<< >> wszystkie blogi

esos's absurdlog

Więcej na: http://30lat.blogspot.com/

Benek.

2014-07-11 08:23:21 · Skomentuj
Nie miała baba problemu, kupiła sobie prosiaka. Nie miałem wystarczająco dużo zmartwień, sprowadziłem do domu Benka. Benek jest jeszcze mały, ma pięć kończyn, nie ma oczu, mieszka na parapecie i dziwnie patrzy w niebo. Nie, Benek nie jest efektem wydymania kosmity ani spółkowania ze spiruliną, Benek jest kwiatkiem. No bo czego może brakować samotnie mieszkającemu facetowi, jak nie kwiatka? No i stoi toto dziadostwo w szklance, moczy dupę w wodzie. I tak patrzę na toto czekając, aż łaskawie korzenia puści albo zdechnie. Ale ani korzenia, ani zgonu... Nawet postawienie zielska w pełnym słońcu średnio pomaga. Może to wina szyb, które są tak ujebane, że czasami ciężko sprawdzić czy jest dzień czy noc? W każdym razie Benek wprowadził się na kwadrat. Jako człek odpowiedzialny, dbający o istoty żywe etc etc pierdu pierdu, szarpnąłem się i wpadłem na pomysł, by zaopatrzyć chwasta w jakąś wyprawkę. Najodpowiedniejsze wydawać by się mogło pół litra i ćwierć kilo śledzia, ale z tego co wiem to kwiatki raczej średnio tolerują wódę, a i śledziem zazwyczaj gardzą. Na co mi samemu pół litra? Pić tego w samotności nie będę, jeszcze Benek to zobaczy i straci cały szacunek do mnie. A śledzie... cóż... A gdybym tak zostawił kilka sztuk przy otwartym oknie, niech się niesie radosny, morski aromat... Może sąsiedzi pomyślą, że już wróciłem z Woodstocku z jakąś nową niewiastą. Mieliby o czym gadać. Więc Benek dostał wyprawkę... Wchodzę do ogrodniczego. Po lewej łopaty, grabie, taczka i betoniarka. A, nie, przepraszam, to nie betoniarka - obchodzę szerokim łukiem ubraną na pomarańczowo miłośniczkę łopat i kieruję się na prawo. Za ladą pamiętającą czasy PRL`u stoi Sympatyczna Pani pamiętająca co najmniej czasy Aleksandra Wielkiego. Przyglądam się chwilę kobiecie upewniając się, że to ekspedientka a nie jakaś wystawowa mumia, a następnie zaczynam przemowę... - dzień dobry, bo widzi pani, dostałem taką szczypo... szczepio... szczap... - szczypkę? - tak! Dostałem szczypkę czegoś na co wołają Beniaminek no i to mi nie zdechło więc chyba muszę to teraz do jakiejś doniczki wsadzić, podlać czy coś. No i chyba potrzebuję doniczki i ziemi i ja wiem... jakiś nawóz do tego? Ślimaka albo dżdżownicę może...? - myślę, że na początek wystarczy mała doniczka i ziemia.. Duża ta szczypka? Jakoś nie lubię, gdy kobieta pyta mnie o rozmiar, szczególnie gdy prawdopodobnie pamięta czasy pierwszych chrześcijan. Na wszelki wypadek odsuwam się kawałek i pokazuję: - o, taka. - no to proponuję taką doniczkę i taką podstawkę i... jaka ma być do tego ziemia? Zerkam na kobietę jak tapir malajski w kręcące się koło fortuny, kompletnie nie wiedząc o co jej chodzi. - no ziemia, jaka ma być - pada ponownie pytanie - kwaśna? zasadowa? z domieszką jakąś? A skąd ja mam kurwa wiedzieć jaka ma być ziemia? Jak dla mnie - niech będzie nawet święta albo i udeptana stopami Egipcjan budujących piramidę, wali mnie to, byle mi zielsko nie zdechło jak już mam się wykosztować krocie na tą całą cholerną wyprawkę. - no wie pani... - próbuję jakoś dojść do porozumienia - no taka do kwiatka, tego Benka... - a no tak, beniaminek, racja mówił pan. Dup! Ląduje mi przed licem woreczek ziemi, doniczka i spodek. Jakaś dziwnie mała ta doniczusia, w 2004 chlaliśmy na Wood spirol z większych pojemników, ale niech będzie. Ja tam się na doniczkach nie znam. - dać panu do tego jakąś odżywkę? - a niech będzie - rzucam ogarniając bezmiar zakupów - jak już szaleję to niech ma to zielsko coś z życia. Jakąś najprostszą w użyciu proszę. - ta będzie najprostsza i najtańsza - stwierdza sprzedawczyni - dwie nakrętki odżywki na litr wody. Płacę prawie 12 zeta, zbieram zakupy, dziękuję, wychodzę. Szukam samochodu, bo oczywiście znów nie pamiętam gdzie zaparkowałem. Zerkam na reklamówkę z zakupami. Pięknie - myślę sobie - trafił mi się kwiatek, który zamiast jak na faceta przystało, chlać czystą, to jakieś drinki z odżywką musi mieć. Niech jeszcze się okaże, że Benek na piwo źle reaguje, to jak wezmę do kibla krzaka zaniosę, jak te liście wykorzystam to nawet w najgorszych wizjach Benkowi takie coś się nie przyśniło! No! A i zużycie papieru wtedy przez jakiś czas spadnie!

Pół żartem, pół serio: sushi

2014-03-13 10:49:17 · 3 komentarze
Czasami bywa tak, że Starsze Pokolenie trzeba kopnąć w kuper, bo samo od siebie nie jest w stanie podjąć ryzyka, zrobić kroku naprzód, spróbować czegoś nowego. Kij wie z czego to wynika: czy to jakiś kompleks? Strach przed nieznanym? Mylne przeświadczenie, że takie rzeczy to zostawmy młodym, niech oni czegoś nowego próbują? Nie, nie dobrałem się do tej czterdziestoletniej sąsiadki z trzeciego piętra. Za to w ramach walki z uporem pokolenia 50+ kupiliśmy Najwspanialszym-Z-Teściów bon podarunkowy w miejsce, gdzie schabowego nie zaznasz, gdzie golonka jest plugastwem, a ziemniak ostatni raz był widziany w 1380 roku za czasów, gdy jeszcze zamiast knajpy było w tym miejscu pole orane przez rolnika o wdzięcznym imieniu Bożydar. Tzn koń orał, znaczy się pług ciągnął, Bożydar jeno kierował. Imię konia pozostaje nieznane. Zostawmy jednak konia i Bożydara. Zadowoleni z siebie z Najwspanialszą-Z-Żon wręczyliśmy bonik Najwspanialszym-Z-Teściów, po czym zamknęliśmy temat. I sprawa wydawać by się mogła zakończona, gdyby któregoś lutowego popołudnia Niewiasta moja nie stwierdziła: - Tata urodziny robi w knajpie sushi. Znaczy się, że zaprasza nas wszystkich i zrobimy tam sobie imprezę. Poczułem momentalnie, jak nad moją głową zaczęły się kłębić złowieszcze chmury. - Ale jak to, przecież mieli sobie tam pójść sami we dwoje, posiedzieć, czegoś nowego spróbować, odpocząć od wszystkich, z tymi śledziami w ryżu mieli się zaprzyjaźnić... - No tak - wtrąciła Najwspanialsza-Z-Żon - ale oni wolą z nami. No tak. Kto pod kim dołki kopie, ten sam w nie w pada. Miałem zaciesz dwa dni wyobrażając sobie Najwspanialszego-Z-Teściów próbującego złapać pałeczkami jakąś gałkę oczną kalmara, a teraz ja też będę musiał walczy z mdłościami patrząc na jedzenie, które na mnie patrzy. Nic to, trza być twardym a nie mietkim, nie dostałem ostatnio sraczki na Woodstocku po papce u Krisznowców, to i z octopusem sobie poradzę! ***** Późne popołudnie kilka dni później. Siedzimy w szóstkę przy restauracyjnym stole, każde z nas gapi się w menu. Lampię się w swoją kartę próbując odgadnąć, co kryje się pod poszczególnymi nazwami. Generalnie udało już mi się ogarnąć dwie pozycje: woda i piwo. Reszta nadal stanowi jakiś problem. Co chwila każdy strzela wzrokiem w kierunku Najwspanialszego-Ze-Szwa... no dobra, przesadziłem. Na Brata-Najwspanialszej-Z-Żon - ten jako jedyny miał już kontakt z mrugającym jedzeniem. I podobno mu smakowało. Podchodzi Pani-Kelnerka: - czy podjęli już Państwo decyzję? - zapytuje wodząc wzrokiem po zebranych. Bladość, zielonkowatość, lub nerwowe uśmiechy na naszych twarzach wyraźnie sygnalizują, że nie wiemy co tu robimy. I nie wiemy co mamy zamówić. Ani jak wymówić nazwę tego co być może będziemy chcieli zamówić. Wspaniała kobieta z tej kelnerki - widząc nasze miny przychodzi z pomocą: - to może taki zestaw zrobimy, że zmodyfikujemy ping-pong-penk z dzyng-long-dail i dodamy zamiast riki-tiki trochę puti-puti i wszyscy sobie Państwo wszystkiego będziecie mogli spróbować i posmakować? Złota kobieta z tej kelnerki! Jednogłośnie stwierdzamy "tak!", po czym przechodzimy do zamawiania napojów. Decydujemy się na dwa piwa, jakiś sok z czegoś co myślałem, jedyną jego funkcją jest bycie chwastem, będzie też herbatka. Jako, że mam prowadzić, biorę wodę. Nie będę w siebie wlewać wywaru z jelita nosorożca, i tak za dużo gastrowrażeń mnie dziś czeka. Tymczasem na stół wjeżdża pierwsza potrawa: jakieś białe roladki ułożone w stosik, widać że parują, więc danie na ciepło. Przyglądam się stosikowi zastanawiając się, w co to wszystko jest zawinięte i co może być w środku. Z zewnątrz wygląda to trochę kudłato, jakby jakieś kosmki jelitowe. Nic to. Szykuję się mentalnie do wchłonięcia jednej sztuki, gdy potok myśli przerywa mi Najwspanialsza-Z-Żon: - ty chyba nie chcesz zeżreć ręcznika? - co?!?! - no to są takie małe ręczniki żeby sobie ręce wytrzeć czy coś. Matko i córko... Mało brakowało, a podczas pierwszego występu w knajpie sushi zeżarłbym ręcznik. Uśmiecham się nerwowo do swojej niewiasty... - nieeeee, no co ty, tak tylko żartowałem... Kurwa, mogli przynajmniej metkami do klienta to ułożyć żeby jasne było... Pojawiają się napoje. Najwspanialsza-Z-Teściowych wciąga wywar z wyciśniętego kaktusa. Ja wciągam wodę, uprzednio dokładnie ją obwąchując. Wygląda i pachnie ok, ale lepiej mieć się na baczności. Tymczasem na stół wjeżdża kaczka. Kaczka, właśnie... ...bo z kaczką to jest tak, że Jedyna Prawdziwa kaczka, to ta którą robi Najwspanialszy-Z-Teściów. Kaczka, którą dopieszcza, marynuje, nadziewa farszem własnej roboty, zszywa, piecze, dogląda... i nawet jeśli zdarzy się że nastąpi detonacja kaczki podczas jej pieczenia, to i tak jedyną Prawdziwą Kaczkę robi Mistrz Kaczuchy! Znaczy się Teść! Zerkamy więc na półmisek z kaczym truchłem. Pieczony drób okrywa przypieczona panierka, gdyby było zdobienie z pędami brzozy, to by idealnie... ...a nieważne. Bierzemy do rąk pałeczki. Niewiasta moja wygląda jak pijany oszczepnik próbujący rzucić bronią w ruchomy cel. Ja bez mała wybijam sobie oko, ratują mnie okulary. Najwspanialszy-Z-Teściów po kilku chwilach nierównej walki sięga po widelec. Reszta sobie jakoś nawet radzi. Ogarniam drewno w palcach i sięgam po drób. Niezłe. Nawet nie wali żadnym kitajcem. Panierka jakaś dziwna, ale dobra. Inna i tyle. Obok drobia leży na półmisku półokrągłe, oślizgłe coś. Nie wygląda na podroby, nie widać źrenicy, chwytam toto pałeczkami i wsadzam sobie do twarzy. Coś jakby pieczarka, też dobre. To teraz trochę tej dziwnej sałatki: chwytam pałeczkami plątaninę pędów i ciągnę. Nie chce puścić. A, nie, to kwiatek w doniczce dekorującej stół. Tego się nie je. Chyba nikt nic nie widział, więc wracam do kaczego truchła, maczając je przed spożyciem we wszystkich dostępnych na stole miseczkach i pojemnikach z płynem. Najwspanialsza-Z-Żon przewidując moje zdolności na wszelki wypadek zabezpiecza swój kufelek piwa, podsuwając mi bliżej korytko z sosem. Mija kilkanaście minut... Kaczka wchłonięta, nie jest źle. Póki co nie trzeba było mierzyć się czymś, co ma więcej oczu lub kończyn niż ja sam. Zadowoleni czekamy na kolejną dostawę paszy sącząc leniwie swoje płyny. Ale oto i jest, na stół wjeżdża gigantyczna obrotowa deska pełna... ...oł maj fakin gad! Przed oczami pojawiają mi się momentalnie sceny z widzianego ostatnio filmu przyrodniczego produkcji japońskiej, na którym jurna córa rybaka zostaje we śnie zaatakowana przez przybyłe z kosmosu skrzyżowanie ośmiornicy, glonojada i zagęszczarki wibracyjnej! I ja to mam sobie wsadzić do ustów?!?! Najwspanialsza-Z-Żon nie miała takich obiekcji - w ułamku sekundy porwała galaretowate różowe na kleistym białym, tonknęła to w sosie i zapakowała sobie w lico. Radość na twarzy wyraźnie sygnalizowała, że chyba jest to smaczne. Niczym mistrz szermierki Wołodyjowski zaczynam manewrować swoimi pałeczkami w kierunku sterty żarcia. Wybór pada na coś jakby zawinięte w starą gazetę, chyba z ryżem i Paprykarzem Szczecińskim w środku. Zbliżam do lica, wącham, tonkam w sosie, wkładam do twarzy, mlaskam... Nawet jeśli to był mielony odbyt kalmara, to jest to najlepsza mielona kalmarza pierdziawka, jaką jadłem w życiu! Jednomyślnie rzucamy się na żarcie wchłaniając te wszystkie kulki, roladki, plastry i piramidki. W niecałe 40 minut wciągamy prawie całą zawartość deski. Pozostają pojedyncze niedobitki, kawałek pomarańczowego warzywa o smaku tarki do jarzyn i chyba jakaś sałatka. Z tego co widzę, doniczka zdobiąca stół jest pusta. Czując nietypowy smak w ustach zaczynam się zastanawiać, czy z rozpędu jednak nie zeżarłem tego kwiatka. Przynajmniej nie zeżarłem ręcznika. Ukontentowany gładzę się po brzuchu. Może zakochać się nie zakocham w tym gastronomicznym hentai, ale doświadczenie jako takie było bardzo ciekawe. Mija kilkanaście minut. Pora się zbierać. Najwspanialsi-Z-Teściów najwyraźniej nie planują jeszcze powrotu do domu - pojawia się opcja podskoczenia do Ikei by pooglądać kuchnie - wszak u Brata-Najwspanialszej-Z-Żon trwa remont. IKEA! Tak, to jest dobry pomysł! Momentalnie moje myśli galopują w stronę pierwszego piętra, gdzie przy stoliku obok ściany będącej jednym wielkim oknem, można siąść i zatopić zęby w... ...Najwspanialsza-Z-Żon widząc lewitujące nad moją głową wizję klopsików z frytkami i żurawiną i kawy z szarlotką i hot-dogów za dwa pindziesiont, delikatnie acz dosadnie budzi mnie strzałem w potylicę. - dupsiki a nie klopsiki z żurawiną ci dam, obżarta świnio, mało żeś zeżarł?!?!? Do domu!!! Pięć minut później już byliśmy w drodze do siebie. Nasycona żalem łza bezgłośnie potoczyła się po moim policzku...

Sik!

2013-11-03 11:49:46 · 1 komentarz
Niedzielny poranek. Szkoła. Przerwa. Zaspany jak borsuk ledwie wybudzony ze sny zimowego, powoli pełznę w stronę szkolnych kibli. Tak, Prawdziwy Samiec idzie siku. Celebrując każdy krok, wspinam się dostojnie po kilku schodkach prowadzących do toalet. Na prawo - męska, na wprost - damska. Damska nie wiedzieć czemu, zazwyczaj jest zamknięta. Nie wiem, może jakaś awaria, albo akcja dywersyjna woźnego, który teraz pewnie gdzieś z ukrycia obserwuje z satysfakcją miny zdesperowanych niewiast, zmuszonych do wejścia na teren Prawdziwych Samców. Ale ale... oto i stoi jedna z nich. Zagubiona, niewieścia dusza o oczach żółtych od nadmiaru moczu zgromadzonego w organizmie. Niewinnie rozgląda się wokół wlepiając wzrok w dyplomy szkolne, ale ja wiem: przed chwilą odbiła się od zamkniętych wrót damskiego klopa. I liczy na to, że da radę skorzystać z męskiego... ...niby od niechcenia też rzucam okiem w stronę dyplomów. Chyba jakaś wygrana w siatkówkę, coś o innych sportach, promowanie zdrowego trybu życia... Mając na uwadze fakt, że jesteśmy na terenie gimnazjum, odpowiedniejsze byłyby plakaty dotyczące zapobiegania ciąży i walki z uzależnieniami. Ale to nieważne, bo gdy tylko odwróciłem wzrok w stronę tablicy z dyplomami, Niewiasta Żółtooka wykonała szybki zwrot i czmychnęła do męskiego WC. HA! Mam Cię! Bezczelnie, krokiem pewnym i donośnym wkraczam na Samcze Terytorium. Wchodząc na teren świątyń dumania, widzę, jak Żółtooka bez mała zabija się o kolejne drzwi, starając się uciec do jednej z kabin. A to świnka... Myśli, że nie wiem, że nie widziałem. A tu taka zdrada... Krocząc w kierunku kabin z radością armii radzieckiej która zobaczyła burdel pierwszy raz od miesiąca, odchrząkam donośnie, by podkreślić fakt tego, że jestem. I że zaraz będę czynić rzeczy brzydkie, wulgarne, mlaszczące i głośne. Po rozpaczliwym łomocie dobiegającym z jednej kabiny, szybko określam gdzie jest moja przyszła ofiara. Mhm... Druga od prawej. Nucąc pod nosem wątek z Gwiezdnych Wojen, ładuję się do trzeciej kabiny od prawej. Najgłośniej jak się da otwieram zamek i wyciągam atrybuta, by drżącej ze wstydu i strachu Żółtookiej w kabinie obok zadać cios ostateczny! Traaaaa la la siaaaaaaaaaaaaala siaaaaa la laaaaaaaaaa, strumień ruszył szeroko i wartko, wali z pęcherza jak z wiadra, by wzmocnić efekty dźwiękowe kieruję strumień bezpośrednio w oczko wodne wewnątrz muszli. Dźwięki wody spuszczanej z męskiej zapory wypełniają całe Samcze Terytorium, chlupot niesie się donośny i jeno bezsilne westchnięcie w kabinie obok zaburza tę mocznikową orgię... STOP! Wstrzymałem strumień, nasłuchuję. Korzystając z hałasu w mojej kabinie, Żółtooka stara się cichutko siuśnąć... wstydliwe ciurkanie tajniackiego siknięcia zostaje rozpaczliwie powstrzymane gdy strumień autorstwa mojego przestał hałas czynić... ...i tylko wstydliwe siurk... siurk.. z kabiny obok cichutko się dobywa... ...oczyma wyobraźni widzę Żółtooką, jak z gaciami wokół kostek i czerwoną z wysiłku gębą stara się odlać na Małysza, lewitując gołym dupskiem 40cm nad oszczanym sraczem, bez trudu jestem sobie w stanie wyobrazić jej zaciśniętą szczękę i żyły na gardzieli i łzę toczącą się po policzku, zaraz pod wytrzeszczonymi ślepiami których wyraz jednoznacznie określa, co by była w stanie mi zrobić, gdyby mnie dorwała w ciemnej uliczce... Odcharkuję bezlitośnie, rwącą się spod wątroby flegmą spluwam do kibla i spuszczam resztki moczu przy akompaniamencie cichutkiego szlochu w kabinie obok. A jak! Zrzucając ostatki zbędnych mi płynów kończę sikanie, podkreślając całość siermiężnym pierdnięciem. Jeśli moczowa orgia nie wykończyła sąsiadki, pierdnięcie godne nakarmionego fasolą nosorożca, powinno ją dostatecznie dobić. A jak! Nie będzie mi już więcej żadna niewiasta do męskiego klopa bezczelnie wchodzić! Mija kilka chwil. Myję ręce. Powoli. Bardzo powoli. Rzucam okiem przez ramię, Żółtooka nadal nie wychodzi z kabiny. Cichutkie szelest zakładanych ubrań sygnalizuje, że zaraz wyjdzie z sali cierpień. Uśmiecham się złowieszczo zastanawiając się, czy zabezpieczyła swe damskie ciuszki przed zetknięciem z wnętrzem kabiny. Wszak samiec nie zawsze bawi się w konwenanse i czasami z pierdziawy do klopa nie trafi i przyozdobi i sedes i podłogę sympatycznym krecikiem, który w zwyczaju ma ślady po sobie brązowe zostawiać. Tak... Na kolejnej przerwie będę musiał zerknąć, czy Żółtooka ma brązowe mazy na ciuchach...

Kop-ciuszek

2013-10-17 11:10:54 · Skomentuj
Godzina 7:50. Czwartkowy poranek. Stoimy z Najwspanialszą-Z-Żon w kolejce, czekając na otwarcie sklepu. Tak, dałem się namówić na poranne zakupy. Do tego przed pracą. Klękajcie narody. Stoimy, czekamy. Ogonek wije się na dobre 20 metrów. Część osób grzecznie stoi w kolejce, ale kilku wywrotowców stara się jakby oskrzydlić kolejkę i zaatakować wejście od drugiej strony. Co jurniejsze babcie zaciskają dłonie na laskach i parasolkach jakby sygnalizując, że przed nie wpychać się nie warto. Bo w ryj. Tak, stoimy w kolejce do lumpa. Dziś czwartek, a to oznacza, że wszystko za złotówkę! Najwspanialsza-Z-Żon rozgląda się nerwowo po zebranych, jakby oceniając komu jest w stanie wypłacić z liścia w przypadku potencjalnego starcia, babcia obok świdruje mnie wzrokiem, z pogardą zerkając na kucyk, gdzieś dalej dwie niewiasty z wózkami wypełnionymi dziećmi starają się sprawiać wrażenie umęczonych i zapracowanych matek. Nie rusza to jednak pozostałych zebranych - nie z nimi te numery! Dobrze wiedzą, że wózek z dzieckiem jest tylko po to, żeby zapchać pojazd ciuchami - wszak ma większą ładowność niż koszyk! A że dziecko pod stertą oddychać nie może... cóż. Taka już cena bluzeczki za zecisze. Czując się jakbym był z całkiem innego świata, nieśmiało zapytuję Najwspanialszą-Z-Żon: - tu tak zawsze taki tłok w te czwartki? Taki bajzel i przepychanie? - bajzel to będzie dopiero jak otworzą drzwi - uważaj, żeby cię nie stratowali! E tam, zesrali a nie stratowali. 85% zebranych to niewiasty, o wiele bardziej wątłe niż ja, w razie czego usiądę na którejś, albo docisnę dupskiem do ściany. Wewnątrz sklepu dało się zauważyć ruch. Tłum momentalnie zamilknął, w powietrzu czuć takie napięcie, że gdyby ktoś teraz kichnął, to pozostałym puściłyby zwieracze. Jedna z posiadaczek wózka i dziecka, zmienia nieco ustawienie pojazdu, kierując go na wprost drzwi. Kruca bomba, że na to nie wpadłem - wózek ma trzy kółka, więc to trzecie - centralne przednie zadziała jak lemiesz odrzucając na boki pozostałych kupujących! Normalnie jestem pełen podziwy dla niewiasty! Do kompletu brakuje jej tylko ostrzy montowanych przy kołach i zaostrzonej, trójkątnej stalowej płyty z przodu wózka, by czynić nim większe spustoszenie pośród pozostałych kupujących. Tymczasem atmosfera napięta jak żyły na kaczej gardzieli podczas rozmów o dupolewie i radzieckich brzozach. Najwspanialsza-Z-Żon przygarbiła się nieco, stabilniej stanęła na nogach niczym Usaj Bolt w stanowisku startowym, wbiła wzrok w drzwi i - mógłbym przysiąc - na Jej twarzy pojawiło się skupienie bez mała takie samo, jak podczas oglądania nowego, patologicznego kopytka z galaretowatą, gnijącą strzałką i zapchanymi jakimś badziewiem rowkami przystrza... - Łotsuńta się pani bo łotwierrrrrajom!!! - wydarła się nagle jakaś starowinka i... ...się kutfa zaczęło: Główny klin uderzenia poszedł wprost na drzwi zakręcając o 90 stopni do wejścia - część ludzi nieprzygotowana na nagły skręt zaczęła odpadać z kolejki odrzucana przez siłę odśrodkową. Nie wiadomo skąd, nagle pojawiło się kilkunastoosobowe oskrzydlenie, które wbiło się w główną kolejkę rwąc ją na dwie części. Nagle powstaje zadyma jak w młynie pod sceną w drugi dzień woodostoku - łokieć jakiś, kolano, tu ktoś górą leci, tam ktoś leży, tłum faluje i pulsuje, błyskają laski ortopedyczne, balkoniki i protezy, ktoś się drze gryziony w łydkę przez przydepniętą babulinkę, jakaś niewiasta obok wbija pazury we framugę drzwi wejściowych, nieświadomie z wysiłku nadmuchując smarkowego bąbla pod nosem, oskrzydlenie zostaje wypchnięte spod drzwi i kolejka ma już wejść do środka... I wydawać by się mogło, że losy bitwy o wejście zostały już rozstrzygnięte, gdy do akcji włączyła się posiadaczka wózka trójkołowego, który napędzony siłą rządnej ciuszka matki wbił się w pulsującą kolejkę jak samczy kieł w plaster prawie surowej, podwędzanej polędwicy i bez mała identycznie krew lać się zaczyna i jeno jęki rannych i dociśniętych do ścian i rozjeżdżanych kołami wózka słychać było... - Dżona, gdzie jesteś?!!?! ...w przerażeniu krzyknąć chcę niesiony wbrew swej woli ludzką masą w stronę koszy z berecikami... Najwspanialsza-Z-Żon już w tym czasie jakimś magicznym sposobem na przedzie pochodu się znalazła by wyrywać, wyszarpywać wydzierać z wieszaków rzeczy, których nawet nie ogląda, a każdy jeno zagarnia, zagrabia i przed każdym innym człekiem chowa i nie jest ważne, że dziadek zgarnął babskie getry w panterkę, a kobietka dwa wieszaki dalej stara upchać w koszyku coś, co przez pomyłkę wzięła za palto, a co najprawdopodobniej jest pokrowcem na cinquecento... 8:03. Główny szał mija, przekleństwa wydają się pojawiać jakby rzadziej, zasadnicza bójka dobiegła końca, jedynie jeszcze gdzieś przy wieszakach występują pojedyncze ogniska zapalne. Sinozielone dziecko w wózku stara się oddychać uchem - jedynym organem wystającym spod sterty przywalających je ciuchów, jedna z babć stara się wytłumaczyć innej wieszakiem, że ta druga sama jest zakłamaną kurwą babilońską co to najpierw po złotówce kupuje żeby później na targu sprzedawać, ogólnie atmosferę przepełnia miłość, wzajemny szacunek i gryzący zapach środków do dezynfekcji ciuchów. Nagle podchodzi do mnie sterta bluzeczek i staje przede mną. Sterta posiada jedno oko i dziurkę do oddychania. Zerkam na obuwie sterty - albo to Najwspanialsza-Z-Żon, albo ktoś podpierdzielił jej buty. Zerkam jeszcze raz - na stertę - tym razem od tyłu. Zadek wydaje się znajomy, chyba jednak to jest moja Niewiasta moja. Sterta przemówiła: - i co, znalazłeś coś sobie? Pffffffffffff!!!! Czy znalazłem coś dla siebie? No ja bardzo przepraszam. Ja jestem ustatkowany, szanujący się Prawdziwy Samiec! Obce mi są prymitywne przepychanki w walce o jakieś ciuchy, brzydzę się deptaniem słabszych w celu uzyskania szmatek za bezcen, jestem ponad to całe zezwierzęcenie, którego świadkiem tu byłem! ...no i mam przerzucone przez ramię cztery pary spodni, sześć koszulek, trzy bluzy, marynarkę, dwa swetry i polarową bluzę. Ale jej chyba nie weźmiemy, bo ma jakąś dziwną plamę. Coś jakby krew. No bo dziadek jej puścić nie chciał... 8:24 Wychodzimy ze sklepu. Połowa rzeczy które upolowałem dla siebie, okazała się babskimi ciuchami. W dupie mam takie polowanie. A następnym razem założę jaskiniowe ochraniacze na kolana, będzie można bezboleśnie taranować tych najniższych. O!

Rezygnacja

2013-09-11 12:17:05 · 1 komentarz
Słowem wstępu: podpisać umowę można osobiście, telefonicznie, u przedstawiciela, lub w BOK, większość rzeczy na gębę. Żeby z czegokolwiek zrezygnować, trzeba zacząć pisać podania... 30latek ;) Ul. jakaśtam 12/4 00-123 Jakośtamowo Kod abonenta: 00069000 Szanowna Firmo i Ty Pechowy Pracowniku (pracownico?) którym przyszło czytać moje nędzne wypociny. Po wielu nieprzespanych nocach spędzonych na zgłębianiu tajemnic własnych potrzeb i marzeń, po dziesiątkach godzin w trakcie których głowę mą zaprzątały myśli Wam poświęcone, chciałbym zwrócić się do Was z prośbą, którą w tym oto piśmie zamieszczę by wszelkim formalnościom stało się zadość, by procedury wszystkie uszanowane zostały, oraz by podkreślić, że szacunek i sympatia moja dla Was są tak wielkie, że serce nie pozwala mi na proste, dwuzdaniowe zlecenie Wam zmian na moim koncie abonenckim. W zamierzchłych czasach, gdy pod strzechą mego domostwa nie gościł jeszcze Internet, gdy zamiast starać się o rękę Niewiast wystarczyło ogłuszyć je maczugą i zaciągnąć do jaskini, gdy umierało się na morowe powietrze a mleko zsiadało się z powodu działalności złego demona MlekoGluta, natrafiłem na pismo Wasze skierowane do mnie. Na początku poczułem się jak ktoś zupełnie wyjątkowy. Ale to tylko na początku, albowiem zorientowałem się później, że papier ów nie ma adresata, a i każdy z sąsiadów też taki dostał. O ile jeszcze sąsiedzi moi nie podeszli do Waszego pisma z należytym szacunkiem wyrzucając je do kosza, na ziemię, a tamta cycata studentka z ósmego piętra to nawet widziałem, że wyczyściła sobie nim jakieś świństwo z buta, tak ja postanowiłem uszanować ulotkę! Zabrałem biedny papier do domu, ułożyłem na stole uprzednio satynową poduszeczkę pod Reklamę kładąc by wygodnie miała, a następnie dokładnie i szczegółowo zapoznałem się z Jej zawartością. Efekt wspomnianej lektury zaskoczył nawet mnie! Nie poznając sam siebie, postanowiłem skorzystać z Waszych usług i dzięki Wam odmienić swoje życie! Tak! Pod nasz dach zawita INTERNET!!! By zrealizować swe plany, musiałem jescze rozwiązać jeden problem, jakim była moja Druga Połowa. Nakarmiłem więc Najwspanialszą-Z-Żon naleśnikami z czekoladą - jak wiadomo kobieta najedzona mniej się awanturuje - i gdy już była tak obżarta, że nie miała sił protestować, oznajmiłem co następuje: - Ciesz się niewiasto moja, albowiem ja - Prawdziwy Samiec - postanowiłem, że w domu naszym zawita internet i będziemy mogli połączyć się ze światem i nie będziemy już ciemnogrodem i będziemy mogli oglądać filmy ze słodkimi kociaczkami i będę mógł znów wejść na wuwuwu-gorąceemerytki... - dobra, dobra, - przerwała Najwspanialsza-Z-Żon - zrobisz kawy? W ten oto sposób formalnie zapadła decyzja, że zostanę Waszym klientem! Pochwyciłem w tym celu słuchawkę do magicznego pudełeczka z którego wychodzą głosy i do którego się mówi (ś.p. Babcia Eleonora mówiła, że to szatański pomiot i nie godzi się by z niego korzystać, ale ona ogólnie była dziwna i np. nie używała też papieru toaletowego, bo wierzyła że dotykanie stref intymnych jakimkolwiek materiałem może spowodować, że kobiecie odejmie pokarm!). Po przepisaniu do magicznego pudełeczka obrazków z Waszej Ulotki, z ustrojstwa dobyła się melodyjka jakby ktoś matkę organami po głowie okładał, a następnie usłyszałem głos jakiegoś człowieka. Na wszelki wypadek splunąłem przez lewe ramię, rozsypałem trochę soli, kopnąłem czarnego kota i klepnąłem Najwspanialszą-Z-Żon w tyłek, i chwilę później zamówiłem u tego głosa z magicznego pudełka Wymarzony Internet. No i kilka dni później zawitał u nas Ktoś-Do-Zamontu. Ja byłem święcie przekonany Droga Firmo, że w trosce o wizerunek firmy przyślesz mi jakąś sympatyczną, solidnie obdarzoną niewiastę, która zawodowo pociągnie kabel i załaduje sobie wtyczkę tam gdzie trzeba, ale gdzie tam… Jedyny dekolt który wiązał się z zamontowaniem kabli etc. to dekolcik wokół włochatego rowa Pana Montera. Dekolcik ów pojawiał się, gdy Monter się schylał, a że robił to dość często, to przez kolejne dwa dni miałem przed oczami kłaki dobywające się z czeluści monterskiego dupska. Ale niech będzie, prąd nikogo nie zabił, Pan Monter był nawet miły, nic nie wyleciało powietrze. Tylko mój pies miał dziwną minę gdy wąchał sandały Pana Montera. Przeraziła mnie tylko jedna rzecz o której nikt wcześniej nic nie mówił: dostałem od Was prezent. A ja wiem, że prezentów nikt nie daje, nic nie ma za darmo, jeśli coś dajecie, tzn że będziecie polować na moje PINIONDZE! I zgadza się! Dostałem od Was dwie usługi których nie zamawiałem! No ja rozumiem, że w trosce o moje bezpieczeństwo od razu dajecie mi Bezpieczeny Interenet i dobrą muzykę, by sączyły się z głośników romantyczne melodie w czasie, gdy przeglądam wuwuwu-gorąceeme..e…. filmy z kotkami, ale ja tego nie chciałem! Sympatyczny Pan Monter niestety nie był w stanie przyjąć jakiegokolwiek zlecenia dotyczącego rezygnacji z tych usług i powiedział, że mam sobie zadzwonić i zrezygnować w BOKu. No i znów jest problem, bo jeśli Babcia Eleonora jednak miała rację z tym papierem i pokarmem, to może od pudełeczka z głosami facetom usycha i nie będę mógł? Przełamałem się jednak sam w sobie i połączyłem się znów z głosem z Waszego BOKu. Tym razem z magicznego pudełeczka dobiegał głos jakiejś niewiasty. Głos ów powiedział mi, że niestety nie mogę zrezygnować z usług za pomocą magicznego pudełeczka, tylko muszę iść do BOK w moim mieście. No to był kiepski żart Droga Firmo. Wcześniejsze doświadczenia z Waszym BOK w Jakośtamowie nauczyły mnie jednego: można tam iść tylko w przypadku, gdy człowiek ma chęć poczuć klimat PRL`u gdy człek stał w kolejce po srajtaśmę którą akurat rzucili (i znów nie wiem czemu wchodzi tu temat srajtaśmy i Babci Eleonory, klątwa jakaś?). Ścisk, duchota, srylion osób w ogonku sięgającym aż po sklep rybny, tylko pięć miejsc siedzących i tylko dwa czynne stanowiska. Raz nawet udało mi się doczekać obsługi, ale jak wtedy stałem w kolejce to miałem przy sobie termos z kawą, suchy prowiant na trzy dni i gaz pieprzowy do odganiania tych, co chcieli się wepchnąć bez kolejki. Chyba wtedy nawet psiknąłem dwa razy Waszego pracownika, za co przepraszam, było niechcący. W każdym razie wizyta w BOK odpada. Sympatyczna Pani Głos z pudełeczka powiedziała, że mogę też wysłać rezygnację mailem, o ile ją spiszę na papierze, zeskanuję i podpiszę. No i właśnie tak robię. Świadomy praw i obowiązków i konsekwencji wynikających z rezygnacji, ja, zwracam się do Ciebie Firmo z prośbą o wyłączenie usług Bezpieczny Internet i MOOD i ślubuję Ci, że nie odpuszczę Ci aż do śmierci i nie będę chciał z powyższych korzystać. Prośbę swą motywuję całkowitą bezcelowością narzuconych mi pod przymusem usług: Antywirus, Firewall, oraz Antyspam zapewniam sobie sam, zaś kontrola rodzicielska jest bardzo złym pomysłem, którego efekty mogą skutkować blokadą gorącychemery… nieważne. MOOD też jest mi zbędny, nie znajdę za jego pomocą ulubionych kawałków Wyrzyganych z Macicy (polecam kawałek Wojna dostępny na You Tube), czy Lej Mi Pół (polecam kawałek Siostra), a słuchanie tego czego nie lubię mnie nie kręci. Mam to za darmo gdy Najwspanialsza-Z-Żon ma PMS i jest głodna. Z góry dziękuję za pozytywne rozpatrzenie mojej prośby i pozdrawiam serdecznie.

Prawdziwy Samiec.

2013-08-12 11:09:55 · Skomentuj
Ulica. Godzina szósta pięćdziesiąt. Ledwie widzę na oczy. Maszeruję w stronę pracy czując z każdym krokiem, jak bardzo dostałem w dupę weekendowymi jaskiniami. I jeszcze ścianek się kutfa do kompletu zachciało. Umieram. Słońce wyłania się zza chmur. Stawy trzeszczą, mięśnie drętwieją z bólu, nie ma nic na tym świecie, co by pomogło przetrwać ten ból istnie... o... dziesięc kroków przede mną idzie jakaś niewiasta wbita w obcisłe spodnie. No dobra, może ten poranek nie będzie taki zły, wszak dostojny, niewieści sposób stawiania kroków przez nią sprawia, że tyłek prezentuje się w tych spodniach nawet lepiej, niż przyzwoicie. Wbijam wzrok w miętolącą się pod jeansem poślady i brnę do pracy. Nagle persona z przodu skręca ostro w prawo wchodząc do sklepu. Niby szkoda, niby dobrze, zerknę przez szybę i zobaczę jak toto się prezentowało od strony facjaty. Podchodzę do witryny zerkając zaciekawiony do wnętrza sklepu. W środku czterech kolesi kupuje pieczywo. O kurwa. Zerkam raz jeszcze w okno - zgadza się, inaczej być nie może, właściciel babskiego chodu jest facetem. Chce mi się płakać. Wszak wymieramy. Prawdziwi Mężczyźni wymierają, są wypierani przez mnożące się (jak ser pod napletkiem trzeciego dnia Woodstocku) dziwne zniewieściałe twory, istoty coraz bardziej oddalające się od obrazu ociekającego testosteronem Samca. Sklep, dział drogeryjny. Kiedyś kosmetyki męskie zajmowały ledwie dwa regały. Dziś boję się kupować maszynki do golenia obawiając się, że zamiast drapaczki do ryja - trafię na golarkę do jajec. Koszmar. Wypacykowane lalusie wypadają na ulicę jak larwy z majtek ukraińskiej dziwki. Obcisłe spodnie opinając dupę nie opinają jednocześnie jajec - te są już chyba w zaniku. Gęby nierówno wysmarowane samoopalaczem wyglądają jak efekt nasrania kota w wentylator, idealnie czyste i wypielęgnowane dłonie z błyszczącymi paznokciami nigdy nie zaznały i nie zaznają normalnej, męskiej roboty. I kto nas kurwa obroni gdy w przyszłości do kraju będzie chciał wjechać okupant? Stado wypindrzonych chłopaczków brzydzących się smaru i brudu? - o jejku, panie najeźdźco, proszę sobie stąd pójść, bo rzucę w pana moim samoopalaczem.... Pierdolone pokolenie YOLO. Może byłoby jeszcze w miarę, gdyby to całe YOLO-pieprzenie przekładało się na wyruchanie samicy nosorożca, ujeżdżenie konia, wybudowanie domu i solidny wpierdol w pogo. Tymczasem You Only Live Once przekłada się na: - o jejciuś, a co mi tam, żyje się raz, więc nałożę więcej kremu na noc niż moi koledzy... Ja pierdolę. Otaczają mnie jakieś popłuczyny po męskim gatunku. Gdy byłem gówniarzem, obraz Prawdziwego Samca dostrzegaliśmy w Rambo, Rockym, dla starszych ideałem był John Wayne albo Clint Eastwood. Zapieprzaliśmy w wieku lat 14 po garażach ścierając sobie kolana, łamiąc nogi, skakaliśmy po drzewach drapiąc sobie ryje gałęziami. I taki właśnie 14-letni szczeniak miał prawo powiedzieć - kiedy będę dużym chłopcem - będę Mężczyzną i będę wyrywał dupy na blizny których się dorobiłem spadając z dachu! Dzisiejsi wypielęgnowani gówniarze będą mogli co najwyżej wyrwać dupę podczas wymieniania się z nią kosmetykami. Nie wiem kto jest dla nich wzorem. Chyba Tinky Winky. ***** Niedziela. Odpadam kolejny raz od ściany - znów nie udało mi się wspiąć. Odczekuję kilka minut by odpoczęły ręce, próbuję inną drogę. Śmierdzę jak żubr po wiosennych roztopach. Po plecach leje mi się pot, w zębach chrzęści Jura Krakowsko-Częstochowska. Przykleiłem się jajami do skały szukając oparcia na nogach. Chwila odpoczynku. Rozglądam się dookoła - u stóp cały świat, dupsko mi trzęsie się ze zmęczenia, jest mi bosko. Zmęczonie, krew i pot. Do szczęścia brakuje jedynie wędzonego podgardla które mógłbym rwać zębami. Zerkam w dół. Gdzieś tam Najwspanialsza-Z-Żon wyplątuje się z uprzęży. Kawałek dalej jakiś szczeniak z trzema dupami przyszedł na skałki. Młody rzuca plecak na ziemię i ogarnia swoje stadko wzrokiem. Dobry szczyl, jest jeszcze nadzieja. Wrzucić siksy na ścianę, zmęczyć, zaimponować, olśnić swoją testosteronową zajebistością i gotowe! Każda twoja! Może nawet wszystkie trzy jednocześnie! Młody otwiera plecak. Wyciąga z nich puszki piwa wręczając po jednej towarzyszkom. Dobrze kombinuje szczyl, bardzo dobrze. Czwartą puszką którą dobywa z czeluści bagażu jest... żurawinowy Redds którego otwiera i zaczyna ze smakiem pić. Szczęka mi opada. Namiastka piwa wchodzi młodemu gładko jak woda. Prawie tak gładko, jak gładkie są jego prawdopodobnie wydepilowane nogi. - ożesz ty kurwi synu... ...mruczę pod nosem. Spluwam plugawie i wracam do wspinaczki. Nie ma nadziei dla tego świata. Nie ma.

Tościk

2013-07-08 11:03:56 · 5 komentarzy
Godzina 23:30. Oglądamy z Najwspanialszą-Z-Żon bzdurny program w TV. Na ekranie jakieś spasione babsko opowiada o tym, jaka krzywda stała się jej spasionej miniaturce - córeczka nie wygrała konkursu piękności. Oceniając szybkim rzutem oka - młoda już bardziej powinna startować w regionalnym konkursie trzody chlewnej, niż w wyborach miss nastolatek. Głupoty to wszystko, głupoty... Zsuwam się nieco niżej pod kołdrę tak, by Najwspanialsza-Z-Żon nie zorientowała się, ze coś kombinuję. Okopany po czubek nosa przygotowują się do bezczelnego, tajniackiego przycięcia komara. ...mijają dwie minuty. Balansując na krawędzi snu i jawy staram się nie chrapnąć, nie pierdnąć, nie oddychać zbyt głęboko - najważniejsze to nie zdradzić się... ...na łączce górskiej, strumyczkiem przecinanej, na łączce górskiej w słońcu skąpanej, cycata pastereczka owieczek pilnuje. Spragniona niewiasta unosi do ust dzban pełen mleka i zaczyna powoli pić. Niesforny strumyk mleka umyka od ust pastereczki i zaczyna spływać po brodzie, szyi i dekolcie w stronę wielgachnych, olbrzymich, dumnie sterczących cy... - CHCESZ TOSTA? ...wyrywa mnie ze snu. Kurwa! Prawie zawału dostałem. Otwieram oczy nie wiedząc za bardzo gdzie jestem i co robię. Zamiast łąki - na podłodze kudłaty dywan. Zamiast owieczki - Merdaty liżący sobie jaja. Pastereczka też się zdematerializowała, jest za to Najwspanialsza-Z-Żon zerkająca na mnie podejrzliwie z kuchni. - Spałeś? - Nie, zamyśliłem się. - To chcesz tego tosta? - Tak, mleko. - Co? - Tak, tosta. Najwspanialsza-Z-Żon znika w kuchni, chyba się udało. Poprawiam się w łóżku, moszczę łeb na poduszce w taki sposób, by twarz była skierowana w stronę telewizora. Zamykam na sekundę lewe oko. ...na łączce górskiej, strumyczkiem przecinanej pastereczka o piersiach potężnych jak Dzwon Zygmunta, dogląda swoich owieczek. Ostatnie kropelki mleka perlą się na jej dekolcie, owieczki pobekują cicho w tle, delikatny podmuch wiatru bawi się kosmykiem jej włosów. Pastereczka zauważa mnie i wstaje. Poprawia spódnicę strzepując jakiś listek, rusza w moją stronę. Bujne piersi delikatnie kołyszą się w rytm kroków i ruchu bioder, kosmyk włosów opada na twarz. Pastereczka siada u moich stóp zalotnie zerkając z dołu, jej pełne usta rozchylają się by już za moment szepnąć do mnie... - No trzymaj tego tosta! Ja pierdolę! Zrywam się ze snu próbując złapać pastereczkę za cyca, zamiast tego - łapię Merdatego za dupę. Wyrwany ze snu pies zrywa się i ucieka do przedpokoju prawie zabijając się o drzwi. Otwieram szerzej oczy próbując ocenić sytuację: w połowie leżę na łóżku, w połowie z niego zwisam. W lewej dłoni mam jeszcze kilka kłaków z psiego dupska, prawą podpieram się by nie zlecieć z wyra. Nade mną stoi Najwspanialsza-Z-Żon z talerzem pełnym tostów, zza jej nóg zerka Merdaty zastanawiając się o co w tym wszystkim chodzi. Kurwa, no z tego to już się nie wytłumaczę. Na szybko staram się wydumać jakąś ściemę. Jedyne co przychodzi mi do głowy to... - butelki wody szukam, gdzieś tu stała? Najwspanialsza-Z-Żon nadal zerka nieufnie na mnie z góry. - i szukałeś tej wody pod psią dupą? - bo bez okularów nie widzę. Pomyliłem psa z butelką. - okulary masz na nosie. Kurwa. Jestem w dupie. Zaraz padnie TO stwierdzenie: - spałeś! - nie spałem, zamyśliłem się! - tak? To co było w TV zanim zaczęły się reklamy?!? - no dobra, spałem... Mijają minuty. Przeżuwamy leniwie tosty. Najwspanialsza-Z-Żon zerka na mnie co chwilę, najwyraźniej zastanawiając się nad czymś. - to co Ci się śniło? - eeeeeee, nic, nie wiem, nie pamiętam - dukam wspominając z łezką w oku słoneczną łączkę. - jakieś dupy Ci się śniły, co? - a gdzieeeeeeeeeee, tam - ściemniam nadal, wymazując z pamięci obraz mleka lejącego się po niewieścim cycu. - to ten namiot po co postawiłeś? No tak, nie da się ukryć. W połowie drogi pomiędzy moim łbem a stopami, stoi pokaźnej wielkości pałatka. I z pewnością nie są to nagromadzone pod kołderką bączusie. Odchrząkam, obniżam głos, przysuwam się bliżej Najwspanialszej-Z-Żon. Ta zerka na mnie nieufnie, gdy delikatnie sunę palcem wskazującym po obrzeżach Jej tosta. Zbliżam usta do niewieściego uszka i wyszeptuję: - wiesz, jak już mamy ten namiot, to chyba szkoda, żeby się zmarnował, prawda? ...jakiś czas później przyśnięcie zostało wybaczone...

Jestę księdzę

2013-05-21 09:01:31 · Skomentuj
/* Jako, że koń na skakance wytyczył nowe standardy, dziś coś w tym 'nowym' klimacie ;P */ Droga do stajni. Kilometry znikają pod kołami, w radiu smętna muzyka, Merdaty śpi z tyłu. Rozmowa z Najwspanialszą-Z-Żon schodzi na różnice w zarobkach księży. - Z tego co czytałem - błyskam oczytaniem i znajomością problemów dzisiejszego kościoła - to potrafią być nawet 10krotne różnice w zarobkach. W Dupowie Dolnym klecha nie ma na opłacenie prądu w kościele i ma 800zł wypłaty na rękę, zaś w większych parafiach zarobki dochodzą do 8 tysięcy. - Ładnie... Tyle, że nawet przy 800zł pewnie mają zapewniony wikt i opierunek. - Pewnie tak... wiesz co, a może ja zostanę księdzem? Wykarmienie mnie to spory koszt, zwali się to na parafię, a zamiast brać po kątach jakąś gosposię - będę latać do Ciebie? - Tia, już widzę te kazania które byś wygłaszał... ***** Późna, wieczorna pora gdzieś w niewiele znaczącym zakątku kraju. Strzelista świątynia zgromadziła tłumy wiernych, oczekujących na Potok Mądrości, który już za chwilę spłynie na nich z ambony. Półmrok. Świece rozpalone wokół ołtarza nieco przygasły jakby oddając hołd wzniosłemu momentowi. Przejmujący chłód przetacza się pomiędzy zebranymi. Szept babć mamroczących pod opadającymi na oczy beretami kolejne wersy modlitw, dopełniają atmosfery. Nagle rozlega się odgłos kroków. Trzeszczące deski prastarych schodów skrzypią cicho, gdy na ambonę dostojnie wchodzę ja: skąpany w czerni, z powagą i skupieniem na twarzy, w prawicy ściskam kartę z notatkami, lewicą łaskawie pozdrawiam wiernych. Przepełniony uwielbieniem wzrok bereciar prześlizguje się po mej postaci. Pewnie nikt nie wie, że pod sutanną mam różowe stringi z Hello Kitty. Staję na ambonie. Ogarniam wzrokiem tłumy zebranych. W kościele panuje prawie idealna cisza - nikt nie śmie się odezwać, jedynie przepełniona emocjami staruszka zaczyna płakać wzruszenia. Zerkam na kartkę zapełnioną mądrościami którymi zaraz się podzielę. Niepozorne litery, niewiele znaczące razem, stanowią teraz Treść. Wartość. Równe, wyraźne pismo prezentuje się zacnie, tylko kutas narysowany z roztargnienia na marginesie psuje trochę obraz całości. Otwieram usta - wszyscy wstrzymują oddech. Odchrząkuję, pukam w mikrofon, nie działa. Nie szkodzi. Niczym lew na sawannie oznajmiającym swym rykiem przywództwo w stadzie, tak teraz ja swym głosem namaszczam zebranych zebranymi mądrościami. - Gruba baba w legginsach! Pomiot piekielny! - wyrzucam z siebie nagle - widziałem grubą babę w legginsach! Niech Was nie zwiedzie jej okrągła, radosna twarz, niech Was nie zwiedzie jej uśmiech uroczy, bowiem - powiadam Wam! (tu zawieszam na chwilę głos, w tylnym rzędzie ktoś mdleje z emocji) jest to dzieło Szatana polującego na Wasze dzieci! Kiedy Szatan jest gotów uderzyć?! Wtedy, gdy człowiek jest słaby! A kto jest najsłabszy gdy jest słaby? Słabe dziecko! Wasze dziecko! Być może to wygląda niegroźnie, lecz gdy twór baleronowy przechadza się obok placu zabaw - kruszy tę dziecinna niewinność, tę radość z młodzieńczych lat. Wyobraźcie sobie niewinne dziecię, które odwraca znad zabawek wzrok i trafia swym dziecięcym spojrzeniem na te kalafiory rysujące się pod materiałem napiętym na zadzie do granic możliwości, na te włosy wyrzynające się przez materiał legginsów, te bakterie wijące się w rozstępach i te zrogowaciałe pięty mlaskające w japonkach! I psychika takiego dziecka runie i zawali się i osłabi się dziecię i jak się tak naogląda to potem PEDAŁEM ZOSTANIE!!! W tym momencie wybuch rozpaczliwego płaczu przerywa mi kazanie. Szloch niesie się w świątyni, sąsiedzi rozpaczającej niewiasty staraj się ją pocieszyć. Po kilkudziesięciu sekundach kobieta się uspokaja. Do kościoła wraca prawie idealna cisza, przerywana jedynie odgłosem kapania rozmoczonych łzami glutów walących z niewieściego nozdrza. Uspokajam emocje w swoim głosie, wyrównuję oddech, kontunuuję. - Możemy walczyć, tak! Możemy WSPÓLNIE przeciwstawić się złu przebranemu w galaretową zawartość legginsów! Lecz nie dzięki przemocy, nie dzięki potępieniu. Możemy ratować nasze dzieci pokonując jednocześnie nasze słabości, naszą główną słabość! Zebrani wstrzymują oddech, świece zapłonęły mocniej, odbicie światła świec pobłyskuje złociście w gilowej kropli dyndającej pod czubkiem nosa szlochającej. Biorę głębszy oddech i wyrzucam z siebie: - EGOIZM!!! To jest nasza słabość!!! To ona niszczy nas, jako wspólnotę! Nieskromnie chowamy tylko dla siebie cud stworzenia, ukrywamy wzajemnie przed sobą to, czym wspólnie cieszyć się powinniśmy! Tu zerkam z wyrzutem na młodszą, niewieścią cześć zebranych. Połowa z nich czerwienieje ze wstydu czując na sobie mój wzrok. - Niewiasty. Istoty z natury grzeszne. Przyszłe matki, żony i kocha.. yyyy.. gosposie. Być może robią to nieświadomie, lecz to one odbierają nam szansę na zbawienie! Bowiem nie po to dał im Stwórca TO COŚ, by tak bezczelnie chować je miały!!! Kto jest najtrudniejszym przeciwnikiem Szatana? Człowiek szczęśliwy w życiu, człowiek szczęśliwy w wierze! A co największe szczęście człowiekowi daje??!!? - zawieszam znów głos. Zebrani zaczynają rozumieć co mam na myśli. Kilka głów potakuje ze zrozumieniem, jakiś jegomość pilnie notuje najważniejsze myśli padające z moich ust. - Największe szczęście daje możliwość cieszenia się z dzieła Stwórcy! A najpiękniejszym dziełem pana są CYCE!!! To one sprawiają, że człowiekowi dusza się raduje, to one przywołują uśmiech na twarz, to dzięki nim dziecię w piaskownicy się bawiące zrozumie, jaki jest cel jego życia, to właśnie one, te dwa argumenty uzasadniają porządek świata! A nawet jeśli jakaś niewiasta napatrzy się na obcy cyc dumnie sterczący i miłością do innego, niewieściego cyca zapała, niech się nie wstydzi! Kochać to rzecz ludzka, a jeśli są to dodatkowo dwie młode i niezłe du... młode niewiasty - niech się cieszą wzajemną miłością, niech tylko nie zapominają obrazem owym podzielić się z nami, by zadać naszym szczęściem cios Szatanowi! Radujmy się cycami, pokazujcie cyce, trząśnijcie cycem w imię Pana!!!! ***** Wracam myślami do samochodu. Zaraz skręcamy w prawo, trzeba zwolnić. Tak, zdecydowanie mógłbym zostać księdzem.

Pół żartem, pół serio: karory... karoly... roryfel... kaloryfer!

2013-04-24 10:22:46 · Skomentuj
W życiu każdego Prawdziwego Samca zdarza się, że jak wszystko jest ok, to i tak będzie zaraz do dupy. Musi, ale to MUSI się sprawdzić raz na jakiś czas teoria przekształcenia się z kupy szczęścia w samą kupę... Złośliwy los nieustannie rzuca nam pod nogi kłody, sidła, a czasem nawet wielbłądzie gówno dla urozmaicenia cierpień. Wtorek. Mam urlop pożytkowany na remont, bo oczywiście urlop spędzany na wypoczynku jest zbyt dużym luksusem jak na mój nędzny byt. Godzina 14 - posilam się kawą obserwując postawioną, piękną szafę. Lekko licząc - do środka wejdą cztery kochanki, piąta gruba, jest też lecąca przez środek rura na której da się tańczyć. Miziam delikatnie ściereczką miejsce, gdzie za kilka godzin spocznie torba z aparatem, gdzie namiot złoży swe ciało, gdzie będę mógł układać swoją radosną twórczość koszulkową. Poezja! Żeby było lepiej, już za godzinkę wpadnie tu sympatyczny Rurolog, aby przełożyć mi kaloryfery, a wtedy zamknie się kolejny etap remontu. Swoisty kamień milowy oddzielający uzależnienia postępu prac od firm zewnętrznych. Ha! Ależ będzie pięknie! Godzina piętnasta, minut chyba dziesięć. Dzwoni domofon. Otwieram drzwi. Pan Rurolog wpada do mieszkania z pomocnikiem witając się ze mną w biegu. Udają się od razu do miejsca prac. Tuptam za nimi obserwując ich poczynania. Ja tam się nie znam, ale wg mnie powinni mieć ze sobą jakieś narzędzia - zamiast tego mają głównie tatuaże i dziury w butach. Nic to, ja się nie znam, staję z tyłu i nie odzywam się. Rurolog z pomocnikiem stoją przed kaloryferem i patrzą na stalowy obiekt. Stoją. Nadal stoją wpatrując się w kawał złomu przymocowany do ściany. Stoimy tak sobie drugą minutę i milczymy. Ja bym na ich miejscu to nie wiem... jakiś klucz wyjął, jakąś zamrażarkę, coś poprzykręcał może... ale nie odzywam się. Zaczynam się zastanawiać, czy Rurolog nie jest mistrzem Jedi - być może będzie zmieniać kaloryfery siłą umysłu? Z zamyślenia wyrywa mnie pytanie przybyłych: - to ten kaloryfer? Zaskoczony nie wiem co powiedzieć. Rozglądam się po mieszkaniu by sprawdzić, czy może pojawiły się ostatnio jakieś dodatkowe kaloryfery np na oknie albo w drzwiach albo w garnku. Jak okiem sięgnąć - jest tylko jeden grzejnik - ten który starają się zahipnotyzować Rurolodzy. Odpowiadam więc zgodnie z prawdą: - no... ten. Ten sam, który oglądał Pan cztery dni temu. - aha. Znów zapada cisza. Wiem! Teraz nastąpią wyładowania elektryczne i lewitujący kaloryfer odłączy się od instalacji, a waląca z rur woda zamieni się w błękitnego węża lub smoka, który własnym łbem zablokuje ucieczkę płynu z instalacji! Jednak nic takiego się nie dzieje. Rurolodzy nadal stoją jak stali. Zaczynam się zastanawiać czy nie powinienem czegoś zrobić, np sprawdzić czy oddychają, albo coś w tym stylu... W końcu młodszy z Rurologów przemawia głosem brzmiącym jak pierdnięcie w trzymetrową rurę pcv: - bo my to zamrażarki ni momy. Zaskoczony zaczynam się zastanawiać - na chuj mi informacja o ich zamrażarce? Ubili świnię i chcą ją przechować w mojej lodówce, czy jak? - eeeeeeeee, zamrażarki? - no, zamrażarki. Po tej jakże długiej i wartkiej wymianie zdań znów stoimy gapiąc się w kaloryfer. Starszy Rurolog najwyraźniej postanawia rozwiać wszelkie moje wątpliwości słowami: - no, zamrażarki. Tej do rur. To nieco zmienia postać rzeczy. Wspomniana zamrażarka była podstawą zlecenia które przyszli wykonać. Mam już tylko nadzieję, że nie wpadną na pomysł poradzenia sobie nieco inaczej, np przez okładanie rur woreczkami z lodem. Postanawiam drążyć temat zamrażarki: - ale co z tą zamrażarką się stało? - no bo ona nie jest nasza tylko pożyczamy na godziny i jak pojechaliśmy teraz po nią i chcieliśmy ją pożyczyć i się okazało że nie ma bo ktoś inny pożyczył i nie odda jeszcze do środy i jej nie mamy. Ale proszę nie martwić się bo też damy radę bez niej i będzie ok... Tradycyjne stwierdzenie 'cycki mi opadły' nie oddaje tego, co działo się ze mną gdy to usłyszałem. Nic to, spiąłem poślady szykując się na - z pewnością - powalający pomysł panów Rurologów. Młodszy Rurolog zaczął dzielić się ideą: - bo my to zakręcimy wodę w piwnicy, tukej i tukej się ujebie i szybciutko-szybciutko się podmieni. Na te słowa chyba nie był gotów nawet starszy Rurolog. Krew odpłynęła chłopu z twarzy, tatuaże wyblakły. Próbując najparlamentarniej jak się da wytłumaczyć pewne dziury w planie, zwróciłem się do młodszego Rurologa tymi słowami: - Panie, nad nami jest woda w instalacji idącej na 11 pięter w górę, jak to wszystko wyjebie nam w dół, to zmyje mnie, Was, podłogę i połowę mebli w mieszkaniu! Młodszy Rurolog podrapał się w głowę i zamyślił. Kurwa, zamyślił się, czyli mam pewnie z 20 minut czasu zanim na cokolwiek wpadnie. Tylko trzeba będzie co jakiś czas sprawdzać, czy nie zapomniał oddychać w tym głębokim zamyśle. O dziwo już po 30 sekundach przemówił: - no faktycznie, nie zauważyłem, że ten blok taki wysoki. Jakim kurwa sposobem można nie zauważyć, że wchodzi się do 11piętrowego kolosa? No ja mam najebane ze wzrokiem, ale żeby pomylić osiedlowego giganta z parterowym domkiem jednorodzinnym to już faktycznie trzeba mieć nasrane w gałce ocznej! - a kiedy będziecie mieć tą zamrażarkę? - no, jutro możemy już mieć. Zerkam w kajet. Oczywiście smutna rzeczywistość kajetowa szybko przypomina mi, że jutro mam jakieś spotkania, w czwartek stajnię, pasuje dopiero piątek. Czyli trzy dni przestoju w remoncie, bo nie można ruszyć podłogi bez wycięcia podstaw spod starego kaloryfera, więc nie można ruszyć uzupełniania ściany po starych listwach więc nie będzie można równać dołu by pasował z górą, więc nic nie będzie można pomalować. Nosz kurwa wasza zamrażarkowata mać! - to w piątek po 15 może być? Wcześniej nie dam rady Was wstrzelić. - może być. Rurolodzy wypadli z mieszkania równie szybko, jak do niego wpadli. Dopijam zimną kawę patrząc na stary kaloryfer. I na nowy. I na stary. Kawa dziwnie smakuje. Zerkam na kubek - nie przypominam sobie, żebym ostatnią kawę robił w zielonym kubku, na 100% robiłem w fioletowym. Rozglądam się po mieszkaniu. Na parapecie stoi fioletowy kubek. Nawet nie zaglądam do wnętrza trzymanego w ręku, zielonego. Odstawiam go na stolik, idę od razu w stronę kibla. Sraczko, przybywaj!

Re: Stasia kotek

2013-04-15 09:21:32 · Skomentuj
Wiem, że być może trochę bezczelnie, ale (prawie) to samo po mojemu: ***** Słowem wstępu: metropolia na której dane jest mi mieszkać, nie należy do największych. W zasadzie ciężko jest to nazwać metropolią - wszak składa się na nią gospodarstw sztuk piętnaście, do tego stary młyn przy remizie, za którą notorycznie stara Adamiakowa bezeceństwa ze swoim starym uprawia, jest jeszcze kościół, dwie kaplice i bar 'U Ryśka'. Od czasu gdy jesteśmy w Unii poziom życia nam się poprawił, bo gmina asfaltem drogę wylała za unijne pieniądze, więc jak teraz człowiek od Ryśka wieczorem wraca, to w przypadku wyjebunku po pijaku mordy sobie o szlakę nie pościera. Jednym z gości Ryśkowych jest stary Kot Stanisław. Swój chłop. Do kota ni ch*ja nie jest podobny. Najstarsze dupaki we wsi powiadają, że matka Stanisława to niezła kicia była, z czego to właśnie nazwisko Stanisławowe się wzięło. Nawet jedna z legend mówi, że jak kiedyś Stasiowa Matka koci grzbiet przy młodym wikarym zrobiła, to niepokalane poczęcie nastąpiło i stąd się właśnie Kot Stanisław wziął. Kolejna osoba ważna dla historii naszej, to Stanisław - wujas mój. Wujas jak to wujas - wąchaty, stary, za młodu papierosy podkradać sobie dawał, a i prasą przyrodniczą się chętnie dzielił gdy z saksów przyjechał z plikiem germańskich świerszczyków. Wujas ów kota posiadał. Kot taki zwykły - przeciętne bydlę miałkate, co to najpierw łasi się do nogi, a po chwili w kapeć nasra albo do czapki naszczy. Największym plusem kota wspomnianego było to, że na jakimś etapie przestał być żywy: gdy dnia pewnego na unijnym asfalcie skasztanić się postanowił, potrącony chyba został bo płaski się zrobił i lekko nieruchawy. Stara Adamiakowa mówiła, że to pewnikiem zemsta żydokomunistycznej, imperialistycznej Unii za kocie sranie na ich majątek, ale ja sądzę że auto to kota po prostu jebło. Akcja właściwa: Matula moja w poniedziałek październikowy do matki swej a mej babki się wybrała, bo ponoć babula słyszała od Adamiakowej, że Nowakowa młoda z cyckami gołymi po domu lata bez okien zasłoniętych i dziadek ponoć cichcem tam łazi obce baby gołe oglądać. A mówił, że do krowy idzie poidło sprawdzić... - ja mu dam kurwa krowę, jak z gumofilca w łeb siwy pieprznę to od razu mu się kierunek na poprawne wymiona nastawi!!! ...odgrażała się babcia przy matuli mojej. A działo się to przy drodze, obok płota babci mojej. Gdy tak sobie obie stały wieszając psy na nieświadomym niczego dziadku, zbliżyła się w ich stronę Misiakowa zwana także głupią Misiakową. Ładna ona za młodu była, ale rozumu na nią nie starczyło. Powiadali we wsi, że potrafiła wodę na herbatę przypalić, a i w oborze krzywdy narobić. Ponoć kiedyś chłopaki dowcip jej chcieli zrobić i zamiast krowy - byka do dojenia postawili. Misiakowa dopiero pod koniec dojenia załapała, że z wymionami coś nie tak, rabanu narobiła, chłopaków po gębach wystrzelała łamiąc sobie przy tym dwa palce. Z całej tej historii najbardziej zadowolony wyszedł byk. W każdym razie Misiakowa zbliżyła się do matuli i babuli mojej, gdy nagle babulinka przypomniała sobie: - a wiesz ty, jaka tragedia się stała?! STASIA KOTKA auto zabiło!!! Misiakowa w miejscu stanęła, znak krzyża uczyniła plując przez lewe ramię i rzekła swoją nieskalaną polszczyzną: - Łoo Błożesz TY młój! Toż to dopiero co na rowerze jechał! No i nie rozumiem jednego. Na ch*j martwemu kotu rower?
Autor
  • RSS - blog esos
  • Najpopularniejsze posty
    Moje pliki
    Moje albumy w Szaffie
    Linki
    Statsy bloga
    • Postów: 0
    • Komentarzy: 15
    • Odsłon: 19150

    Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi