< > wszystkie blogi

Legalna Blondynka

rzeczy ważne, a czasem takie tam... popierdółki...

Kochać to nie znaczy zawsze to samo...

24 maja 2012
O tym jak to "narzeczona" musiała się puścić na boku, bo tak jej podpowiadał instynkt samozachowawczy... i inne myśli nieuczesane na temat kończących się związków...
Niedawno usłyszałam od znajomego historię ostatniej jego miłości. Pokrótce: poznał kobitę, wszystko pięknie się układało, ale panna płakała mu, że za mało czasu spędzają razem. Tu trzeba nadmienić, że kobieta z dziećmi, jeszcze w związku małżeńskim (podobno sprawa rozwodowa w toku) mieszka z mężem. No i beczy, beczy, że on nie zapoznał jej jeszcze ze swoją rodziną, że jej nie kocha i blablabla... facet się wkurzył i powiedział, że jak ma pierdolić takie głupoty to lepiej niech się nie odzywa. Zadzwonił po tygodniu. Płakała że go kocha i że zawsze będzie go kochać, że tylko przespała się z kimś innym, żeby nie mogła do niego wrócić bo za bardzo tęskni, i że wie, że to było jedyne dla niej wyjście z sytuacji i że to jego wina, bo ją do tego zmusił! Jaka kurwa jego wina? Na siłę wepchnął ją komuś do łóżka? No na Allacha!! Co za bzdura!! Kompletny egoizm - czyścić sobie sumienie czyimś kosztem? I teraz gościu zastanawiał się czy dać jej szansę... Przecież to niemożliwe jest, żeby ludzie byli tacy głupi. W tym przypadku on. O niej nie wspomnę!!! Przypomina mi się powiedzenie, które usłyszałam od mojego wielkiej mądrości męża, że baba jest jak małpa: nie puści jednej gałęzi dopóki nie złapie drugiej... Na moje oko panna już miała kogoś innego upatrzonego i zrobiła to co chciała - pieprznęła się z nim i cześć jak czapka. Ale żeby nie wyjść na zwykłą kurwę, co to faceta zdradziła, wymyśliła sobie bajeczkę o tym, że to wszystko jego wina. Często słyszę różne bzdury typu: - odchodzę, bo to nie ma sensu - odchodzę, bo o mnie nie walczysz - odchodzę, bo nie zapewniasz mi standardu na jakim chcę żyć - odchodzę, bo się o mnie za bardzo troszczysz - odchodzę, bo czuję się jak pies na łańcuchu - odchodzę, bo nie pozwalasz mi się realizować Czy do każdego odejścia musi być jakiś powód. Czy ktoś kto wymyśla takie "powodowe" bajeczki nie ma problemu z zerknięciem sobie potem w lusterko? Przecież pierdolenie, że nie mogę z tobą być bo się z kimś innym bzykałam/eś jest bez sensu! Jak się ma takie podejście do sprawy to proponowałabym jakąś dobrą kozetkę. No chyba, że jest to tylko podświadomym ściąganiem z siebie winy i obarczanie nią drugiej osoby, a to już podchodzi pod szantaż emocjonalny i jest niehumanitarne. Trzeba sobie zdać z tego sprawę i zacząć terapię, albo zastosować inne leczenie: picie. Bo picie jest dobre na wszystko, a najlepsze na to, żeby popsuć coś co jest fajne. Picie jest nieszkodliwe, dopóki nie wpływa destrukcyjnie na innych i na ich samopoczucie, tak mi tłumaczy to mój wielkiej dobroci mąż, kiedy podstawia mi pod nos kolejnego sześciopaka strong. Myślę sobie, że może to też być jakiś akt samoobrony, wygląda mi to na takie... odganianie od siebie na siłę drugiej osoby w obawie przed tym, że coś się nie uda, bo już wcześniej kiedyś też się nie udało. A ładnie to tak postrzegać kogoś przez pryzmat innych ludzi? Poznaje się kogoś to na dzień dobry daje się białą, niezapisaną kartkę i jakiś kredyt zaufania. Nie można być do całego świata na nie, bo się człowiek wykończy nerwowo, tak? No ale jak już bardzo musimy to najlepiej od razu się połóżmy do łóżka. Bo jak mam złamać nogę to może wcale nie będę się podnosić... poleżę sę? Tylko co takie życie warte? Czy tak trudno ludziom pojąć, że czasem ktoś kogoś przestaje kochać, miłość się kończy, nie zostaje nawet przyjaźń i wtedy wypadałoby sobie to wprost powiedzieć? Czy tak by nie było uczciwiej? Po co wymyślać jakieś głupoty, sprawiać, że druga strona ma wyrzuty sumienia i popada w depresję? Jaką trzeba być egoistyczną świnią, żeby pozwolić komuś aby wierzył, że to jego wina i się za to obwiniał. Odeszła... bo to zła kobieta była i puściła się za skrzynkę łyskacza! Wrrróć! Najpierw ją kupił za skrzynkę łyskacza. I teraz ten mój znajomy się jeszcze zastanawia czy dać jej szansę, choć wie, że co było nie wróci. No bo przecież po takim przypale nie można człowiekowi zaufać tak z dnia na dzień, tak? Druga historia: ona młoda szalona, on żonaty dzieciaty. Mówiłam od początku: nie właź z kopytami między wódkę a zakąskę, bo to się dobrze nie kończy nigdy. Świadome rozwalanie cudzego związku wcześniej czy później wróci jak bumerang do ciebie i zostanie tylko popiół i łzy. Nie. Dam radę, dla niego wszystko!!! Chcę z nim ślubu. Tu się chwilkę zadumałam, bo ja sobie lubię czasem podumać i już wiedziałam jaki będzie finał tej sprawy, i chciałam tłumaczyć, że jak facet kończy jakiś etap w swoim życiu, w tym przypadku ślub, to niekoniecznie ma chęć pakować się w kolejną papierologię zwaną aktem ślubu. Musi odetchnąć, dojść do siebie. Jeszcze jak się rozwodził jak człowiek to pół biedy, kilka spraw po piętnaście minut i cześć jak czapka! Ale jeśli rozwód był traumatycznym przeżyciem, a takich jest 90% to nie można oczekiwać od człowieka, że z dnia na dzień stanie naprzeciw nowym wyzwaniom z podniesionym czołem, czystym umysłem i odważnym sercem. Facet to nie Sucharek Lwie serce, który jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przenosi się z jednego życia do drugiego. Żyjemy w realu, to nie jakaś pierdolona Nangilima i Nangijala między którymi warczy wściekła smoczyca. No ale dobra, wróćmy do sprawy. Panna owa miała bardzo silne parcie na szkło, gdybym była złośliwa to powiedziałabym, że można by to mierzyć w kiloibiszach na centymetr kwadratowy, ale że złośliwa nie jestem to tego nie powiem. Któregoś dnia do owej kobiety znienacka odezwała się ex-miłość (gość już wcześniej kilka razy ją rzucał). Jak na moje oko to było od razu widać, że chce sobie poruchać. A czego facet nie opowie dziewczynie jak się ma ciśnienie w jajach? No to proste! Wszystko powie. Tak więc powiedział: dobrze, teraz sobie zrobimy dziecko, weźmiemy cywilny a na wiosnę kościelny. Pomyślałam, że to jakiś cholerny żart. Ale okazało się, że nie. Jeszcze tego samego dnia panna spakowała manatki i odeszła od tego, z którym była i dla którego gotowa była zrobić wszystko. No cóż, po udanym seksie okazało się, że miałam rację. Laska przypłaciła to ciężkim załamaniem, ale co dziwniejsze wróciła tam skąd się w takim pośpiechu wyprowadzała i próbowała odzyskać zaufanie. Jakież było jej zdumienie, kiedy okazało się, że same słowa i zapewnienia niewiele dają. Bo na zaufanie to trzeba sobie pracować czasem latami, a stracić je można w minutę. Kiedy to próbowałam wytłumaczyć usłyszałam jakiś stek żali, chorych wyssanych z dupy argumentów o pilnowaniu, kontrolowaniu i innych... i jeszcze o to pretensje, ja tam nie wiem, świętym chyba trzeba być, jak by mnie chłop zdradził to do końca życia by łaził na smyczy... więc wcale się nie dziwię chłopakowi, że na zimne dmuchał. Można by jeszcze pójść na układ: jak się chcesz stukać pobocznie to ok, ale ja też chcę mieć taką swobodę. O i tu zaczynają się schody... no bo jak to tak?! Na taki układ się nie zgadzam. Hehe... przypomina mi się murzynek z powieści Sienkiewicza... wiecie który? Kolejna historia w wielkim skrócie. Było małżeństwo. Coś się popsuło. Zgubiło bezpowrotnie. On powiedział już Cię nie kocham. Odchodzę. Szok, płacz, zgrzytanie zębów, próba naprawienia tego co się popsuło, obietnice, gruszki na wierzbie. Co później wylazło w praniu? Że laska zadziałała dwutorowo: - jeden tor: to próba ocalenia tego co się zepsuło - drugi tor: w międzyczasie już pilnie i z wielką determinacją poszukiwała kolejnego jelenia... Znam jeszcze historię wielkiej miłości, która wciąż trwa. Jednostronna ta miłość i chyba nawet trochę platoniczna, bo facet tak kocha kobitkę, że nawet jej nie bzyka, bo mu jej szkoda. To dopiero tragedia. Zapewnia jej życie na odpowiednim poziomie, przelew co miesiąc na konto, samochodzik, wycieczki na targi, hong-kong i tak dalej... a biedna zuzia zawsze niezadowolona.... bo zawsze się jakaś krzywda w życiu dzieje. A to pan wylał redbulla jak naprawiał samochód. (ja bym się cieszyła, że jeździ zamiast płakać że mokro na podłodze, ale ja to jakaś pojebana jestem) A to jeszcze coś innego. I zawsze kurwa jakiś problem. Pierdolona królewna z drewna... ;> Ale cwane kurwisko, bo doskonale sobie zdaje sprawę z tego co złapała za nogi i doi ile wlezie. Facet to widzi, ale akceptuje. Twierdzi, że czuje się jakby coś dobrego robił dla świata. Popukałam się w czółko i mówię: - Ty! weź zasponsoruj z jedną studnię w Sudanie dla dzieci, które nie mają pitnej wody na co dzień. Na pewno się lepiej poczujesz... Ale nie słucha. Po tych kilku historiach, które mi na szybko wpadły do głowy przy okazji tej pierwszej, znów mogę zacytować mojego wielkiej mądrości męża i pieprznąć morał: Jak facet odchodzi to odchodzi od kogoś. A jak odchodzi kobieta to odchodzi do kogoś. A poza tym jak można ufać czemuś co siedem dni krwawi i nie zdycha? Pocieszam się jednak, po kilku rozmowach z moimi dobrymi koleżankami, że nie każda kobieta ma tak zasrany mózg. Widzę również po sobie, że liczą się dla mnie wartości inne niż kasa, wygoda i luksus i luz. I to mnie pociesza. Ale zaraz potem jak siedzę z kumplami przy wódce czy gadam z kimś nowo poznanym na gg i słyszę/czytam: ale się z tobą zajebiście gada, zupełnie jak nie z babą! To się zastanawiam: o co kaman? Baba z jajami? Niby nowy a już wymierający gatunek? No to sobie na koniec posłodziłam intelektualnie. Mój Kur Domowy mówi, że nikt człowieka nie wychwali tak jak ona sam. Więc się chwalę, że mam zdrowe podejście do wielu spraw. Oby takich kobiet się ujawniało jak najwięcej. To pisałam ja: trzecia żona mojego trzeciego męża... To do następnego.
 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi