< > wszystkie blogi

Linkin Park - Meteora (+refleksja muzyczno-społeczna)

4 września 2009
Subiektywny przegląd muzyczny, odcinek 3
Wróciłem z wakacyjnego wyjazdu i tym razem będzie o czymś, co mniej lubię. A może po prostu gorzej mi się kojarzy.

Zespołu Linkin Park, a w szczególności wspomnianej w tytule płyty Meteora słuchałem w zamierzchłych, gimnazjalnych czasach, zanim jeszcze wpadłem na pomysł, żeby kupić sobie "Demon Days", opisywane w poprzedniej notce. Okres był to straszliwy, bo poza LP słuchałem też trochę hip-hopu, techno (no dobra, znawcy zawsze krzyczą, że "to nie jest k**** techno, ale dla mnie to wszystko to jeden kij) i innych rzeczy, których bym teraz nie ruszył. Nawet nie dlatego, że jest bardzo złe. Źle mi się kojarzy po prostu.

LP wydaje mi się teraz zespołem trochę dla 14-15-letnich ziomków, którzy myślą, że słuchają najlepszej muzy pod słońcem. Też trochę taki byłem, choć do ziomalstwa mi brakowało zawsze. Oczywiście to nie wina samego zespołu, ale jednak. Linkin Park to był taki zespół, który się ustawiało na full w słuchawkach, żeby wszyscy słyszeli (ewentualnie jakieś umpa-umpa), a dzieciaki na forach wypisują, że "Linkin Park żondzi". Myślałem, że to już minęło, ale jeszcze jakieś pół roku temu w warszawskim busie grupa podrostków uraczyła mnie Meteorą puszczaną na cały regulator z telefonu. Właśnie tego rodzaju buractwo skłoniło mnie do wyboru tematu tej notki. Czasem takie telefonowe wieśniaki słuchają jeszcze hip-hopu, ale to może temat na inny wpis. Może w tym momencie LP obrywa się trochę niesłusznie, ale moje święte prawo ponarzekać. Kibicuję tym dzieciakom po cichu, że w końcu rozszerzą swe muzyczne horyzonty i zrozumieją, że nie wszyscy mają ochotę poszerzać je razem z nimi.

A jaka jest sama płyta? Bardzo średnia w sumie. Generalnie w większości piosenek mamy ten sam schemat - jakiś wpadający w ucho elektroniczny wstęp, potem zwrotki rapowane przez Mike'a Shinodę, a potem krzyczane/wrzeszczane przez Chestera refreny. Nie ma tu ani wirtuozerii wokalnej, a intrumentalnej tym bardziej. Podobno wynika to z braku umiejętności - ja w to wierzę. Podobno na ostatniej płycie "Minutes to Midnight" jest już lepiej (jakieś solówki się pojawiają niby), ale nie miałem okazji zweryfikować dokładnie. W każdym razie nie ma tu nic, co by uzasadniało zachwyt pewnych nastolatków i dawało powód do dyskusji "co lepsze - Linkin Park czy Limp Bizkit". Ot, klasa wybitnie średnio-słaba.

I na zakończenie - ogólnie nie lubię gloryfikacji średniactwa i dzieciaków wypisujących po różnych miejscach w internecie, że "X ssie, a Y rządzi". Nie lubię popadania w skrajności i staram się to tępić w dyskusjach. Zbyt wiele jest rzeczy naprawdę dobrych i wartych poznania, by męczyć się nad rozstrząsaniem, czy lepszy jest Harry Potter czy Zmierzch, albo czy Linkin Park jest fajniejszy niż Limp Bizkit. Lepiej ten czas spędzić na poznawanie czegoś nowego.

 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Autor
O blogu
  • To będzie blog o tym co lubię - muzyce, filmach, książkach i czasem może o czymś innym. Dokładnie taki, jakich jest na pęczki w internecie. Ale ten będzie mój.
  • Informuj mnie o nowościach na blogu
  • RSS blogu Aluthol
Najnowsze posty
Najpopularniejsze posty

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi