Potrawa (stosunkowo) prosta i pyszna. Przynajmniej mi smakuje na tyle, że gotów jestem poświęcić dolegliwości związane z pieczeniem w przełyku (po ryżu zawsze mam zgagę) dla rozkoszy pochłaniania tego wynalazku.
I znowu będzie przepis z margaryną, jak bowiem powiadał poeta:
"O! o! o! o! piękna dziewczyno!
posmaruj mi plecy margaryną!"
Potrzeba nam:
- ryż, ugotować tyle, ile zjemy - może być gotowany w woreczku, lub tradycyjnie (ja jestem zwolennikiem 2 opcji z całym ezoterycznym know how, polegającym na gotowaniu z dodatkiem soku z cytryny, pakowaniu gorącego gara owiniętego ręcznikiem i workiem foliowym w pościel żeby ryż "doszedł" itd.; ale jak ktoś lubi szybko, to zrobi ryż z woreczka i już)
- rodzynki - tyle ile zjemy (ja biorę ok. pół szklanki)
- okruszki z bułki - tyle ile zjemy, powiedzmy okruchy z jednej dużej bułki, same wnętrzności, czyli bułczana pianka, bez skórki, poszarpana w średniej wielkości okruszki
- margarynka - 1-2 łychy
- cukier - do smaku
Rodzynki płuczemy, po czym zalewamy gorącą wodą, żeby nam ładnie napęczniały.
Ryż gotujemy na sypko (żeby się nam nie kleił, jak się bedzie kleił - trudno i tak się zje...).
Podgrzewamy margarynkę na patelni, dodajemy cukru i okruszków bułkowych, które złocimy uzyskując coś, co może przypominać... skwarki. Uwaga! Nie przypalić!
Wpierdzielamy ugotowany, gorący ryż na miseczki, wypijamy wodę z rodzynek, a rodzynki dodajemy do ryżu, delikatnie mieszamy i po wierzchu polewamy bułkowymi skwarkami z roztopioną margaryną z cukrem.
Zaręczam, że żarcie jest przepyszne! wygląda dość egzotycznie - rzeczywiście napęczniałe rodzynki w bielutkim ryżu mogą przypominać troszkę robaki, do tego konsternację budzą podsmażane okruszki, wyglądające jak słone skwarki, a smakujące jak słodkie grzanki.
Jeśli to jedzonko nie pojawia się u mnie na wigilię, to tak, jak by święta były... bez śniegu. W trakcie roku też przyrządzam sobie tenże specyfik, pomimo wspomnianych na wstępie sensacji przełykowych.
Zatem - warto!
I znowu będzie przepis z margaryną, jak bowiem powiadał poeta:
"O! o! o! o! piękna dziewczyno!
posmaruj mi plecy margaryną!"
Potrzeba nam:
- ryż, ugotować tyle, ile zjemy - może być gotowany w woreczku, lub tradycyjnie (ja jestem zwolennikiem 2 opcji z całym ezoterycznym know how, polegającym na gotowaniu z dodatkiem soku z cytryny, pakowaniu gorącego gara owiniętego ręcznikiem i workiem foliowym w pościel żeby ryż "doszedł" itd.; ale jak ktoś lubi szybko, to zrobi ryż z woreczka i już)
- rodzynki - tyle ile zjemy (ja biorę ok. pół szklanki)
- okruszki z bułki - tyle ile zjemy, powiedzmy okruchy z jednej dużej bułki, same wnętrzności, czyli bułczana pianka, bez skórki, poszarpana w średniej wielkości okruszki
- margarynka - 1-2 łychy
- cukier - do smaku
Rodzynki płuczemy, po czym zalewamy gorącą wodą, żeby nam ładnie napęczniały.
Ryż gotujemy na sypko (żeby się nam nie kleił, jak się bedzie kleił - trudno i tak się zje...).
Podgrzewamy margarynkę na patelni, dodajemy cukru i okruszków bułkowych, które złocimy uzyskując coś, co może przypominać... skwarki. Uwaga! Nie przypalić!
Wpierdzielamy ugotowany, gorący ryż na miseczki, wypijamy wodę z rodzynek, a rodzynki dodajemy do ryżu, delikatnie mieszamy i po wierzchu polewamy bułkowymi skwarkami z roztopioną margaryną z cukrem.
Zaręczam, że żarcie jest przepyszne! wygląda dość egzotycznie - rzeczywiście napęczniałe rodzynki w bielutkim ryżu mogą przypominać troszkę robaki, do tego konsternację budzą podsmażane okruszki, wyglądające jak słone skwarki, a smakujące jak słodkie grzanki.
Jeśli to jedzonko nie pojawia się u mnie na wigilię, to tak, jak by święta były... bez śniegu. W trakcie roku też przyrządzam sobie tenże specyfik, pomimo wspomnianych na wstępie sensacji przełykowych.
Zatem - warto!