy, ucząc się np. tylko w jednym wybranym środowisku, nigdy bym nie poznał, bo nawet bym nie wiedział że istnieją. Uważam, że dzięki temu potrafię spojrzeć trochę szerzej na problem niż ktoś, kto rozwija się w wąskiej działce, pomimo iż na jego polu jestem daleko za nim. Nie twierdzę, że wszystko co usiłowano mi wpoić na studiach, jest przydatne - znalazłoby się pewnie sporo elementów do pominięcia. Ale nie uważam, że studiując straciłem czas. Zdarzyło mi się być później jednym z prowadzących proces rekrutacji do firmy programistycznej - dyplom nie był brany pod uwagę i, pomimo iż docelowe środowisko programowania było sprecyzowane, najlepsze oceny uzyskali w rekrutacji studenci ostatnich lat lub absolwenci studiów informatycznych, głównie ze względu na lepszą orientację w szeroko pojętym programowaniu.

--
+++ Divide By Cucumber Error. Please Reinstall Universe And Reboot +++

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
a bo to cały ten system jest o kant d.. roztrząść.
po pierwsze brak systemu edukacji, który by pozwalał ukierunkować się młodemu człowiekowi. musi umieć wszystko i już. licea profilowane to mit, bo i tak ten nieszczęśnik na mat -fizie ma tyle samo polskiego i historii co ci na tzw. humanie. nie rozwija się w młodzieży zainteresowań i nie rozwija ich talentów we właściwym kierunku. ciągle obserwuję równanie w dół i przycinanie skrzydeł.

a druga kwestia to, to nieszczęsne wojsko i powszechny pobór. przykład z życia. mój prywatny mąż ukończywszy naukę w technikum założył drobną firmę wytwórczą, bo zna sie na mechanice, spawaniu itp. firma sobie dobrze funkcjonowała i rozwijała się w pożądanym kierunku, ale co to, pewnego dnia listonosz przynosi pismo z WKU. "musimy pana powołać do służby krajowi" "ależ panowie ja mam firmę, klientów kredyty" "ch... nas to obchodzi". interesował ich kredyt, który uratował tyłek męża do września, a potem studia. oczywiście prywatna uczelnia i mało wymagający kierunek. skończył, papier ma, a że mu potrzebny tylko po to, żeby mu rezerwę wbili. ilu jest takich na uczelniach nie wiem, ale oceniam patrząc na grupę wykładową męża że ok 50% i po co nam tacy mgr.

--
Suwaczek z babyboom.pl

tessa
tessa - Superbojowniczka · przed dinozaurami
Może i obecny system o kanty potrzaskać można wszelakie... ale ja wam go zazdroszczę...

Sama studiowałam 5 lat. Miałam nie jakieś konkursy świadectw, tylko uczciwe egzaminy, ustne i pisemne z przedmiotów wymaganych normalnie na maturach, a także praktyczne z tzw. przedmiotów dodatkowych czyli plastyki i muzyki.

Gdzieś na trzecim roku straciłam motywację do wybranego z serca zawodu, ale co było robić : studiowałam dalej, a motywacja spadała,... dalej...
Efekt : uzyskane tzw. absolutorium i połowa pracy magisterskiej leżąca sobie w szafie - na pamiątkę..

Jakie mam dzisiaj wykształcenie po tych 5 latach ?
OGÓLNE !!! No ewentualnie mogę wpisać wyższe niepełne...
Dzisiaj byłoby inaczej - po 3 latach musiałabym obronić pracę licencjacką i pewnie bym ja obroniła. A potem mogłabym a/ dać sobie spokój z dalsza edukacją, na zawsze lub na jakiś czas b/ zmienić kierunek na tym samym wydziale,zaraz lub za jakiś czas c/ zacząć od nowa gdzie indziej... zaraz lub za jakiś czas...

A teraz co mam ?
Nic - maturę i lekkie poczucie krzywdy pomieszane z poczuciem niedopełnionego obowiązku.
Doceńcie co macie.

areczq
dziękuję. O tego typu odpowiedź mi chodziło

alkimia
alkimia - Superbojowniczka · przed dinozaurami
Czytając Wasze wypowiedzi mam mieszane uczucia co do ogólnej opinii na temat studiowania.
Mogę się w takim razie pochwalić, że jestem cholerną szczęściarą, bo studiuję (ostatni rok geografii) to co jest moją pasją, życiem i nie wyobrażam sobie inaczej.
Zacznę od tego, że tuż po maturze nie wiedziałam co chcę studiować, wiedziałam tylko, że bardzo chcę. Złożyłam papiery na 2 zupełnie różne kierunki: geologię i (o zgrozo!) filozofię.. Na geologię nie dostałam się ze względu na konkurs świadectw (z moją 2 na maturze z geografii niewiele mogłam zdziałać), powiedziałabym, że to zasługa moich nauczycieli. Na egzamin z filozofii pojechałam, ale nie weszłam do sali (zobaczyłam oczekujący tłum z rozłożonymi książkami, tak na oko po 1000 stron i doznałam olśnienia, że jestem w złym miejscu i czasie). Jednym słowem, nie dostałam się nigdzie. Jako, że jestem osobą może nieco zbyt ambitną, był to dla mnie osobisty dramat. Jako środek zastępczy wybrałam jakieś studium turystyki, z którego zrezygnowałam, bo okazało się, że nic nowego mnie tam nie uczą. Po pół roku spotkałam się z przyjaciółką z podstawówki, która powiedziała mi, że studiuje geografię. Muszę w tym miejscu zaznaczyć, że geografia zawsze była moim ulubionym przedmiotem i zawsze byłam z niej dobra, jednak nauczyciele w liceum skutecznie przekonali mnie, że powinnam dać sobie z nią spokój (2 na świadectwie końcowym i maturze). Kiedy tak słuchałam opowieści koleżanki, zdałam sobie sprawę, że to jest właśnie TO, że jeśli nie geografia to nic. Zaczęłam przygotowywać się do egzaminu. Idąc na niego czułam, że musi być dobrze. Zdałam na 4,5. Wiedziałam, że rok temu przyjmowali od 4,0 i czułam się dziwnie pewnie, że mam indeks. Nie pomyliłam się, bo po pewnym czasie dostałam list z uczelni z gratulacjami i wezwaniem do podpisania listy studentów. I w tym momencie znowu muszę zaznaczyć, że.. lubiłam geografię. Studiowanie geografii bardzo różni się od geografii szkolnej, czego jeszcze wtedy nie wiedziałam. Uczyłam się różnych przedmiotów, trudniejszych, łatwiejszych, ciekawszych, nudniejszych i muszę powiedzieć, że niczego nie żałuję! Nie mam takiego poczucia jak większość z Was, że uczyłam się czegoś "na marne". Skąd mogę wiedzieć co przyda mi się za rok, pięć czy dwadzieścia pięć lat? Skąd w ogóle podejście, że uczyć trzeba się tylko tego co się przyda? Dlaczego nie można uczyć się czegoś dla samej idei, żeby wiedzieć? Każdy z przedmiotów, które miałam lubiłam. Mniej lub bardziej, ale lubiłam, a co za tym idzie interesowały mnie. Uważam, że człowiek powinien być wszechstronnie wykształcony w danej dziedzinie. Tylko wtedy będzie rozumiał i potrafił wyjaśnić zaistniały problem czy sytuację. Druga sprawa jest taka, że studia rozwijają nie tylko pod względem edukacyjnym. Człowiek uczy się pewnych zachowań, czy norm społecznych. Dlatego myślę, że powinno się studiować, nawet jeśli ktoś "nie widzi w tym pożytku" (bardzo nie podoba mi się takie określenie). Znam wiele osób, którym studia, o których powiedzielibyście byle jakie, "wyszły na dobre". I jeszcze ostatnia kwestia, o której wspomniała :myszkak. Polskie licea czy gimnazja "podcinają skrzydła" właśnie tym co zdolniejszym uczniom. Nie twierdzę, że byłam "tą zdolniejszą", ale tu znowu mój osobisty przykład. Na maturze z geografii miałam 2. Na dyplomie licencjata geografii mam 5. Magister zapowiada się podobnie, a w planach może będzie coś jeszcze..

Pieter_ka
Jako student wciąż pierwszego roku (kampania wrześniowa) mogę powiedzieć tyle - studiować nie powinien każdy, bo już w tej chwili brakuje ludzi do prostych prac, murarz nie musi mieć inżyniera, on musi umieć równo cegły kłaść i wystarczy mu do tego technikum. Jednak obecnie większość uległa likwidacji i przekształciła sie w licea profilowane, które ani nie uczą zawodu, ani nie przygotowują do matury - czyli całkowity absurd szkolnictwa. Sam skończyłem liceum ogólnokształcące z dość porządnymi wynikami, po czym poszedłem na budownictwo i tu okazuje się że osoba po technikum budowlanym, wcale nie wybitna, jest dużo lepiej przygotowana do tych studiów. Dużo studentów to ucikienierzy przed WKU. Ale wracając do tematu - studia są cholernie ciężkie, stawiają na nieomylność, a także spore wkucie wiadomości o materiałach i co wg. mnie jest najważniejsze - uczą myślenia. Przedmioty typu geodezja każa Ci myśleć, a jednocześnie uczą podstawowej obsługi urządzeń geodezyjnych, na innym przedmiocie nauczyłem się obsługi oprogramowania do tworzenia projektów, którą to od razu wykorzystałem tworząc projekt na inny przedmiot. Studia te są 4 letnie na tytuł inż., zawierają 3miesiące płatnej praktyki. Ważne - płatnej. Po pierwszym roku czuje, że to jest to co chce robić i nie uważam żebym tracił czas, właściwie zasuwam jak głupi i nie widze rzeczy nie potrzebnych, mogę potrzebować każdej z tych nabytych umiejętności. Na tych studiach tworzy się kadrę kierowniczą budów, a jeśli ktoś nie chce być kierownikiem/projektantem lub kimś w tym stylu to sądzę, że się podda po pierwszym roku, bo tu nikt nie luzuje, w końcu od mojej przyszłej roboty może zależeć życie wielu ludzi. A to wszystko chyba przez tą strone i Lansky'ego ;)

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
ja mam szczęście studiować na dziale, który otwiera może wiele drzwi. czy na pewno, nie wiem. to projektowanie wnętrz. właściwie mieści się to w kategorii"projektowanie", co uwielbiam (tj tworzyć), więc "studia" traktuję raczej jako kolejne narzędzie do pracy. szczęśliwie dla mnie jest to też dział, jakby nie patzreć artystyczny, gdzie liczy się praca a nie papierki, moim zdaniem... tu potrzebne jedynie jako ukazanie, że jakąś wiedzę w danej dziedzinie sie zdobyło. cóż, to jednak tylko narzędzie, ale denerwujące jest, nie tylko mnie, że potencjalni pracodawcy częściej od portfolio pod uwagę biorą to gdzie się było. a to, że np studiowało się na ASP (i jest się marnym uczniem) jest ważniejsze od tego, jakie się ma przygotowanie fachowe i jakie prace (mimo niespecjalnej szkoły) to już inna kwestia. to ponoc sie zmienia, ale słyszę to od ludzi, powiedzmy szczerze, nie w temacie.
zatem jak odpowiedzieć na tezę...
ciężko. bo właściwie przy obecnym systemie powinno się już w wieku lilku lat wiedzieć co sie będzie chciało robić. kiedys robiono w szkole testy psychologiczne i wyszło mi, ze będę chirurgiem (:|), a chyba prędzej zostanę grafikiem komputerowym... ale coś w tym jest - jedno i drugie łączy precyzja.
jak wiadmo jednak kilkulatkowi ciężko podjąć sensowną decyzję, a te najczęściej podejmuje się będąc na skraju początku studiów, zaraz po maturce.
jeśli jest to zawód tzw z angielska freelancerów związanych z grafiką to studia są tylko dodatkiem do formy, bo tu się liczy praktyka, a nie gadane. co innego właśnie filozofia czy prawo (oraz medycyna). te działy wymagają dużej ilości nakładu sił kujących i ciężko się wycofać... ale jeśli zobaczy się, że cos jest nie tak, wpada się wrutynę to albo pomyśleć, że będzie sie miało frajdę z gadania na rozprawach albo jak będzie do nai przy papierkach i czym prędzej zmienić kierunek... bo nawet jeśli się sobie powie "o kuffa, to nie to, zmarnowałem czas" to czas w pewnym sensie nie został zmarnowany. bowiem żeby do tego dojść, do owej myśli trzeba było "zmęczyć materiał" (if you know what i mean). czyli... trzeba zrobić coś, by wiedzieć, by potem tego nie robić. i tak dobrze, że teraz a nie np za parenaście lat, gdy już się jest w zawodzie i dopada syndrom wypalenia. echte Tragedie...
co tu jeszcze powiedzieć... nic mi więcej do głowy nie przychodzi. doświadczać, doświadczać, testować... ot co.

--
404 - Error: no signature found. Please contact to the operator or format your C: drive.

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
popieram wszystkimi kończynami to, co napisał Pieter. Rzeczywiście rzemieślników u nas brak. Ale w temacie studiów: - po pięciu latach wpajania mi idealizmu, twierdzenia że jestem niczym bóg, ze mam misję tworzenia i ine tego typu pierdoły... poszłam do pracy. I nagle okazało się, ze to co zdobylam przez te lata, to znajomi. Studia a praca to dwa rózne światy. Jestem architektem, to czego nas uczyli, większość z nas musiała juz mieć to we krwii, bo estetyki nie da się, moim zdaniem, nauczyć. To co robię w pracy to 10% praca twórcza a 90% to walka z procedurami administracyjnymi. W programie zajęć miałam jakieś 3h o prawie pracy i siakieś olane przez wykładowców zajęcia o zagospodarowaniu przestrzennym. Kompletny rozdźwięk pomiędzy tym czego uczą, a tym co w pracy się przydaje - dramat. Mało tego, w tej chwili podstawą jest znajomość programów komputerowych typu CAD. Mimo dwóch pracowni komputerowych, to co potrafię, to tylko i wyłącznie moja własna potrzeba nauki tych programów. Zaliczenie laboratorium CAD dostawali ludzie, ktorzy nie wiedzieli gdzie się wkłada dyskietkę z kupionym projektem do komputera !! Tyle mojego, że robię to co lubię i jest to coś czego się uczyłam i co było moim marzeniem, dzięki ludziom którzy cierpliwie przetrwali moje dostosowanie sie do realiów. I tego wszystkim życzę z całrgo serca

brak avatara
Nie do konca zgodze sie ze stwierdzeniem, ze "wystarczy byc dobrym i miec pasje, studia sa niepotrzebne".

Mozemy tak sobie mowic o dziennikarzach czy managerach, bo tu licza sie przede wszystkim predyspozycje i umiejetnosci.


Ale domoroslemu lekarzowi nie dam sobie nerki wyciac, a biologowi-pasjonatowi ktory poczytuje sobie swiat nauki na kanapie, nikt nie da w lape labolatorium zeby sobie szczepionki opracowywal wedle wlasnego uznania.

Owszem, TEORETYCZNIE mozna te zawody opanowac w domu, ale kto bedzie miec tyle samozaparcia, zeby spedzic nad nauka tyle czasu, ile wymaga od niego uczelnia?

nereis
nereis - Superbojowniczka · przed dinozaurami
:radnor popieram twoją wypowiedź. Weterynaria, medycyna, biochemia, bitechnologia czy chociaż by wyżej wymieniona geografia. to studia na specjalistę. By być specjalistą w tych dziedzinach trzeba się kształcić, i to nawet same studia nie wystarczą. A te kierunki wybrane są z pełną świadomością. Z marszu nikogo nie przyjmą.
Z wykształcenia jestem biologiem molekularnym, fascynowałam się biochemią, a praca cóż odrobinę inna-> w laboratorium ale już bardziej związana z chemią. Niestaty okazało się że mój mgr to za mało. Niedawno skończyłam studia podyplomowe, bardzo specjalistyczne (pracę swoją potrafię wykonywać), ale kolejny papierek do jakiegokolwiek awansu jest niezbędny.

Teraz mężczyźni mogą się usmiechnąć, bo jeśli wszystko pójdzie dobrze to służba będzie tylko zawodowa i wymówka płaskostopia nie bedzię potrzebna

--
Kocham audiobooki :hot

szybki_kazio
Hmm... Fajne to co piszecie, czasem mądre, czasem mądrzejsze...
Dorzucę swoje dwa grosze. Bo za mało to będzie, by nazwać je trzema.

Na studia poszedłem bo głupio było z tak dobrymi ocenami na studia nie iść. Informatykę wybrałem nie wiem czemu - komuterów staram się unikać, ale coś zaprogramować umiem. W środowisku, które sam sobie potrafię zainstalować Dostałem się z tzw. palcem w d... i przynajmniej miałem 4 miechy wakacji. Po drodze była jeszcze mała próba do łódzkiej PWSFTviT, ale raczej w ramach zabawy. I tak nieudana.

Przez te (już) 4 lata pracowałem sobie dorywczo w różnych miejscach, o różnej porze, za różne pieniądze. Nigdy na pełny etat, często w wakacje. Zajęcia te były mniej lub bardziej ciekawe, ale raczej nie dla mnie na tzw. 'dłuższą metę'.

Na 4tym roku wyjechałem za granicę na wymianę i tu mnie się oczy otwarły. Nie daltego, że też parę kolejnych miejsc pracy się znalazło. Poznałem masę ludzi, z których każdy ma swój sposób na życie. Jeden z tych sposobów mi sięnawet spodobał, udzielił. Teraz tylko czekam na koniec praktyk (za granicą, a jak!), płatnych lepiej niż robota mojego brata po 4 latach na tym samym stołku. Po praktykach ostatni rok i upragniony 'mgr inż'.

A jak już to będzie z głowy to jadę dalej, w świat. Nie po to, by szukać lepszych zarobków. Po to by robić to co lubie - oglądać świat, poznawać ludzi. Gdyby ktoś mi jeszcze za to płacił, to cud malina. Jak nie, to od czasu do czasu na parę miesięcy przystanę, porobię, zaoszczędzę i potem znowu w drogę. Byle dalej.

Gdyby nie studia, nigdy nie poznałbym ludzi, któych poznałem i których obecność w moim życiu jakoś mnie ukształtowała. Teraz mam plus minus obrany kierunek na to co chcę robić i bardzo jestem z tego zadowolony. Akurat najmniej mam ochotę pracować, ale bez tego będzie ciężko o cokolwiek. A z dostaniem pracy jakoś nigdy jeszcze nie miałem problemu i oby tak dalej (choć przyjdą pewnie i chude czasy). Tymczasem zaś chcę wykorzystać możliwości, jakie są dookoła. Gdyby nie parę osób, nie byłbym ich nawet świadom. I tą świadomość właśnie zawdzięczam poniekąd studiom. Tyle, że nie nauce, a ludziom w tym czasie spotkanym.

A co by było, gdybym na studia nie poszedł?
Salomon nie jestem, żeby wiedzieć. Pewnie też byłbym zadowolony, jeżdżąc teraz być może rowerem po świecie.

Tak czy inaczej dla mnie studia były, są i zapewne zawsze będą słusznym wyborem. Bo pamiętajcie, że to nie tylko wykłady i laborki.

--
dzięki

PietroBosman
:radnor a czym różni się biolog pasjonat opracowujący nową szczepionkę "według własnego uznania" od gościa pracującego w państwowym laboratorium?
Według mnie zły przykład podałeś.

"Liczy się papier" ot i cała tajemnica.
A że się liczy to i mnoży się masę różnych "ciekawych" kierunków.

--
Always look on the bright side of life!

nereis
nereis - Superbojowniczka · przed dinozaurami
:PietroBosman czytanie świata nauki a techniczna znajomość sprzętu laboratoryjnego, lub po prostu umiejętność obsługi najzwyklejszej pipety to dwie inne sprawy.
Pomieszczenia laboratoryjne pełne są sprzętu wysoko wyspecjalizowanego.
Np. ostatnio robiąc studia podyplomowe miałam je w systemie czterech całotygodniowych zjazdów właśnie po to by zapoznać się ze sprzętem by uczyć się jego obsługi. Programów sterujących.
A Świat Nauki, Fokus, czy inne gazety to pisma popularnonaukowe nie techniczne.

--
Kocham audiobooki :hot

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
bialix - Superbojownik · przed dinozaurami
Moje studia (Historia, UŚ, III rok, dzienne) są takie, że tylko o du*ę rozbić papier. Mogę go sobie najwyżej powiesić w kiblu. Ale nie żal mi dwóch lat tam spędzonych. Poznałem fajnych ludzi, pobawiłem się, jeszcze wielu poznam i więcej się zabawię. W moim zawodzie jest zasada "Doktorat albo śmierć". Wybieram bramkę numer trzy i pracę niezwiązaną z zawodem, chyba, że się gdzieś cudem wkręcę. Zasadniczo wiem wszystko o niczym, robiłem najróżniejsze rzeczy, teraz zaczynam robotę w banku, a zatem, gdzie tu problem. Po mojemu, chodzi o to, żeby umieć się odnaleźć w życiu i robić to co się umie najlepiej w miarę możliwości. Albo po prostu umieć sobie poradzić. I tyle. A to naprawdę, nie jest takie trudne.

Lubię historię i dlatego głównie ją studiuję. Za miernotę się nie uważam, po prostu się nie przykładam, wot, tyle, coby zdać. Zgłębiam w niej to, co mnie najbardziej interesuje. Do wojska iść nie zamierzam, za granicę można wyjechać zawsze, rodziny nie mam, więc korzystam z młodości, która mi jeszcze została ;)

Wasze zdrowie!

--
:]

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
porshe - Konsultant Krajowy · przed dinozaurami
a ja studiuję medycynę, już piąty rok na wydziale. (o kurcze, właśnie spojrzałem na datę ostatniego postu), czyli prawie kończę.

Z perspektywy czytając wypowiedzi mogę stwierdzić, że wiele się we mnie zmieniło od czasu, gdy zaczynałem. Jest tak, jak napisano - na niektóre kierunki z marszu nie przyjmują i widać to bardzo wyraźnie niestety. Szukam, szukałem i dalej będę szukał znajomych po innych kierunkach studiów, bo są to ciekawi ludzie po prostu.

Co się we mnie przez te wszystkie lata zmieniło? Na pewno poczucie satysfakcji, że studiuję to co studiuję, że moje środowisko i praca jest ludziom potrzebna. Dodam, że za moich studiów wiele było strajków i protestów w służbie zdrowia. Teraz troszkę przycichło bo prawa rynku dały o sobie znać - brakuje lekarzy, naprawdę brakuje lekarzy, o czym mało osób wie, lub zdaje sobie z tego sprawę.

Opinia publiczna, głównie dzięki telewizji i prasie, zmieniła zdanie o lekarzach. To już nie są 'inni ludzie' dla reszty społeczeństwa, wielu widziałoby w nas obecnie zniewolonych pracowników dostępnych na każde skinienie palca. I tu, o dziwo, pojawia się uczucie satysfakcji. Z jednej strony fakt, że NARESZCIE mogę odmówić leczenia osobie, która ewidentnie ma do mnie problem, z drugiej fakt, że ludzie tak mało wiedzą o realiach tego zawodu.

Czy żałuję? Nie, stanowczo nie. Fakt, studia to nie są przelewki, rzeczywiście mam dużo więcej nauki niż koledzy/koleżanki z innych lat. Co nie zmnienia faktu, że dalej idę w zaparte i wiem, że coś z tego będę miał.

Tu dochodzimy do drugiej życiowej prawdy. Co mi dadzą studia? Mi dadzą dużo. Nie tylko 'papier', bo jakiś trzeba mieć. Dadzą mi umiejętności, których nie nabyłbym ucząc się w domu. Dadzą mi godne życie za godziwe pieniądze. Może nie od razu, ale na pewno nie będę 'z biednego' społeczeństwa. Nie lubię się wyróżniać, chwalić ile to kasy nie zarabiam itd. ale jedno jest pewne - studia zapewnią mi godziwe życie. W przeciwieństwie do większości ludzi w Polsce dadzą mi pracę w zawodzie. To nie tak, że chcę być tylko łapiduchem. Marzy mi się jakieś malutkie, istotne odkrycie. Chciałbym zostać profesorem. Ale takim z prawdziwego zdarzenia. Takim, którego studenci kochają za jasno przedstawiony temat, na którego wykłady będą przychodzić tłumy. Podobnie z pacjentami. Chciałbym, by moja reputacja była tak dobra, bym zawsze miał sporo klientów. W miarę możliwości zadowolonych klientów. Najbardziej w świecie boję się błędu medycznego lub co gorsza utraty zaufania pacjentów.

Dlatego studia to dla mnie jedynie początek 'kariery'. Wiem, że dobrze wybrałem i wiem, że robię to co lubię. Wiem, że jestem w tym dobry. Mam świadomość, że odbieram dużo lepsze wykształcenie od kolegów i koleżanek z innych kierunków (bez urazy), mam w końcu świadomość, że nie będę biedny.

Ale to nie tak, że sobie na to nie zapracowałem. Do wszystkiego trzeba dojść małymi kroczkami i wielkimi wyrzeczeniami.
Patrzę na siebie i widzę osobę, która nie ma czasu na dziewczynę (a jeśli już to tylko z medycznej, bo inne kierunki po prostu nam nie 'wychodzą' - zarówno mnie jak i kolegom). Patrzę na siebie i widzę osobę, która lubi sporty, ale musi siedzeć przed książkami/komputerem prawie cały dzień wskutek tego nie ma kondycji. Patrzę na siebie i widzę, że nie mam na razie nic. Samochodu, pracy, żony. To wielkie poświęcenia. Większość znajomych ma jeszcze gorzej, bo są na garnuszku rodziców, ja na szczęście nie. Mam nadzieję, że kiedyś na wszystko znajdę czas. Na pewno nie w Polsce, dlatego zaraz po studiach jadę do norwegii na staż. Myślę, że to dobry pomysł. Kasa od razu jest większa, więcej wolnego czasu (w Polsce trzeba pracować 72h, w norwegii zaledwie 38 tygodniowo). To znacząca różnica. Ma się o wiele więcej wolnego czasu.

Nawet na studiach zdarzają się tygodnie, gdzie 'pracy' poświęca się obecnie prawie 100h tygodniowo. To nie żart. Mamy takie statystyki dodawane do 'planu lekcji'. Brzmi to śmiesznie, bo zostają niecałe dwie doby z tygodnia na wszystko inne. Jak tu żyć, jak tu zakładać rodzinę, jak tu poznać dziewczynę.

Kilku desperatów 'złapało się' na dziecko. Byli naprawdę w ciężkiej sytuacji - wiedzieli, że po studiach brak perspektyw wyjazdu zmusi ich do ciągłego życia w szpitalu. Dlatego szybciutko, jeszcze teraz na studiach, zakładają rodziny. Może to dobrze, może to źle. Przyznaję, że i ja chciałbym mieć już potomka, ale nie takim kosztem (rezygnacja z wyjazdu zagranicznego, dodatkowe dyżury w pracy, żeby starczyło na utrzymanie rodziny, matka z dzieckiem w domu bo nie ma kasy na opiekunke). To naprawdę boli i moim zdaniem ludzie, którzy mają dużo wolnego czasu na studiach po prostu nie wiedzą, co mają. Mogą żyć pełnią życia, mogą cieszyć się z spędzonych razem chwil z dziewczyną/narzeczoną/żoną. To dużo. Bardzo dużo.

Jak napisałem - nie żałuję. Nikt nie powiedział, że na tych studiach będą same przyjemności. Ale nikt nie uprzedził, że nie będzie żadnych. Co mi po tych pustych, dwutygodniowych znajomościach zakończonych seksem (o tak, niestety kobieciarz ze mnie, ale nie kolekcjoner, zawsze to kobieta ciągnie mnie do łóżka). Związki bez przyszłości szybko się nudzą. Naprawdę szybko. A na prawdziwy związek to jednak trzeba mieć naprawdę dużo czasu.

Pozdrawiam wszystkich

--
uwaga, gryzę

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
Często się tak zdarza... niestety wybierając kierunek studiow po pierwsze niekoniecznie jestesmy przekonani co chcemy zrobic, a po drugie nigdy nie ma pewnosci czy w swoim zawodzie dostaniemy prace...czasem koniecznosc zarabiania pieniedzy powoduje, ze musimy podjac prace w zawodzie niekoniecznie zwiazanym ze swoim wyksztalceniem. Studia trwaja 5 lat, to bardzo dlugi okres czasu, przez który wszystko może się zmienić – zarówno rynek pracy jak i nasze podejście do zycia.
Forum > Inteligentna jazda > Studia studiami, a życie i tak wszystko weryfikuje.
Aby pisać na forum zaloguj się lub zarejestruj